REKLAMA

Warto czasem przekłuć własną bańkę i zaczerpnąć świeżego powietrza

Internet przy wielu swoich wadach zapewnia niepowtarzalną możliwość wypełnienia deficytów emocjonalnych. Sam złapałem się na tym, że po ogłoszeniu wyniku wyborów ochoczo wyszedłem na chwilę ze swojej bańki.

23.10.2018 07.48
Warto czasem przekłuć własną bańkę i zaczerpnąć świeżego powietrza
REKLAMA
REKLAMA

Czym prędzej udałem się do miejsc w sieci, które odwiedzam bardzo rzadko lub wcale. Zrobiłem to tylko po to, by poczuć słodko-gorzki smak schadenfreude. Chyba każdy ma sobie tę nieco sadystyczną nutkę radości z czyjegoś nieszczęścia. Zwłaszcza gdy dotyczy wydarzeń politycznych.

Zacząłem od przeglądania facebookowych i twitterowych profili publicystów i działaczy, z którymi na co dzień zupełnie się nie zgadzam. Ba, nawet ich nie obserwuję, by nie psuć sobie dobrego samopoczucia. Ach, co to był za spektakl! Tupanie nóżkami, krytyka niedojrzałego społeczeństwa i jednocześnie próba zinterpretowania wyniku wyborów na korzyść swoich. Później zajrzałem na strony serwisów internetowych, dla których owi publicyści piszą. Przekaz w zasadzie ten sam, a argumenty podobne.

Unikam podawania nazwisk, tytułów prasowych czy opcji politycznej, z którą ci ludzie i media są związane nie dlatego, by postawić się ponad i udawać, że nie mam poglądów politycznych. Wręcz przeciwnie, mam dość wyraziste. Powód jest zupełnie inny.

Sukces czy porażka po niedzielnych wyborach były dla obu stron kwestią umowną. Główne siły polityczne bowiem zarówno wygrały, jak i przegrały, w zależności od tego, który aspekt rozpatrujemy. PiS przegrał w miastach, ale wygrał poza nimi. Koalicja Obywatelska wzięła Warszawę czy Łódź, ale odda część Sejmików. Każdy znajdzie coś dla siebie, by budować narrację. Szczerze cieszyć mogą się kandydaci niezależni, którzy znajdując się poza głównym nurtem politycznym przekonali do siebie mieszkańców własnych miejscowości.

Po zaspokojeniu sadystycznej potrzeby upajania się porażką ludzi, z którymi się nie zgadzam poszedłem czytać swoich.

Początkowo wpadłem w konsternację. Bo choć diagnozy i język musiały być inne, to atmosfera podobna. Niby sukces, a jednak porażka. Niby się cieszymy, a jednak płaczemy. Dawno nie miałem tak mocnego poczucia déjà vu.

REKLAMA

Ta krótka lekcja z Uniwersytetu Facebooka Twittera i Mediów Wszelakich uświadomiła coś, co wydaje się zupełnie oczywiste. Bańki nasze i naszych adwersarzy są bardzo podobne. Wygodnie się w nich sadowimy i dbamy o to, by nie opuszczać strefy komfortu, ale w gruncie rzeczy szukamy potwierdzenia własnych poglądów i moralnego wsparcia dla naszych postaw. Dotyczy to nie tylko polityki, ale i tak - wydaje się - mało istotnych zagadnień jak wyższość jednego systemu operacyjnego nad drugim.

Gdy już zamknąłem klapę laptopa i wyszedłem do prawdziwych ludzi, poraziła mnie prosta obserwacja. Nie zauważyłem gorącego sporu, ostrej dyskusji o tym, kto wygrał, a kto przegrał. Przysłuchując się rozmowom w komunikacji miejskiej zwróciłem uwagę, że dotyczą one zwykłych spraw i problemów. Wiem, to w gruncie rzeczy nic nadzwyczajnego, ale warto przekłuć od czasu do czasu swoją bańkę i zaczerpnąć świeżego powietrza.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA