Facebook stał się częścią mojego życia. Nie potrafię z niego zrezygnować
Od dawna korci mnie skasowanie Facebooka. Ten serwis, ale też kilka innych, stał się na tyle ważnym elementem mojego życia, że trudno mi z niego zrezygnować. Dzieje się tak pomimo tego, że jestem równocześnie zaciekłym jego krytykiem.
Mógłbym zazdrościć mojemu redakcyjnemu koledze, Mateuszowi Nowakowi, odcięcia się od mediów społecznościowych, bo sam nie potrafię podjąć decyzji o usunięciu Facebooka, a nawet Twittera, z którego korzystam bardzo rzadko.
Społecznościówki stały się czymś zupełnie naturalnym. To cześć mojego cyfrowego krajobrazu. Choć zgadzam się z Mateuszem, że drenują nie tylko nasze dane, ale przede wszystkim czas, trudno wyobrazić mi sobie, że z żadnej nie korzystam.
Krótka historia społecznościowych interakcji, a raczej ich braku.
Internet dał ludzkości niezrównane możliwości komunikacji z ludźmi. Pamiętam czasy, gdy biegałem z kartą magnetyczną do oddalonej budki telefonicznej, by porozmawiać z przyjacielem. Poglądy częściej wymienialiśmy listownie, bo impulsy podczas międzymiastowej uciekały jak szalone. Jeżeli mieliśmy szczęście, tygodniowo dało się otrzymać nawet dwa listy: w poniedziałek i w czwartek.
Dziś, po blisko 25 latach, nadal się komunikujemy, robiąc to na wszelkie możliwe i nowoczesne sposoby. Używaliśmy już tylu platform i komunikatorów, że trudno je policzyć. Obecnie, oprócz połączeń głosowych, należą do nich przede wszystkim iMessage, Messenger i e-mail. Paradoksalnie w przyjacielskich relacjach nie sprawdził się zupełnie Facebook. Rzadko lubimy lub udostępniamy swoje posty. Nie dyskutujemy za jego pośrednictwem.
Wątek z odległej przeszłości wspominam nieprzypadkowo. Jest on ważny w kontekście sposobu, w jaki korzystam z serwisów społecznościowych. Choć Mark Zuckerberg dwoi się i troi, nie zmieni jednego: pozostanę bardziej biernym, niż czynnym użytkownikiem Facebooka.
W ubiegłym roku i na początku bieżącego, Zuckerberg dzielił się na prawo i lewo swoją idée fixe o budowaniu zaangażowania użytkowników i sposobie właściwego korzystania ze społecznościówek. W skrócie tę filozofię można wyrazić w ten sposób: komentujesz, wchodzisz w interakcje - dobrze, jesteś na drodze do szczęścia i samospełnienia! Biernie przeglądasz aktualności, dając od czasu do czasu lajka: źle, wpadniesz w depresję, nie potrafisz korzystać z Facebooka, twoje życie zamieni się w piekło, siadaj - pała!
Lajki rozdaję z rozmysłem
Zanim polubię jakiś post, zdjęcie czy film, muszę się zastanowić. Gorzej z komentarzami, tych prawie nie dodaję. Dlaczego? Bo musiałbym odpowiadać, wdawać się w dyskusję, śledzić powiadomienia, angażować. Nie mam na to ani czasu, ani ochoty.
Wydawać by się mogło, że porzucenie Facebooka powinno być dla mnie proste. Nie trzymają mnie tam przecież relacje ze znajomymi, te bowiem buduję innymi sposobami. Serwis Zuckerberga dawno przestał być też dla mnie źródłem informacji, a kolejne zmiany algorytmu sprawiają, że nie tylko twórcy stron irytują się sposobem traktowania ich przez Facebooka, ale podobne odczucia mają też zwykli użytkownicy.
Na szczęście do śledzenia newsów mam znacznie lepsze narzędzia. Korzystam z Feedly czy Flipoboarda, czasem też na piechotę wyszukuję interesujące informacje. Facebook tylko z rzadka dostarcza mi wiadomości.
Pisząc ten tekst zadaję sobie pytanie: po co jestem na Facebooku?
Odpowiedź musi być z gatunku tych trochę irracjonalnych. Korzystam z Facebooka, bo wrósł w moje życie. Jestem z natury ciekawym świata człowiekiem, lubię zatem od czasu do czasu popatrzeć, jak żyją inni. Biorąc pod uwagę, że są oni raczej mało świadomi tego, jak korzystać z ustawień prywatności, serwis może być - stety i niestety - niezłym źródłem dla chcących zaspokoić ciekawość. Na szczęście tej niezdrowej nie żywię, ale mam świadomość tego, że wielu użytkowników nie potrafi rozsądnie korzystać ze społecznościówek, narażając siebie i swoje rodziny na liczne zagrożenia.
Jestem na Facebooku, bo stał się czymś zupełnie zwyczajnym. Na podobnej zasadzie w nielicznych wolnych chwilach lubię przeglądać strumień zdjęć na Instagramie. Robię to, po trosze, dla przyjemności, ale też z prozaicznego powodu: bo się przyzwyczaiłem.
Korzystam z największego serwisu społecznościowego świata, bo zmusza mnie do tego wykonywany zawód. Przyznajcie, byłoby to nieco dziwne, gdyby dziennikarz zajmujący się na co dzień Facebookiem, nie miał konta w tym serwisie.
Facebook nie jest niezastąpiony.
Facebook nie jest pierwszym serwisem społecznościowym świata, nie jest też na szczęście ostatnim. Po cichu liczę, że kiedyś zastąpi go coś lepszego. Póki co, alternatywy właściwie nie ma. Pamiętacie Ello? Wiecie, czym jest Vero? Oba serwisy powstały z intencją bycia konkurencją dla Facebooka. Nie miały żadnych szans. Nie miał ich nawet Google+, choć stoi za nim gigant, który Facebookowi nie musi się kłaniać.
Następca Facebooka musi być rewolucyjny. Nie może ograniczać się do nowych szat, ale zapewniać całkowicie odmienne doświadczenie użytkownika, dawać wartość dodaną. Dziś bardzo trudno walczyć z Facebookiem, ale może nadejść czas, gdy serwis ten przestanie dominować, choć Mark Zuckerberg robi wszystko, by jego dzieło stało się synonimem Internetu.
Gdy ten czas nadejdzie, przyjmiemy nowe tak samo, jak przyjęliśmy cyfrową rewolucję, komputery i smartfony. Być może pod względem prywatności, dostępu do naszych danych, następca Facebooka nie będzie lepszy, może wręcz okazać się gorszy. Niemal pewne jest za to, że zaoferuje większą wygodę, bo w jej imię potrafimy zrezygnować z wielu wartości.
Na razie Facebook pozostanie dla mnie głównym medium społecznościowym. Korzystam z niego rozsądnie. Dbam o prywatność. Choć stał się elementem rzeczywistości, nigdy nie był dla mnie jej istotą. Nie wciągnął mnie również na tyle, bym musiał z niego uciekać. Nie zabiera mi, wreszcie, tak dużo czasu, bym przestał go kontrolować. Innymi słowy - istnieje gdzieś w tle i nie dominuje. Po prostu towarzyszy.