Usunąłem konta na Facebooku, Twitterze i Google+. Niczego nie żałuję
Kiedyś bardzo lubiłem media społecznościowe. Aktywnie korzystałem z Facebooka, Twittera i Google+ jednocześnie. Do tego był jeszcze Instagram, Foursquare, TripAdvisor i kilka mniejszych. Publikowałem zdjęcia, komentowałem, obserwowałem, rozmawiałem z ludźmi. Byłem bardzo aktywny i podobało mi się to.
Do czasu, gdy zrobiłem sobie rachunek sumienia. Starałem odpowiedzieć na pytanie: czy media społecznościowe rzeczywiście mi coś dają. Czy to, że z kimś pogadam w komentarzach, wniesie coś sensownego do mojego życia? Czy napisanie ciętej riposty na Twitterze, która zbierze dziesiątki udostępnień jest tym, co chcę sobie wpisać kiedyś do CV? Czy ja z tych wszystkich fejsików zabieram coś dla siebie, czy wyłącznie oddaję własne dane i czas, na nadmiar którego nigdy nie narzekałem?
Konta zawieszone
Zapewne dobrze wiecie, jakie były odpowiedzi. Nikogo tu nie zaskoczę. Jednak taka spowiedź przed samym sobą otworzyła mi oczy. Zamknąłem część kont. Na pierwszy ogień poszły Google+, Foursquare i Instagram. Po czasie odpuściłem sobie też Facebooka i kilka innych. Ostatecznie zawiesiłem również konto na Twitterze. Wylogowałem się.
Nie, nie zamykałem wszystkich kont. Niektóre zawieszałem, inne zamykałem przed wścibskim wzrokiem nieznajomych, jeszcze inne anonimizowałem i tymczasowo porzucałem.
Proces zmian rozpoczął się u mnie w 2015 r. i trwał mniej więcej do połowy 2017 r. Teraz poszedłem o krok dalej - definitywnie zamknąłem wszystkie konta.
Konta skasowane
Po ostatniej „Aferze Facebookowej” stwierdziłem, że takie trzymanie niemal nieużywanych kont nie jest dla mnie. Swego czasu nawprowadzałem przecież do baz serwisów społecznościowych sporo danych: zdjęć, treści, informacji o sobie i o znajomych, itd. Myśl, że one sobie tam leżą i ktoś je przetwarza, wykorzystuje i udostępnia twórcom quizów, w których kiedyś z nudów mogłem brać udział sprawiała, że nie czułem się z tym dobrze.
Chciałem wszystko skasować w cholerę. Inicjatywa #deletefacebook zdecydowanie mi się udzieliła.
Miałem jednak pewne opory. Przecież przez Facebooka logowałem się do kilku usług. Przecież Facebook to też Messenger, czyli jeden z najpopularniejszych komunikatorów w Polsce i na świecie.
Ponownie zrobiłem rachunek sumienia. Przejrzałem kilkadziesiąt ostatnich rozmów, aby sprawdzić, czy to ja je inicjowałem, czy to moi interlokutorzy pisali, bo czegoś ode mnie chcieli. W zdecydowanej większości chodziło o tę drugą opcję. Ok, trudno, będa musieli odkopać mój adres e-mail lub numer telefonu, jeśli znowu czegoś będą potrzebowali.
Przyjrzałem się też liście aplikacji, do których logowałem się za pomocą Facebooka. Udało mi się to odkręcić, tam gdzie aplikacje były dla mnie ważne, a resztę byłem gotów poświęcić.
Klamka zapadła. Wystąpiłem z wnioskiem o skasowanie mojego konta. Facebook rozpoczął odliczanie.
Facebook dał mi 14 dni na ponowne zalogowanie się i wstrzymanie procedury kasowania konta. Nie skorzystałem z tej okazji. Konto przepadło.
Tego samego dnia poprosiłem Twittera o to samo. Też dał mi dwa tygodnie na zmianę decyzji. Również nie skorzystałem. Konta już nie ma.
RODO to fajna sprawa
Niebawem w życie wejdzie RODO, a to oznacza, że wiele serwisów internetowych przesyła maile z informacjami o zmianach, o dostosowywaniu regulaminów do nowego prawa, o wymaganych zgodach na nowe warunki.
Bardzo mi się to podoba z dwóch względów. Po pierwsze RODO to szereg ważnych zmian skupionych wokół internautów i ich danych. Po drugie maile związane z RODO przypominają użytkownikowi o kontach, które sobie pozakładał w przeszłości. Wiele z tych kont w moim przypadku jest już niepotrzebnych. Dlatego je usuwam zaraz po tym, jak serwis w mailu związanym z RODO mi o nim przypomni.
Serwisy społecznościowe są do niczego
Media społecznościowe potrafią wciągnąć. Wystarczy przecież gest palcem, aby dotrzeć do nowych treści. Dlatego siedzimy, chodzimy i leżymy ze smartfonami w ręce i przewijamy treści na ekranie. Najpierw Facebook, potem Instagram, następny Twitter. Niektórzy dodają do tego jeszcze Snapchata, Google+ lub inne wynalazki.
W mediach społecznościowych - niestety - panuje spory bałagan. Mimo że próbowałem dość rozważnie rozdawać lajki i followy, to musiałem przeglądać masę nieinteresujących mnie treści, dyskusji, linków i zdjęć. Algorytmy są dość ułomne. Nie potrafią jeszcze zrozumieć, że lubiąc czyjeś posty związane np. z nauką i nowymi technologiami chcemy czytać właśnie takie treści od danej osoby. Jeśli ten sam profil zacznie publikować rozważania np. na tematy polityczne, które nas nie interesują, to chcielibyśmy się od tego jakoś odciąć.
Ale się nie da. Możemy spisać na straty cały profil - przestać śledzić konkretne konto.
To w mojej ocenie największa wada serwisów społecznościowych. Nie pozwalają na precyzyjne dobranie tematyki, która nas interesuje. Musimy obserwować całe konta i być odbiorcami niemal wszystkiego, co publikują. Dlatego serwisy społecznościowe nie sprawdzają się, jako dobre źródło interesujących nas informacji.
To nie koniec problemów. Media społecznościowe nie są też najlepsze do komunikacji. Rozmowom sprzyjają komunikatory, telefony i maile. Komunikacja prowadzona tymi kanałami jest w mojej ocenie zdecydowanie bardziej produktywna. Rozmowy na Twitterze i Facebooku potrafią ciągnąć się w nieskończoność, a i tak często nie prowadzą do jakiegokolwiek celu.
Tak trzeba żyć
Społecznościówki zawiodły zarówno jako źródło informacji oraz jako platforma komunikacyjna. Jeśli chodzi o rozmowy, to teraz ponownie postawiłem na maile, SMS-y i komunikatory (zacząłem intensywniej korzystać z Signala).
Głównym źródłem informacji są natomiast dla mnie Feedly, Flipboard i Reddit. Ten ostatni jest zdecydowanie lepszą kopalnią ciekawostek niż Facebook, ponieważ użytkownik może dość precyzyjnie dobrać tematykę i zagadnienia, które go interesują. Po tym, jak odstawiłem społecznościówki, zacząłem z niego intensywniej korzystać.
Jednak na Reddicie nie tracę czasu na dyskusje. Nie publikuję informacji. Wyłącznie czytam to, co mnie interesuje. Nie chcę popełnić błędów, które sprawiły, że kiedyś Facebook i Twitter kradły mi tak wiele godzin tygodniowo.
Nie uruchamiam jednak tych aplikacji dla zabicia czasu, jak robiłem z Facebookiem i Twitterem. A jeśli są chwile, gdy mi się nudzi, a nie mam siły na coś więcej niż na leżenie na kanapie z iPadem w ręce, to uruchamiam aplikacje Duolingo lub Tinycards i uczę się języka hiszpańskiego. Polecam. Nie tylko do hiszpańskiego.