Nowy Facebook. Bez reklam. Bez sensu
Niektóre genialne pomysły powstają pod wpływem chwili. Niektóre przez miesiące pozostają niedostrzeżone, po czym nagle zyskują należną im popularność. Niektóre tworzone są jako opozycja dla głównonurtowych rozwiązań. Ello teoretycznie pasuje do wszystkich tych opisów. Tyle tylko, że nie jest genialnym pomysłem.
Cokolwiek jest przyczyną ogromnego zainteresowania, jakie towarzyszy aktualnie nowemu portalowi społecznościowemu, nic nie wskazuje na to, że warto z jakiegokolwiek powodu pokładać w nim jakiekolwiek większe nadzieje. Szczególnie, że na razie wygląda na to, że choć twórcy mówią głównie o przyszłości i zaufaniu, sami ani nie mają pomysłu, ani też nie są tak krystalicznie czyści, jak starają się wszystkich przekonać.
Wiara, albo po prostu nienawiść
Manifest twórców Ello jest oczywiście pełen szlachetnych intencji. Na tyle szlachetnych, że ocierają się one wręcz o banał. Wszyscy przecież wiedzą jak zły jest Facebook, Google i inni wielcy, jak zarabiają na naszych danych, naszej aktywności i sprzedaży reklam. Jesteśmy dla nich jedynie towarem.
To oczywiście prawda i większość osób ma tego świadomość, jednocześnie w wielu przypadkach zgadzając się na to, żeby tak było. Od sieci społecznościowych w dzisiejszych czasach praktycznie nie sposób uciec - jesteśmy tam, bo musimy, w najlepszym przypadku jedynie mocno ograniczając naszą w nich aktywność.
Wybieramy przy tym przeważnie te sieci, w których odnajdziemy najwięcej znajomych czy najwięcej osób/podmiotów, które są w stanie zainteresować nas publikowanymi treściami. I tak, przeważnie wybieramy "znienawidzonego" Facebooka, nieco mniej znienawidzonego Twittera czy wyśmiewane Google+.
Ello ma być dla nich alternatywą. Bez śledzenia naszych działań, bez zamiany naszych powiązań i zainteresowań w listę przydatną dla reklamodawców. Jeśli nie cierpisz Facebooka, bo zmienił układ osi czasu, bo zmienił kolor belki, co drugi wpis wyświetla ci reklamy czy czujesz, że twoje zdjęcia nie docierają do wystarczającej liczby znajomych - przyjdź tutaj. Cały świat robi źle, my robimy dobrze.
Co w menu? Nic.
Najlepiej byłoby przy tym, gdybyś po prostu nie lubił Facebooka i tyle. Z prostego powodu - w obecnej chwili, choć oczywiście Ello to nadal wersja beta, ten "wolny" serwis społecznościowy nie oferuje praktycznie nic. Początkowo powstawał jako zamknięta sieć czy też narzędzie dla określonej grupy osób. Nagła popularność wydaje się być raczej zaskoczeniem, choć twórcy robią dobrą minę do przeciętnej gry.
Wymienienie liczby opcji, na których brak zwracają uwagę użytkownicy, zajęłoby zdecydowanie zbyt dużo czasu i miejsca. Starczy tylko powiedzieć, że przeważnie mówi się tutaj o funkcjach, które... są absolutną podstawą w dotychczas najpopularniejszych serwisach.
Jest więc goło i niekoniecznie wesoło. Jedyne czym, oprócz swojego manifestu, zwraca na siebie uwagę Ello, jest wygląd. To jednak oczywiście mocno osobista sprawa, czy ktoś uzna go za doskonały minimalizm, czy kartkę wyrwaną z notesu hipstera.
Problemem jest to, że ten minimalizm kryje pod sobą prymitywność strony funkcjonalnej całego przedsięwzięcia.
Aplikacja mobilna? Nie. API? Nie. Jakiekolwiek unikalne funkcje, niedostępne dla innych serwisów? Nie. Zresztą i lista opcji, mających pojawić się w kolejnych wydaniach nie obejmuje nawet dziesiątej części tego, do czego przyzwyczajeni są użytkownicy.
Ello brakuje czegokolwiek, co w jakikolwiek sposób od strony użytkowej pozwoliłoby się odróżnić od konkurencji. Wyobraźmy sobie Facebooka, którego przy okazji pozbawienia reklam i mechanizmów śledzących aktywność pozbawiono 90% możliwości. Oto Ello.
Co robić, z czego żyć?
Nie ma reklam, nie ma sprzedaży danych, nie ma reklam. Dla użytkowników idealna sytuacja, dla twórców serwisów - problem. Jak bowiem tego typu produkt, w który zainwestowano prawie 500 tys. dol. ma się zwrócić, nie mówiąc w ogóle o jakichkolwiek zyskach?
Tutaj brak jakichkolwiek konkretów. Twórcy wspominają jedynie o możliwości wprowadzenia w przyszłości nowych funkcji, z których niektóre będą wymagać od użytkowników drobnych opłat. Tym samym szanse na powtórzenie błędu App.net z tragicznym modelem finansowania (względnie wysoki roczny abonament) są stosunkowo niewielkie.
Problem jednak w tym, że założyciele Ello wierzą (co powtarzają w kółko w swoim manifeście), że użytkownicy będą w stanie zapłacić w jakiejś formie za istnienie i rozwój tego całego projektu. I to może być ogromny błąd, jeśli Ello ma być w jakikolwiek sposób znaczącą pozycją na internetowej mapie.
Jeden z inwestorów Ello (o inwestycji serwis nie wspominał publicznie - musiał to wykryć jeden z użytkowników) twierdzi, że od początku zdawał sobie sprawę jak funkcjonować ma cały projekt, a mimo wszystko wierzy, że na dłuższą metę ten projekt wypali. Tylko pojawia się w tym miejscu szereg bardzo, bardzo trudnych pytań.
Czy faktycznie prywatność jest dla ogółu cenniejsza niż funkcjonalność? A jeśli mówimy o dodatkowych płatnych możliwościach, czy prywatność może być dla ogółu cenniejsza niż pieniądze? Patrząc na gigantyczne rozmiary Facebooka i jego mimo wszystko niesłabnącą popularność, odpowiedź jest raczej przecząca. Konieczna byłaby zmiana podejścia całych mas użytkowników. Udowodniono już, że z dobrowolnych dotacji użytkowników da się utrzymać m.in. doskonałe źródło wiedzy, jakim jest Wikipedia. Ale portal społecznościowy? To nie udało się jeszcze nikomu i nie widać powodu, dla którego miałoby się udać teraz.
Można wprawdzie mówić o świadomych użytkownikach, ale jest to garstka. Garstka, która nie zdołała utrzymać App.net, choć przecież powinna wiedzieć, że 50 dol. za rok to niewiele w zamian za to co otrzymują.
Beta, nie elita
Najzabawniejszy w tym wszystkim jest jednak nie tylko pęd do tego, aby dołączyć do serwisu (w kolejce czeka podobno ponad milion osób), ale i niczym nieuzasadnione poczucie "elitaryzmu Ello".
Ograniczenie liczby miejsc i przyznawanie użytkownikom dodatkowych zaproszeń dla znajomych, to patent stary jak świat, oklepany i aż dziw, że ludzie są w stanie nadal się na niego nabierać, wiążąc to w jakikolwiek sposób z poczuciem wyjątkowości. Tak nie jest - prosząc o zaproszenia, pisząc, że ma się jeszcze kilka, czy chwaląc się zdobyciem dostępu, uczestniczy się w niczym innym, niż wielkiej, a do tego darmowej kampanii promocyjnej. Nie ma reklam, owszem, sami jesteśmy chodzącą (piszącą) reklamą.
Do tego jesteśmy nie elitą, a szczurami doświadczalnymi. Ello wyraźnie nie było przygotowane na taką popularność, pomimo ładnego wyglądu potrafiąc zaskoczyć prostymi błędami i np. nie umiejąc określić, czy pada właśnie ofiarą DDOS czy tylko prowadzi prace techniczne (przypadek z wczorajszej nocy).
Nie, w dołączeniu do Ello nie ma żadnego elitaryzmu, nie ma w tym absolutnie nic wyjątkowego, a możliwość dowolnej dystrybucji zaproszeń przez obecnych użytkowników powoduje, że z całą pewnością nie będzie tam samej "śmietanki". Może i pierwsza fala użytkowników była naprawdę interesująca (może), ale gdy swoje zaproszenie przekazuje piąta z rzędu osoba, nie jest już pewne, kto dostaje to zaproszenie i czy będzie w stanie wnieść cokolwiek wartościowego.
Ot, po prostu kolejny serwis społecznościowy, w którym jest bardzo niewielu użytkowników. To, że nie mamy z kim porozmawiać czy komu pochwalić się zdjęciami, nie oznacza, że jesteśmy w elicie. Bardziej to, że jesteśmy sami.
Kolejny do odstrzału?
Ze swoim wielkim i hucznym startem Ello nie jest jakimś szczególnym wyjątkiem. Gizmodo słusznie zauważa, że oprócz App.net swoje chwile miało też kilka innych serwisów, o których nikt już dzisiaj nie pamięta, a większość nawet o nich nie słyszała.
Wygenerowanie szumu w sieci, o ile nie jest łatwe, jest z pewnością wielokrotnie łatwiejsze od utrzymania raz wzbudzonego zainteresowania, szczególnie przy tak oryginalnych planach zarobkowych. A Ello nie pokazało absolutnie nic, czym byłoby w stanie zainteresować na dłużej. Nic.
Nie kwestionuję prywatności jako wartości nadrzędnej dla niektórych użytkowników. Tylko jak na razie nie pokazali oni, że są w stanie utrzymać nawet o wiele ciekawszy projekt, jakim był App.net. No i co właściwie na portalu społecznościowym robią osoby tak bardzo dbające o swoją prywatność?
Ktoś stwierdził, że fenomen Ello pokazuje, jak bardzo ludzie są znudzeni lub zniechęceni Facebookiem, jak strasznie stał się on głównonurtowy i jak bardzo nie lubią wprowadzanych do niego zmian. Tyle tylko, że odpowiedzią na to miało być Google+ i szereg podobnych, mniej znanych serwisów.
I żaden z nich nie wypalił, a Ello ma na to akurat najmniejsze szanse.