Dopiero 5 miesięcy z iPhone'em, a już objawia mi się apple'owa schizofrenia
Jeśli miałbym wskazać nowy problem pierwszego świata w mojej trwającej od października, wielkiej, apple'owej przygodzie, byłaby to kwestia powiadomień w iPhonie.
Dotąd problem raczej mi nieznany. Myślę zresztą, że nadal większość z was uzna, że tworzę ten problem z gracją godną Gazety Wyborczej (czyli niewielką gracją; dzisiaj przekonywali, jak wielkim problemem społecznym są grodzone osiedla mieszkalne i że ktoś wydając milion na apartament w Warszawie nie chce mieć drzwi w drzwi mieszkania komunalnego). I to prawda - nie jest to jakaś strasznie paląca sprawa. To raczej spostrzeżenie.
Jakieś bzdury o Apple, ludzie klikają, zarabiamy miliony na wyświetleniach reklam. Tak, tak, znowu nas przejrzeliście.
Kiedyś życie było proste - dzwonek połączenia to niemal nieprzerwanie AC/DC „Thunderstruck”, dzwonek SMS: któryś z fajniejszych do wyboru w Androidzie. Lubiłem ciepłe, kojące, choć nie wszędzie obecne „piano”. Tylko sygnał Messengera niezmienny. Znacie to uczucie, gdy siedzicie w restauracji i ktoś dostaje powiadomienie z Messengera, a wy i tak łapiecie za telefon, żeby sprawdzić, czy to aby nie wasz?
No, to życie na iPhonie wygląda tak niemalże cały czas. Konkubina też ma iPhone’a i to już wystarczy, żeby wprowadzić małe zamieszanie w naszym życiu. Ale prawdziwa przygoda zaczyna się w restauracji, tramwaju lub nawet na ulicy, gdy zewsząd słyszymy znajomą melodyjkę lub dźwięk SMS-a i sprawdzamy, czy to aby nie z naszej wiosennej kurtki.
Nie chcę się bawić w socjologa, psychologa, a może nawet psychiatrę.
Nie wiem czy jest to jakaś podświadoma potrzeba zamanifestowania światu, że też mam iPhone’a. Nie mam złudzeń co do tego, że iPhone, liczony jako jeden model, jest najpopularniejszym urządzeniem w Polsce na tle zróżnicowanych Samsungów, Huawei czy Xiaomi. Ale mimo wszystko dostrzegam tutaj pewien specyficzny trend, którego nigdy wcześniej nie zaobserwowałem. Nie na taką skalę.
Wodnik Szuwarek zaraz napisze w komentarzach, że wszyscy mają podstawowe sygnały iPhone’a, bo są idealne, a Steve Jobs - te najnowsze - komponował na lirze i harfie z zastępem niebiańskich aniołków. Może i tak było faktycznie, bo są to dźwięki faktycznie dla ucha przyjemne i niemal zawsze słyszalne, co - wierzcie mi - nie jest wcale w telekomunikacji regułą.
Ale przez to, że słyszalne i wszędobylskie potrafią czasami doprowadzić w miejscu publicznym do szału. Tak właśnie przebiega mi apple'owa schizofrenia.