Moje dni z Androidem są już policzone. Wdepnąłem w jabłko
Szybko poszło. W niespełna trzy miesiące Apple wciągnął mnie do swojego sadu, zamknął ogrodzenie i wyrzucił klucz. Jak to się stało?
Sprawdzając moje bio na Spider’s Web (jeszcze) przeczytacie „Geek. Lubi Androida. Uwielbia Sheldona Coopera.”. Wygląda na to, że będę musiał je zaktualizować, bo niebawem z Androidem będę miał niewiele wspólnego. Nasze drogi się rozeszły po paru ładnych latach wspaniałej przygody.
To przez tego Windowsa
I nie, nie mam na myśli mobilnego Windowsa, a tego dużego, pełnoprawnego Windowsa 10, z którym niemal od samego początku miałem pod górkę. Ciągle coś się knociło, w komputerach przestawały działać różne funkcje i usługi. To padł Bluetooth, to padła karta graficzna - najpierw jedna, potem druga (powracające problemy ze sterownikami po aktualizacjach) - to Windows skasował moje ustawienia i zastąpił je domyślnymi. No i jeszcze te blue screeny. Fakt, nowe są już ładniejsze, ale jednak nie polubiłem ich na tyle, aby czuć z nimi jakąkolwiek więź.
Nie były to jednak problemy rangi dyskwalifikującej. Raczej miałem do czynienia z szeregiem mniejszych, ale na dłuższą metę uciążliwych potknięć, które co rusz zaliczały moje komputery z Windowsem.
Dlatego za namową kolegów z redakcji, która składa się z wielu zadowolonych użytkowników Maców, postanowiłem przesiąść się na iMaca.
Nie jest to czas i miejsce na to, abym pisał jego recenzję. Napiszę tylko, że byłem i nadal jestem oczarowany. Do tego stopnia, że potrzebując jakiegoś sprzętu do mobilnej pracy i rozrywki, wiedziałem, że musi to być coś od Apple.
Padło na iPada
Tak. W 2018 r. zaopatrzyłem się w tablet. I serio, w nosie mam to, że tablety umierają, nie ma przed nimi przyszłości itd. Mam iPada (2017) i… jestem nim oczarowany.
Był tani, jest szybki, lekki, poręczny, dogaduje się z małą, wygodną i bezprzewodową klawiaturą od iMaca, więc mogę na nim doraźnie pracować - pisać długie maile, teksty itp. Dla mnie jest to wystarczająca funkcjonalność. Więcej od mobilnego sprzętu nie wymagam.
Co z tym Androidem?
Windows zawinił, więc wymieniłem go na lepszy model. Tabletu nie miałem, ale iPad zastąpił mi laptopa. Androida lubiłem i nadal bardzo lubię, ale… no właśnie. Przestał się dogadywać z moimi innymi sprzętami.
Niby nadal mogę korzystać z przeglądarki Chrome na wszystkich moich urządzeniach, ale… nie ustawię jej jako domyślnej na iPadzie.
Niby nadal mogę mieć wszystkie notatki w Google Keep, do którego mam dostęp na każdym sprzęcie, ale… nie widzę ich w Spotlight - systemowej wyszukiwarce na iMacu.
Podobnie jest ze zdjęciami. Te z tabletu i komputera łatwo się synchronizują przez aplikację Zdjęcia i dysk iCloud, ale tych z Androida już tam nie wrzucę. Trzeba kombinować ze Zdjęciami Google, które nie mają fajnej aplikacji na macOS.
Zaczął się robić bałagan i z tygodnia na tydzień zaczął mnie on coraz bardziej irytować. Aż zapadła decyzja: muszę mieć iPhone’a.
W tym wypadku iPhone to nie będzie super smartfon, który przewyższy urządzenia z Androidem, z których korzystałem do tej pory. iPhone będzie tylko i aż gwarancją świętego spokoju.
Nikt nie da ci tego, co Apple
Doszedłem do cholernie smutnych wniosków. Obecnie żaden technologiczny gigant nie jest w stanie zagwarantować ekosystemu konkurencyjnego dla Apple.
Microsoft ma Windowsa, ma Office’a, ma Xboksa, ma HoloLens, ma Cortanę, ma OneDrive itd. Nie ma jednak systemu mobilnego, który byłby rewelacyjnym uzupełnieniem dla komputera i tabletu z Windowsem.
Google też ma niezły ekosystem. Jest Gmail, jest chmura, jest Android, jest Google Assistant, ale… Chrome OS nadal jest tylko namiastką systemu operacyjnego i nie ma szans, aby mógł on konkurować z komputerami z Windowsem lub macOS-em.
Ekosystemy konkurencyjne dla Apple'a nie są kompletne. Może kiedyś będą. Za rok, za dwa, za pięć lub za dziesięć.
Wtedy się nimi ponownie zainteresuję. Tymczasem wygląda na to, że na najbliższe lata wdepnąłem w jabłko.