Wszyscy dziś chwalą Snapchata. Mimo iż tak naprawdę nie ma za co
Snap zaprezentował najnowsze wyniki kwartale, którymi wprawił inwestorów w niemałe pozytywne osłupienie skutkujące tym, że kurs akcji firmy na giełdzie wystrzelił poza cenę z IPO.
Jedno się jednak nie zmienia - Snap to wciąż nierentowna spółka. W ostatnim kwartale 2017 r. straciła - bagatela - 350 mln dol.
Snap poinformował o 72 proc. wyższych przychodach w 4Q 2017 do kwoty 285,7 mln dol. oraz o przyroście 8,9 mln nowych użytkowników dziennych swojej hitowej aplikacji Snapchat, co jest najwyższym kwartalnym wzrostem od 3Q 2016, gdy jeszcze firma nie była spółką giełdową. W oświadczeniu akompaniującym prezentację wyników, prezes Snapa Evan Spiegel napisał: „Kończymy 2017 r. przekonani, że możemy poszerzać społeczność Snapchata i komercjalizować nasz produkt skuteczniej, niż wcześniej”.
To wystarczyło. Kurs akcji Snapa na giełdzie wzrósł o 25 proc.
I nikt jakoś specjalnie nie przejmuje się wynikiem netto. A ten jest porażający - Snap stracił 350 mln dol., czyli prawie ponad dwukrotnie więcej, niż rok wcześniej! Dla jasności przypomnijmy przychody - 285,7 mln dol. Strata jest więc wyższa od przychodów o 65 mln dol. Co więcej, dynamika przyrostu straty jest zdecydowanie wyższa od dynamiki wzrostu przychodów - 110 proc. kontra 72 proc.
Prawda o wyższych przychodach Snapa jest taka, że firma zdecydowała się znacznie obniżyć ceny reklam w swojej aplikacji. Średnio spadły one o 25 proc. Dzięki temu ich wolumen był aż o 400 proc. wyższy, niż rok wcześniej. Snap coraz mocniej polega na sprzedaży reklam w modelu programmatic, co oznacza odejście od wielkich reklamodawców i skupienie się na mniejszych. To model, który od dawna stosują Google i Facebook - dwaj hegemoni reklamy internetowej, którzy kontrolują ponad 65 proc. rynku.
Ok, to pewnie dobra strategia, rokująca na przyszłość o ile Snapchat okaże się dobrym wehikułem reklamowym w długoterminowym okresie. Jak jednak można widzieć w tak fatalnych wynikach kwartalnych pozytywy? Tego nie wiem.
Wiem natomiast, że niezmiernie dziwią mnie czasy, gdy biznesy, które w całej swojej historii nie zarobiły ani grosza pojawiają się z sukcesem na giełdach, a każde pozytywne drgnięcie w kolejnych raportach finansowych oceniane jest jako zapowiedź rychłego deszczu złota.