REKLAMA

Sprawdziłem Sony A6500, by odpowiedzieć na pytanie, czy warto zmienić lustrzankę na bezlusterkowca

Przesiadka na bezlusterkowca chodzi mi po głowie od dłuższego czasu. Zamienić dużą, ciężką lustrzankę Nikona, która do tego kompletnie nie nadaje się do zastosowań wideo, na lekki, poręczny i wszechstronny aparat? Bardzo chętnie! Niestety, po dwóch tygodniach z Sony A6500 stwierdzam, że nie jestem jeszcze na to gotowy.

Czy Sony A6500 może zastąpić pełnoklatkową lustrzankę? Sprawdziłem to
REKLAMA

Szukając potencjalnej alternatywy dla Nikona przyglądałem się ofertom różnych producentów. Szukałem sprzętu dającego radę zarówno w wideo, jak i fotografii. Przez to ostatnie odpadły wszelkie konstrukcje oparte o matrycę Micro 4/3 – o ile w wideo i fotografii studyjnej spisują się one świetnie, tak matryca wielkości paznokcia w większości przypadków nie jest w stanie zaoferować mi jakości zdjęć, do jakiej przyzwyczaiła mnie pełna klatka.

REKLAMA

Zostało więc przeglądanie oferty aparatów z matrycą APS-C. Po długim researchu na placu boju pozostały dwie marki – Sony i Fujifilm. Fuji niestety dysponuje ledwie przeciętnym autofocusem w wideo, także padło na Sony. Tutaj wybór konkretnego aparatu był już bardzo prosty – pełnoklatkowa seria A7 jest stanowczo za droga (do tego zaraz zastąpią ją w całości nowe modele, jak Sony A7r III), więc skierowałem wzrok na Sony A6500.

Napisałem do polskiego oddziału Sony z prośbą o udostępnienie egzemplarza na testy i trafił do mnie chyba najbardziej uniwersalny z modeli firmy, wraz z obiektywami 35 mm f/2.8, kitowym 16-70 f/4.0 oraz 12-24 f/4.0.

Przez dwa tygodnie sprawdzałem, jak bezlusterkowiec Sony poradzi sobie z typowymi dla mojej pracy zastosowaniami i mam jedną konkluzję: jeszcze nie teraz.

Na wstępie tego tekstu chciałbym zaznaczyć, że nie jest to recenzja. Sony A6500 jest na rynku od ponad roku i z pewnością znajdziecie mnóstwo recenzji bardziej kompetentnych fotografów ode mnie. Ten tekst może jednak okazać się pomocny dla kogoś, kto wciąż nie może się zdecydować, czy to już ten moment, by odłożyć na bok lustrzankę i sięgnąć po bezlusterkowca.

Sony A6500 – 5 razy na tak

Zacznijmy od tego, co naprawdę spodobało mi się w Sony A6500:

Możliwości wideo – potencjał Sony A6500 do zastosowań wideo dla „jednoosobowego zespołu”, przy vlogowaniu, kręceniu wideo na YouTube’a, jest ogromny. Autofocus jest praktycznie bezbłędny (choć trzeba przyznać, że nie aż tak dobry, jak DualPixel AF Canona).

Na pokładzie mamy tonę ułatwień (zebra, focus-peaking, profil S-Log). IBIS, czyli stabilizacja matrycy, jest tak dobry, że praktycznie niweluje potrzebę wykorzystania gimbala (a w każdym razie można swobodnie vlogować bez dodatkowej stabilizacji). Trochę brakuje wyjścia na gniazdo słuchawkowe do monitorowania audio, za to preamp na wejściu mikrofonowym zapewnia kapitalnie czysty dźwięk, jak na tę klasę aparatu.

No i jakość obrazka jest po prostu przepiękna. Ja w czasie testów miałem okropnego pecha do pogody, więc nagrywałem klipy wyłącznie na użytek własny, ale przykładową jakość możecie zobaczyć na ostatnim vlogu Marcina Połowianiuka z Korei, który był kręcony Sony A6300 (oferującym taką samą jakość obrazka, jak A6500)

Jakość zdjęć również jest kapitalna – z odpowiednim szkłem. Niestety do mnie trafiły dwa relatywnie ciemne obiektywy, które w połączeniu z matrycą APS-C nie pozwalają na uzyskanie takiej głębi ostrości i plastyki obrazka jak pełna klatka z jasnym szkłem. Wiem jednak, że wystarczy jaśniejszy obiektyw, pokroju niedrogiego 35 mm f/1.8 lub nowej Sigmy 16 mm f/1.4, by Sony A6500 błyszczał w fotografii. Z efektów, które osobiście udało mi się złapać w czasie testów, nie jestem do końca zadowolony:

Wiem jednak, że jaśniejsze szkło załatwiłoby sprawę.

Elektroniczny wizjer – dla kogoś przyzwyczajonego do wizjerów optycznych pierwszy kontakt z tak dobrym EVF to prawdziwy szok. Wizjer w Sony A6500 jest duży, piękny i rozpieścił mnie na tyle, że trudno mi było potem wrócić do lustrzanki. Możliwość podglądu ekspozycji przez zrobieniem zdjęcia oraz wygodna siatka wewnątrz wizjera to również ogromne plusy, które znacząco ułatwiają fotografowanie.

Wyświetlacz i fotografowanie w trybie live view – w lustrzankach robienie zdjęć w trybie podglądu na żywo nie jest wygodne ani przyjemne. Migawka działa wtedy dramatycznie wolno, autofocus jeszcze wolniej, a ewentualnie odchylany ekran przydaje się tylko do okazjonalnego zrobienia zdjęcia z poziomu podłogi. W bezlusterkowcach fotografować można jak smartfonem, opierając się wyłącznie o podgląd z ekranu i to jest naprawdę nowa jakość. W swojej pracy często robię zdjęcia samochodom, wręcz tarzając się po ziemi z Nikonem przy twarzy. Sony A6500 pozwolił mi fotografować testowaną ostatnio Hondę Civic pod dowolnym kątem, nie odzierając mnie przy tym z godności.

Muszę tylko nadmienić, że wyświetlacz nie oferuje równie dobrej jakości jak EVF. Nie przystaje też jakością do profesjonalnych, a nawet półprofesjonalnych lustrzanek. Do tego ten panel dotykowy okropnie zbiera smugi.

Wymiary i masa – o ile gabaryty profesjonalnych lustrzanek w niczym mi nigdy nie przeszkadzały, o tyle już ich masa nie raz dała mi się we znaki podczas całodziennego biegania po halach targowych czy konferencjach. Mój Nikon z podpiętym szkłem 45 mm f/1.8 to ciężar blisko 1,5 kg. Sony A6500 z większością obiektywów APS-C ma o połowę mniejszą masę. I to czuć. Jest też na tyle poręczny, że z odpowiednio dobranym obiektywem mogę go wrzucić do zwykłej torby na ramię, czego nie jestem w stanie zrobić z Nikonem. Po dwóch tygodniach z Sony A6500 w pełni rozumiem, dlaczego tak wielu fotografów porzuca lustrzanki przez wzgląd na ich masę.

Tamron 90 mm obok Sony 12-24. Rozmiarami podobne, ale masa Sony jest zdecydowanie mniejsza.

Sony A6500 – 3 razy na nie

Wymiary i masa – po dwóch tygodniach z Sony A6500 w pełni rozumiem też, dlaczego tak wielu fotografów trzyma się lustrzanek przez wzgląd na ich gabaryty. Sony A6500, podobnie jak większość bezlusterkowców tej klasy (wyjąwszy może Lumixa GH4/GH5), to ergonomiczna tragedia. Począwszy od wygody chwytu, poprzez dostęp do podstawowych parametrów, takich jak zmiana ISO; wszystko jest tu bez porównania mniej wygodne, niż w lustrzankach, a o menu aparatów Sony nie będę nawet wspominał, bo ich pogmatwanie obrosło już legendą.

Po godzinnej sesji z Sony A6500 w dłoni niemal czułem nawroty RSI, tak niedopasowany do mojej dłoni jest grip tego aparatu. Do tego przyciski są za małe, umieszczone za blisko siebie. Moja żona, która fotografuje profesjonalnie, również nie wyobraża sobie wykonania takim aparatem choćby reportażu ślubnego, choć ma o wiele mniejsze dłonie ode mnie. Wygoda chwytu podczas wielogodzinnej pracy w pełni wynagradza dodatkową masę lustrzanki. Z tym bezlusterkowce, a szczególnie Sony A6500, jeszcze nie są w stanie konkurować.

Wydajność akumulatora – spodziewałem się tego, a mimo to dałem się zaskoczyć. Podobnie jak większość bezlusterkowców na rynku, Sony A6500 oferuje naprawdę przeciętny czas pracy akumulatora. Producent deklaruje 350 zdjęć. Mi udało się wyciągnąć maksymalnie 200 i to robionych w większości z wykorzystaniem wizjera, nie podglądu na żywo. Jeszcze gorzej jest podczas nagrań wideo, gdzie godzina filmowania w 4K to absolutny max, jaki udało mi się z A6500 wycisnąć. Fakt, na plus trzeba zaliczyć to, że ten aparat można ładować powerbankiem, a nawet korzystać z niego podczas ładowania powerbankiem, ale i tak, w porównaniu do ponad 1200 zdjęć, które mogę zrobić lustrzanką bez cienia zmartwień o akumulator, czas pracy Sony A6500 jest nieakceptowalny.

Brak podwójnego slotu na kartę SD – dlaczego, Sony? Dlaczego?! Dlaczego dopiero najnowsze A9 i A7r III mają na pokładzie najbardziej podstawową dla profesjonalistów funkcji, czyli podwójny slot na karty pamięci? Gdybym był złośliwy, pewnie zgadywałbym, że to w celu zachęty fotografów do korzystania z funkcji bezprzewodowego przesyłania zdjęć. Zupełnie niezłośliwie powiem jednak, że tego braku nic nie usprawiedliwia, a dla mnie przekreśla on kompletnie zakup aparatu – nieważne, czy mówimy o Sony, Nikonie czy Canonie.

Kopia zapasowa dla fotografa w pracy to świętość. Czy to na ślubie, imprezie, evencie, sesji rodzinnej czy – w moim przypadku – targach elektronicznych lub konferencji: kopia zapasowa to świętość. Podwójny slot na karty SD w moich Nikonach daje mi spokój ducha, że w razie gdy jedna karta zawiedzie, zrobione zdjęcia czekają bezpiecznie na drugim nośniku. Nie znam żadnego profesjonalnego fotografa, który byłby gotów oddać ten spokój ducha w zamian za nowocześniejszy aparat.

I tak, zdaję sobie sprawę, że A6500 nie do końca jest aparatem profesjonalnym, ale podwójnego slotu na karty nie znajdziemy też w profesjonalnych A7/A7s II/A7r II. Wiem też, że wielu profesjonalistów patrzy na A6500 jako na potencjalny aparat pomocniczy, w którym podwójny slot na karty również jest obligatoryjny. Także gorąco liczę na to, że następca Sony A6500 ów brak wypełni i wzorem najnowszych konstrukcji firmy zaoferuje dwa gniazda na karty pamięci.

Mam jeszcze jedną drobną uwagę, skierowaną nie tylko do Sony - Windows 10 nadal nie potrafi podejrzeć ani otworzyć natywnych plików .ARW (RAW-ów Sony) w eksploratorze. Nie wadzi to ani odrobię podczas obróbki w Lightroomie, ale już znalezienie konkretnego pliku wewnątrz eksploratora Windows jest po prostu niemożliwe. Microsofcie, Sony - naprawcie to!

Jeszcze nie teraz

Po dwóch tygodniach muszę przyznać, że wyjąwszy 3 minusy (które dla wielu osób, zwłaszcza niezajmujących się fotografią zawodowo czy w ramach wykonywanej pracy, będą bez znaczenia), Sony A6500 to fenomenalny aparat. Nieco za drogi, owszem, ale patrząc na to, jak wiele ma do zaoferowania, można mu wybaczyć cenę.

O ile jednak Sony A6500 nie zostanie moim głównym aparatem, o tyle otworzył mi oczy na potencjał bezlusterkowców. Dziś nie zamienię swojego Nikona na Sony. Ale nie wykluczam, że 2018 będzie rokiem, w którym to zrobię.

Sony bowiem zdołało przez ostatnie miesiące załatać trzy wymienione wcześniej braki w swoich topowych konstrukcjach. Sony A9 i Sony A7r III mają znacznie lepszy grip, trzykrotnie lepsze akumulatory od poprzedników i podwójne sloty kart pamięci. Do tego deklasują lustrzanki w swojej klasie pod absolutnie każdym względem. Niestety, to za drogie konstrukcje na moją kieszeń (szczególnie gdy uwzględnić koszmarnie wysoki koszt pełnoklatkowych obiektywów Sony).

Liczę jednak na to, że wkrótce na rynku pojawi się A7 III, a może i następca Sony A6500, które zaoferują te same cechy w niższej cenie.

Przez długi czas od zmiany lustrzanki na bezlusterkowca odtrącał mnie też relatywny brak ciekawych obiektywów na rynku. Szkła do Sony jeszcze niedawno były albo koszmarnie drogie, albo… koszmarne. Jako że fotografuję Nikonem, adaptery (głównie skierowane do szkieł Canona) też nie wchodziły w grę. W ostatnim czasie ta sytuacja jednak się zmieniła.

REKLAMA

Na rynku jest coraz więcej względnie niedrogich, wartych uwagi szkieł na bagnecie Sony E. Choćby wspomniana wcześniej Sigma 16 mm f/1.4, która sprzedaje się w takim tempie, że sklepy nie nadążają z uzupełnianiem zapasu magazynowego. Jeszcze kilka takich konstrukcji i przesiadając się na bezlusterkowca będzie można skompletować całkiem ciekawy arsenał, nie wydając na niego majątku.

Dlatego też optymistycznie patrzę na to, co przyniesie 2018. Jeśli za rok o tej porze przeczytacie na Spider’s Web felieton o tym, że w końcu porzuciłem lustrzankę, będzie to znaczyło, że ten optymizm nie był na wyrost.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA