Streszczenia artykułów przed tekstem właściwym? Nie, nie i jeszcze raz nie
Coraz częściej natrafiam w Sieci na artykuły, które przed tekstem właściwym oferują… streszczenia tego, co poniżej. I nie mogę się oprzeć wrażeniu, że wydawcy sami kręcą na siebie bicz. Chyba nie tędy droga, drodzy koledzy!
Zasada, o ile dobrze rozumiem, jest następująca - przy długich, ewentualnie ważnych dla wydawcy tekstach, pojawia się streszczenie najważniejszych informacji, które przedstawione są w całym artykule. W punktach, w krótkich zdaniach prezentowane jest to, o czym traktuje cały poniższy tekst.
Każdy kto uważnie analizuje wyniki statystyczne swoich stron publicystycznych widzi, że na przestrzeni lat mocno kurczy się czas przebywania na stronie użytkownika, tzw. czas sesji.
Jest wiele powodów ku temu - po pierwsze, teksty w internecie, szczególnie tym portalowym, są krótkie, teraz potęgowane wszechobecnym podziałem na galerie, rozbite na kolejne podstrony itd., po drugie, ludzie tracą zdolność dłuższego skupienia uwagi na tekście czytanym, po trzecie, sposób korzystania przez użytkowników z internetu mobilnego wymusza daleko idące zmiany w konstrukcji materiałów medialnych.
No więc zdaje się, że coraz więcej wydawców chce objąć (modne słowo, wiem) te zmiany i wymyślają streszczenia dla tych użytkowników, którym… nie chce się czytać całych, długich tekstów.
Nie wiem, jak na innych działają takie streszczenia, ale na mnie w taki sposób, że po ich przeczytaniu tracę w ogóle ochotę na dalszą lekturę.
Po zapoznaniu się z punktami przedstawiającymi najważniejsze informacje po prostu zamykam kartę z danym materiałem. To skutkuje tym, że zamiast powiedzmy 2 minut spędzonych w artykule, przebywam w nim około 15 sekund. A to w dobie zmieniającego się rynku reklamowego w internecie zdaje się, że mocno niepożądane zachowanie, prawda?
W ujęciu internetowego biznesu stron medialnych coraz mniejsze znaczenie dla reklamodawców mają statystyki odsłon, natomiast coraz większe czas przebywania na stronie. I bardzo dobrze, bo raz, że odsłony to współczynnik, który łatwo jest… hmm… sztucznie napompować (szczególnie dużym podmiotom), dwa, długi czas przebywania świadczy o tym, że mamy nie tylko do czynienia z zainteresowanym użytkownikiem, lecz także, że nie mamy do czynienia z botami, sieciowymi crawlerami. A chodzi przecież o to, by serwować teksty żywym istotom, a reklamodawcom, by to nie robotom wyświetlać ich reklamy.
Nie mówiąc już o tym, że streszczenia tekstów przed ich treściami nie poprawią raczej zdolności czytelników do rozumienia tekstu czytanego. Skoro nie muszą się już nawet wysilać do tego, by przeczytać kilka tysięcy znaków tekstu, bo wystarczy im kilkudziesięcioznakowe streszczenie, to tak będą robić - to naturalny i nieunikniony proces.
Martwi mnie to także dlatego, że w ten sposób zabija się też kulturę dziennikarstwa, zarówno od strony twórcy, jak i odbiorcy.
No bo skoro czytelnicy dostają techniczne streszczenia, pisane wręcz równoważnikami zdań, to po co publicysta miałby się wysilać na prezentowanie swojego dziennikarskiego kunsztu? Szybko zniknie nie tylko forma felietonu, lecz zapewne także stylistyczna odrębność twórców. Z kolei wśród czytelników jeszcze mocniej zdegraduje się kulturę czytania i docenienia czegoś więcej, niż tylko suchej informacji.
Rosnąca popularność takich technicznych streszczeń to też prosta droga do pełnej robotyzacji zawodu dziennikarza.
Czy na pewno tego chcemy? My wydawcy i Wy czytelnicy?