Sprzęty Apple’a są dziś tanie. Naprawdę tanie
Wczorajsze nowości Apple’a otworzyły mi oczy na jedną sprawę - marka Apple staje się… tania. Albo inaczej - bariera wejścia w świat produktów Apple’a jest dziś znacznie mniejsza/tańsza, niż wcześniej.
To jednak nie przeszkadza Apple’owi stawać się jeszcze bardziej ekskluzywną marką premium.
Paradoks? Zaraz go wytłumaczę
Przez lata o produktach firmy z Cupertino panowała opinia, że są obarczone swoistym ‚podatkiem Apple’. Oznaczało to, że konsumenci akceptowali fakt, iż płacą o kilkadziesiąt, czasami nawet kilkaset procent więcej, niż za porównywalne produkty konkurencji.
Ale płacili za coś więcej, niż tylko gigaherce i gigabajty - kupno sprzętu marki Apple oznaczało - czy to się komuś dziś podoba czy nie - deklarację wręcz światopoglądową. Z drugiej strony doceniano fakt, iż wyższa cena oznacza najlepsze na rynku połączenie hardware’u z software’em.
Komputery Mac były droższe niekiedy o 50 proc. od konkurencyjnych komputerów PC, ale mało kto wybierał pomiędzy nimi tylko ze względu na cenę - wraz z zakupem MacBooka, czy iMaka, kupowało się dostęp do innego, lepszego świata technologii użytkowej.
iPhone’y zawsze były droższe od wszystkich telefonów i smartfonów wokół. Pamiętacie rechoczącego Steve’a Ballmera, gdy spisywał pierwszego iPhone’a na straty, bo kosztował niebywałe wtedy 500 dol.? Dziś średnia cena zakupu iPhone’a oscyluje w granicach 650 dol. za sztukę. Kupując iPhone’a, powiedzmy w latach 2007 - 2012 - kupowało się jednak coś więcej, niż tylko smartfon - dostęp do technologii przyszłości, niedostępnej w takiej formie i na takim poziomie nigdzie indziej.
Pamiętacie pierwszą generację Apple Watcha? Były modele kosztujące w okolicach 20 tys. dol. Na Instagramie mogliśmy się przekonać, że nie brakowało amatorów złotych zegarków Apple’a. Niektórzy kupowali je dla swoich psów, bynajmniej nie po to, by czworonóg sprawdzał na nim upływ czasu.
Ale w ostatnim czasie coś się w Apple’u zmieniło i są to zmiany z gatunku tych fundamentalnych
Marka Apple stała się tania, powszechna i dostępna dla klientów, którzy wcześniej w ogóle nie śmieli pomyśleć o tym, że będzie ich na nią stać.
Weźmy wczorajsze nowości. Można sobie kupić nowego iPhone’a (tak, nowego, skoro model SE wciąż jest produkowany jako fabrycznie nowy) za 2149 zł. To cena z gatunku tych przeciętnych na rynku. To cena akceptowalna przez bardzo dużą część rynku, także w Polsce, która - jak wiemy - jest niezwykle wyczulona na punkcie cen elektroniki.
Weźmy nowego iPada. Można go mieć za 1799 zł, co nie jest w ogóle wygórowaną ceną, jeśli chodzi o nowe modele tabletów. Ba, to cena niższa od nowych tabletów Samsunga, Lenovo, Microsoftu.
Weźmy inne nowe produkty, może nie te najnowsze, ale te, które debiutowały niedawno. Słuchawki AirPods. W Polsce wychodzi drogo, bo aż 799 zł, a to ze względu na mocno niekorzystny przelicznik walut, jaki stosuje Apple, jednak w Stanach Zjednoczonych AirPodsy kosztują 159 dol. netto (bez podatku stanowego, a ten jest różny w różnych stanach). To - jak świetnie zauważa analityk Neil Cybart - znacznie taniej, niż produkty konkurencyjne i wymienia chociażby: Kanoa - 300 dol., Bragi Dash - 299 dol., Skybuds - 279 dol., Motorola VerveOnes+ - 249 dol., Samsung Gear IconX - 199 dol. Przypominam, że mowa o słuchawkach nowego typu, z procesorem, czyli de facto z komputerem w uszach.
Weźmy cennik Apple Watcha po debiucie Series 2. 269 dol. za najtańszego Watcha w ofercie Apple’a (oczywiście model Series 1 wciąż produkowany fabrycznie jako nowy) to znacznie mniej, niż liczy sobie konkurencja za podobne modele: Samsung Gear S3 - 349 dol., Fossil Q Founder - 275 dol., Garmin Forerunner 630 - 399 dol.
Na upartego można przyjąć, że i w komputerach Mac, Apple jest dziś niezwykle łagodne cenowo. Najtańszego Maka - model mini można mieć za 2299 zł, co jest taką normalną rynkową ceną. Przesadnie tanio nie jest, jasne, ale na upartego za nieco ponad 2 tys. można wejść w świat Mac OS, co jeszcze kilka lat temu nie było możliwe.
Ale ta współczesna taniość Apple’a to jedna strona medalu
Wraz z otwarciem się na niską półkę cenową, na drugim biegunie Apple staje się wręcz coraz bardziej hermetyczną i ekskluzywną marką premium.
Owszem, możesz sobie kupić nowego iPhone’a SE za 2149 zł, ale jak zechcesz mieć nowego, super wypasionego, wymuskanego iPhone’a 8, w wersji rocznicowej na 10-lecie marki, zapłać ponad 6 tys. (przychylam się do tych plotek, że nowy iPhone będzie najdroższy w historii).
Chcesz mieć najnowszego iPada Pro z rysikiem? Zapłać dużo więcej, niż rynkowa średnia. MacBook Pro z Touch Barem? Tutaj już Apple doliczy swój podatek. Podobnie jak do ceramicznego Apple Watcha series 2.
Po co to wszystko?
Są zapewne dwa powody. Po pierwsze, Apple musi się otwierać coraz mocniej na rynki cenowo-czułe i nie mam tu na myśli Polski, lecz potężne Indie i Chiny. Po drugie, wydaje się, że w samym Apple’u zdają sobie sprawę z tego, że nie mają dziś technologii wyprzedzającej rynek, wyznaczającej trendy i powodującej płacz u konkurencji. Wyciąganie łapek po kilkadziesiąt procent więcej, niż rynkowe status-quo już Apple’owi po prostu wybaczane nie jest.
Apple rozszerza więc dwa bieguny swojej polityki cenowej - z jednej strony staje się coraz bardziej elitarne, a sztandarowym przykładem tego będzie zapewne cennik iPhone’a 8 (czy tam X), z drugiej coraz bardziej otwarte cenowo dla wszystkich tych, którzy mają ochotę wejść do jego ekosystemu.
*archiwalny zapis naszej audycji #JestTemat na YouTubie. Od poniedziałku do piątku o 19:00 nadajemy na żywo. Zasubskrybuj Spider's Web TV i oglądaj nasze programy.