Kompromitacja Ministerstwa Edukacji Narodowej ma konkretne imię. To Niebieski Wieloryb
Od kilku dni trwa dmuchanie balonu z napisem "niebieski wieloryb". Dziennikarze drukowanej prasy, radia, telewizji i Internetu ostrzegają przed sieciowym wyzwaniem, które doprowadziło do serii samobójstw wśród nastolatków. Wraz z rosnącym zainteresowaniem tematem MEN postanowiło pokazać, że czuwa nad bezpieczeństwem naszych pociech. Wyszło fatalnie.
Czym jest "niebieski wieloryb"? Najprościej rzecz ujmując, kaczką dziennikarską. Temat rozkwitł w drukowanych oraz internetowych tabloidach. Na ich łamach "blue whale" opisywany był jako przerażająca zabawa, która wymusza na jej uczestnikach wykonywanie kolejnych, coraz groźniejszych dla życia wyzwań. Dzień bez snu, potem głodówka, następnie samookaleczenie… łańcuch narzuconych przez drugą osobę zadań staje się gorszy i gorszy. Tym ostatecznym wyzwaniem ma być popełnienie samobójstwa.
Co ma z tym wspólnego 190-tonowy, długi na 30 metrów płetwal błękitny? Zdaniem brukowców makabryczna gra internetowa była otoczona symboliką wielorybów. Ssak morski czasami wypływa na plażę, co można interpretować jako celowe odebranie sobie życia. Tabloidy podchwyciły temat. Redakcje donosiły, jakoby ofiary niebezpiecznej gry rysowały wieloryby na moment przed śmiercią. Stąd właśnie wziął się "blue whale".
Jak pisze Marcin Napiórkowski z serwisu Mitologia Współczesna, "niebieski wieloryb" faktycznie istnieje, ale nie na taką skalę, jak przedstawiają to media.
Zdaniem łowcy legend miejskich trwają postępowania w związku z odebraniem sobie życia przez dwie nastolatki. Dla porównania, czołowe media w Polsce i na świecie straszą przypadkami setek samobójczych prób. To gigantyczna dysproporcja, która pokazuje jak bardzo rozdmuchany jest to problem. Jedną z cech Internetu oraz pozostałych mediów masowych jest hiperbolizacja. W przypadku "niebieskiego wieloryba" widać to jak na dłoni.
Współczesne media nie działają po to, aby dostarczać informacji o otaczającej nas rzeczywistości. Dzisiaj koncerny medialne przede wszystkim same kreują rzeczywistość, a ich podstawowym celem działania jest wpływ na opinię publiczną. Na nasze zachowania, Nasze poglądy. Nasze działania i nasze reakcje. Rodzi to masę negatywnych konsekwencji. Na Spider’s Web nieraz opisywaliśmy negatywne skutki internetowej hiperbolizacji, wymykającej się spod kontroli.
Podobnie może być i tym razem. "Niebieski wieloryb" był zjawiskiem marginalnym i egzotycznym. Ograniczał się do rosyjskich platform społecznościowych, omijając zachodniego Facebooka i używane przez Polaków serwisy. Teraz, przy hałasie wywoływanym za sprawą mediów głównego nurtu istnieje groźba, że "blue whale" faktycznie rozleje się dalej.
Niewykluczone, że na skutek medialnej histerii młodzi internauci będą zaciekawieni, czym jest ten cały „niebieski wieloryb”. Zaczną badać temat, który inaczej byłby dla nich zupełnie obcy. Przeczeszą sieć i znajdą się na witrynach, które normalnie nigdy nie zostałyby przez nich odwiedzone. Uwierzcie mi - nie będzie to ani wina rodziców, ani wina rosyjskich świrów, a tylko i wyłącznie nieodpowiedzialnych media workerów. Doskonale rozumiem zasadę gonienia za klikami. Sam jestem trybikiem w tym mechanizmie. Jeżeli jednak w grę wchodzi bezpieczeństwo najmłodszych, warto dwa razy zastanowić się przed publikowaniem byle czego, byle szybciej, byle głośniej.
Na temacie "niebieskiego wieloryba" coś dla siebie postanowiło ugrać Ministerstwo Edukacji Narodowej. Z katastrofalnym skutkiem.
MEN zabrało głos w sprawie niebezpiecznej internetowej gry na podstawie zobowiązanej prawem działalności statutowej. Zgodnie z ustawą ministerstwo ma obowiązek „podejmowania działania zabezpieczającego uczniów przed dostępem do treści, które mogą stanowić zagrożenie dla ich prawidłowego rozwoju”. Z tego powodu podsekretarz stanu Maciej Kopeć (wicedyrektor, nauczyciel historii, samorządowiec) wystosował list do placówek oświaty, dyrektorów i nauczycieli.
W niej podsekretarz stanu informuje oraz ostrzega przed "niebieskim wielorybem". To bardzo dobry krok. Nauczyciele często nie są świadomi nowych trendów wśród młodzieży. Nowej mody, nowych rozrywek oraz zagrożeń z nich płynących. Taka informacyjno-ostrzegawcza funkcja pozwala postawić pracowników oświaty w stan wyższej czujności i wyższej gotowości. Nawet, jeżeli "blue whale" to marginalny problem rosyjskich nastolatków, lepiej dmuchać na zimne.
Niestety, Ministerstwo Edukacji Narodowej proponuje rozwiązanie gorsze od problemu. Zdaniem MEN skutecznym przeciwdziałaniem wobec "niebieskiego wieloryba" jest… ograniczenie dostępu do gier wideo! W liście od podsekretarza stanu możemy przeczytać:
Sam fakt, że MEN powołuje się na niezweryfikowane doniesienia tabloidów mówiące o „setce młodych internautów którzy popełnili samobójstwo” dowodzi, jak bardzo po omacku działa ministerstwo. Aparat państwa posiadający różnego rodzaju narzędzia, mierniki, wskaźniki oraz dane nie jest w stanie zbadać stopnia zagrożenia wynikającego z internetowej gry. Zamiast tego wskazuje na sensacyjne wpisy tabloidów, używając ich za podstawę do wystosowania listu. Co dalej - ostrzeżenie o reptilianach, bo napisali o nich w Bildzie?
Nie to jest jednak najbardziej zatrważające. Szokujący jest fakt, że według MEN rozwiązaniem problemu "niebieskiego wieloryba" jest ograniczenie dzieciom i młodzieży dostępu do gier wideo. Tfu, przepraszam, do gier komputerowych. Najwyraźniej interaktywne produkcje na konsolach są już w porządku. Tylko PC jest narzędziem szatana. Co mają gry do łańcuszków i tak zwanych challenges na portalach społecznościowych? Nie mam bladego pojęcia.
W Ministerstwie Edukacji Narodowej niestety nie rozróżniają gry wideo od treści na portalach społecznościowych. Okropna zawartość na VKontakte? Zakazać gier wideo! Namawiające do samobójstwa łańcuszki na Facebooku? Zakazać gier wideo! Gorszące zdjęcia na Snapchacie? Zakazać gier wideo!
Podsumujmy działania MEN.
Ministerstwo Edukacji Narodowej wysyła list do nauczycieli i dyrektorów, w którym podaje błędne rozwiązanie problemu, powołując się na niezweryfikowane doniesienia z tabloidów. Następnie źle poinformowani pracownicy oświaty rozpoczynają kampanię przeciwko grom komputerowym, w trosce o bezpieczeństwo swoich podopiecznych.
Nauczyciele na pewno odetchną z ulgą, widząc, że w szkolnej świetlicy młodzież grzecznie siedzi przy komputerach. Nie gra w te straszne, potworne, demoralizujące gry, ale zamiast tego rozmawia ze znajomymi i rodziną na Facebooku. Pani z biologii umknie tylko detal, że dziecko przed ekranem właśnie wpisało się do zamkniętej grupy na portalu społecznościowym, z wielorybem w awatarze. No ale hej - nie ma gier, problem zażegnany!