Internet nie zna umiaru. Żarty z animacji w Mass Effect: Andromeda zamieniły się w… polowanie na deweloperów
Po czym poznać dobrą grę? Zawsze powtarzam, że po drobnych szczegółach. Przywiązanie do detali wyróżnia mistrzowskiego dewelopera od typowego rzemieślnika. Niestety, grę Mass Effect: Andromeda robili raczej ci drudzy. Internet jest wściekły.
Początkowo sytuacja przypominała żart. Internauci drwili z animacji w grze Mass Effect: Andromeda, rozsyłając sobie gif-y i filmy obrazujące technologiczne niedoskonałości. Niestety, im większe koła zataczała cała sprawa, tym więcej wściekłych fanów dochodziło do głosu. Trudno się im dziwić. Oryginalna trylogia Mass Effect to najlepsza kosmiczna opera, jaka kiedykolwiek pojawiła się na rynku.
Niestety, za grę Mass Effect: Andromeda nie odpowiada to samo studio.
Nowy projekt został przekazany w ręce tak zwanej „ekipy B”, która wcześniej funkcjonowała jedynie jako studio pomocnicze. Deweloperzy Andromedy zdobywali doświadczenie na tworzeniu mniej istotnych składowych do trylogii, a także rozbudowywaniu trybu wieloosobowego.
Takie „studio B” to nic nowego w branży gier. Podobną rolę pełnił chociażby Treyarch, najpierw jedynie pomagając w pracach nad serią Call of Duty. Wyrobnicy dopiero później dali się poznać jako utalentowani deweloperzy, zaskakując świat naprawdę dobrym Black Ops. Do tego dochodzą jeszcze „studia C” ulokowane w krajach o niskich kosztach pracy, którym zleca się tworzenie gotowych obiektów, jak na przykład trójwymiarowych modeli. Tak zwaną „orkę” oddaje się Chińczykom, Rosjanom, Tajwańczykom a także Polakom.
Niestety, BioWare Montreal robiące za „studio B” dla zlokalizowanego w Kanadzie BioWare nie podobało oczekiwaniom klientów. Animacje w grze są wykonanie na poziomie, który miejscami odstaje nie tylko od konkurencyjnego Wiedźmina, ale nawet poprzednich odsłon serii tworzących pierwszą trylogię. Nic dziwnego, że fani czekający 5 lat na nowy epizod kosmicznej przygody mogli poczuć się rozczarowani.
Ujściem dla złych emocji były nieco złośliwe galerie, obnażające niedoskonałości gry Mass Effect: Andromeda.
Niestety, jak wszystko w Internecie, również problemy z Andromedą zaczęły ulegać hiperbolizacji. Takie elementy gry jak walka, eksploracja czy wykonanie otoczenia przestały mieć znaczenie. W centrum uwagi znalazła się jedynie niedopracowana animacja, za którą BioWare Montreal zbierało coraz większe i większe cięgi. Również od osób, które jeszcze kilka dni wcześniej murem stały za serią.
Oliwy do ognia nieświadomie dołożyli zachodni recenzenci, wystawiając Andromedzie noty na poziomie 7 punktów w 10-punktowej skali. Nowy Mass Effect jawił się im jako gra zaledwie dobra, co w przypadku najlepszej kosmicznej serii na świecie było znacznie, znacznie poniżej oczekiwań fanów.
Internet nie zapomina. Internet nie wybacza. Internet nie zna litości. W związku z niskimi notami gry rozpoczęło się szukanie winowajców. Część społeczności zaczęła sprawdzać, kto dokładnie odpowiada za animacje w grze Mass Effect: Andromeda. W sieci pojawiły się wątki, które do żywego przypominały średniowieczne polowania na czarownice. Tłum zaczął domagać się ofiary. No i tę ofiarę odnalazł.
Obiektem ataków została Allie Rose-Marie Leost pracująca w EA Labs.
Konta społecznościowe pięknej, utalentowanej animatorki 3D działającej również jako modelka zostały zalane falą nienawiści. Quasi-anonimowi frustraci zostawiali niewybredne komentarze, wylewając złość związaną z niedopracowaną grą na 25-letniej Allie. Pozwolę sobie pokazać wam jeden z takich wpisów. Reszta naprawdę jest zbędna:
Co mają wspólnego internetowe łapanki oraz polowania na czarownice? Zdecydowanie to, że na ich skutek cierpią niewinne osoby. Dokładnie tak jest w przypadku animatorki Allie Rose-Marie Leost. Jak się okazało, kobieta nie ma nic wspólnego z animacjami w grze Mass Effect: Andromeda. Stosowne oświadczenie w tej sprawie wydało nawet EA, przerażone poziomem nienawiści, jaki spadł na dziewczynę.
Oczywiście możecie się domyślać tego, czy którykolwiek z frustratów przeprosił kobietę. Zamiast refleksji, agresywna sieciowa tłuszcza rozpoczęła poszukiwanie kolejnego kozła ofiarnego. Ot, współczesny Internet w pigułce.
Przykre to, że banda sieciowych frustratów nie potrafi oddzielić jakości produktu od godności i szacunku należącego się każdemu człowiekowi. To nie pierwsza tego typu krucjata w branży gier i na pewno nie ostatnia. Z jakiegoś powodu część graczy doszła do wniosku, że posiada moralne prawo gnębienia, straszenia i grożenia twórcom, którzy stworzyli gorsze dzieła, niż tamci by sobie tego życzyli.
Co najgorsze, takim ludziom zazwyczaj uchodzi to płazem, a kwestia prywatności i bezpieczeństwa deweloperów to coraz bardziej palący, jak najbardziej realny problem.