Nintendo Switch? Kupuję w dniu premiery, ale czuję rozczarowanie
Mam bardzo mieszane uczucia po konferencji Nintendo Switch. Z jednej strony dostałem to, czego chciałem - The Legend of Zelda: Breath of the Wild na premierę urządzenia. Z drugiej - czuję gigantyczny niedosyt.
Nie mam wątpliwości, że od strony technicznej, od strony innowacyjności, wszechstronności oraz pomysłowości, Nintendo Switch będzie najlepszym handheldem dostępnym na rynku. Żyjemy jednak w specyficznych czasach, w których tablety i smartfony zagryzają przenośne konsole. Te mogą się bronić jedynie dobrymi grami na wyłączność. Tych w przypadku Switcha było zdecydowanie zbyt mało.
Katalog gier na start dla konsoli Nintendo Switch prezentuje się nad wyraz mizernie.
Nie licząc wielkiego, wspaniale zapowiadającego się The Legend of Zelda: Breath of the Wild, na start konsoli nie widzę niczego ciekawego. Kapitalnie wyglądające Super Mario Odyssey pojawi się dopiero w sezonie świątecznym. Na Splatoon 2 przyjdzie poczekać kilka miesięcy. Skyrim nie ma daty premiery. Mario Kart 8 Deluxe to także kilka miesięcy zwłoki względem premiery.
O bardziej rozbudowanych tytułach, takich jak Xenoblade Chronicles 2 czy Fire Emblem Warriors nawet nie wspominam. Te gry wciąż nie posiadają dokładnej daty premiery. Co za tym idzie, na start będę miał tylko jedną ciekawą produkcję. Z otwartym światem, która wystarczy na tygodnie zabawy, ale to wciąż tylko jedna gra. Zelda ratuje sytuację, lecz niesmak pozostaje.
Nintendo traci wizerunkowo wprowadzeniem płatnych funkcji sieciowych.
Dotychczas właśnie ten obszar pozytywnie wyróżniał Wielkie N na tle Sony oraz Microsoftu. Konsole Nintendo cechowały się właśnie tym, że posiadały darmową rozgrywkę online. Co prawda infrastruktura sieciowa Nintendo zatrzymała się w XX wieku, ale wiecie, jak to jest z darmowym koniem i jego zębami.
Po kilkumiesięcznym okresie darmowych testów, usługi sieciowe dla konsoli Nintendo Switch staną się płatne. Zostaniemy zmuszeni do opłacania haraczu podobnego do myta na PlayStation 4 i Xboksie One. W zamian otrzymamy możliwość wspólnej zabawy ze znajomymi za pomocą sieci. Niby smutny standard, ale liczyłem, że Nintendo z niego nie skorzysta.
Wraz z cyklicznymi opłatami idą w parze oczekiwania. Jako płacący klient, będę żądał. Będę wymagał. Sieciowa infrastruktura Nintendo nie może zostać na aktualnym poziomie. Tutaj potrzebna jest rewolucja. To co istnieje dzisiaj trzeba zburzyć, zaorać i zbudować od nowa. Podobno Nintendo właśnie to robi.
Rozczarowało mnie również podejście Nintendo do rynków europejskich.
Sama godzina prezentacji, zaplanowanej na 05:00 rano polskiego/niemieckiego/francuskiego czasu pokazuje, jak Nintendo myśli o klientach na Starym Kontynencie. Nie to wkurzyło mnie jednak najbardziej. Miarka przebrała się w momencie, gdy Japończycy zaczęli mówić o cenach konsoli.
Nintendo Switch zostało oficjalnie wycenione w Japonii oraz Stanach Zjednoczonych (299 dol.). Jeżeli zaś chodzi o Europę - tutaj Wielkie N zaproponowało, żeby potencjalni klienci sami sprawdzili ceny oferowane przez dystrybutorów oraz sprzedawców. No dzięki.
Europa jest również poszkodowana w kwestii dystrybucji podczas światowej premiery. Przedstawiciele Nintendo zapowiedzieli, że ich najnowsza konsola pojawi się 3 marca 2017 roku jedynie w części z europejskich krajów. Przypuszczam więc, że o jednoczesnej, dobrze zorganizowanej premierze urządzenia na modłę PlayStation 4 można jedynie pomarzyć.
Baaaaardzo spodobały mi się za to Joy-Cony!
To niesamowite, ile funkcji oraz możliwości otrzymały nowe, wysuwane kontrolery Nintendo. Kamera czytająca gesty dłoni, czujnik odległości, nowy system wibracji HD Rumble, akcelerometr, żyroskop, wskaźnik podczerwieni, przewodowe i bezprzewodowe działanie - bajka!
Już nie mogę się doczekać, aby sprawdzić, w jak innowacyjny sposób Nintendo wykorzysta Joy-Cony. Wyraźnie czuć, że Japończycy są z nich naprawdę zadowoleni. Kontrolery dostały lwią część prezentacji, a tytuły takie jak 1 2 Switch czy Arms wyglądają jak świetne atrakcje podczas domówek. Lubię takie akcenty.
Nie mam za to wyrobionego zdania co do baterii. Tutaj wciąż istnieje wiele niewiadomych.
Nintendo ogłosiło, że bateria w Switchu pozwoli na od 2,5 do 6,5 godzin bezprzewodowego grania. Wszystko zależy od stopnia zaawansowania uruchomionej produkcji. Zgaduję więc, że te 2,5 godziny to odpalona zasobożerna Zelda, z otwartym światem i bardzo przyjemną dla oka grafiką.
Mniej niż trzy godziny zabawy z bezprzewodową Zeldą to mało. Wystarczająco na krótką podróż, ale Switch traci rację bytu jako sprzęt brany na przykład pod namiot. Czuję ukłucie lekkiego niedosytu. Z drugiej strony, sama możliwość grania w tak rozbudowane tytuły jak The Legend of Zelda: Breath of the Wild czy TES V: Skyrim w pociągu, bez kabli, jest niesamowita.
Już postanowione - kupuję konsolę Nintendo Switch w dniu premiery.
Robię to z dwóch powodów. Po pierwsze - ciekawość. Nowy sprzęt Nintendo jest na tyle egzotyczny, nietuzinkowy i oryginalny, że mam wielką ochotę się nim pobawić. Nie tylko ze względu na bezprzewodowe działanie, ale również nowy system, nowe środowisko sieciowe oraz świetne Joy-Cony.
Po drugie - Zelda. Breath of the Wild zapowiada się niesamowicie. Ta gra wystarczy mi na tygodnie rozrywki. Nintendo Switch nie zajmie miejsca PlayStation 4 Pro w salonie, a z konsoli zamierzam korzystać głównie mobilnie. Szykuje się więc przygoda rozciągnięta na długi, długi czas.
Przelewając środki na konto sprzedawcy będę jednak czuł pewien niedosyt. Nintendo powinno znacznie lepiej zabezpieczyć katalog startowy. Mam wrażenie, że Japończykom nie uda się przekonać niezdecydowanych. Bardziej hardkorowi gracze, przywiązani do gier multiplatformowych pokroju Battlefielda, Call of Duty czy Wiedźmina, raczej nie mają tutaj czego szukać.
Nintendo rozumie potrzeby swoich fanów, ale dalej nie rozumie potrzeb ogółu europejskich oraz amerykańskich graczy.