REKLAMA

Centrum labiryntu, czyli finał „Westworld” nie zawiódł. Oj, nie!

Centrum labiryntu, czyli finał „Westworld” nie zawiódł. Oj, nie!
REKLAMA

„Westworld” podzielił widzów. Obok zachwytów, dostrzegam w mediach społecznościowych mnóstwo narzekań na serial małżeństwa Nolanów i to od osób, które bardzo cenię.

REKLAMA

Potrafię to zrozumieć

„Westworld” to dzieło zupełnie innego typu, niż większość topowych współczesnych seriali - jest nieoczywisty, wielopłaszczyznowy, trudny do zrozumienia, gdy się go ogląda ot tak po pracy, czy w ramach relaksującej rozrywki. Wymaga skupienia, analizy, głębszego zastanowienia się, oglądania odcinków po kilka razy. Nie każdy właśnie tego oczekuje od współczesnej rozrywki telewizyjnej i trudno kogokolwiek za to winić. To nie kolejny serial z jednowymiarowymi bohaterami Marvela, zręczna komedia, czy z rozmachem prowadzona saga od a do z.

Dla mnie to było wspaniałe zakończenie wspaniałego telewizyjnego show

I dowód na to, że forma współczesnego serialu tv, dystrybuowana w formacie streamingowego VOD, ma dziś gigantyczny kreatywny potencjał.

Zgadzam się przy okazji z innym wielkim fanem „Westworld”, Piotrkiem Grabcem, że w przypadku takich produkcji, lepszą formą dystrybucji jest wydawanie odcinka co tydzień, nie wszystkich na raz jak w przypadku swoich dzieł robi Netflix. Tak bowiem, jak polski „Belfer” w każdym kolejnym odcinku rzucał cień podejrzeń na inną postać, tak każdy nowy epizod „Westworld” pokazywał inne aspekty najtrudniejszych ludzkich problemów: życia i śmierci, świadomości i samoświadomości, miłości, sztucznej inteligencji i… jej praw.

I ten okres pomiędzy kolejnymi odcinkami „Westworld” jest czymś, o co w sztuce naprawdę chodzi - o reakcję, o zastanowienie, o myśli, o emocje; słowem - o catharsis, jak mawiali starożytni Grecy. Za to Jonathanowi Nolanowi i Lisie Joy dziękuję. To właśnie jest rozrywka na najwyższy poziome.

Od tego momentu zaczynają się spoilery dotyczące ostatniego odcinka pierwszego sezonu „Westworld”.

Nie było zaskoczeń. Nie mogło być

Dla uważnych obserwatorów - a do takich się zaliczałem, oglądając każdy odcinek serii przynajmniej dwa razy - pewne przesłanki były oczywiste.

Pisałem to zresztą po premierach 7 i 8 odcinka „Westworld”. W serialu były prowadzone trzy linie czasowe, choć tak naprawdę wynikają one z faktu, iż narracja była w większej części prowadzona przez postać Dolores, a - jak dowiedzieliśmy się z ostatniego odcinka - do samoświadomości sztuczna inteligencja dochodzi nie liniowo, lecz sferycznie, stąd przeżywanie przez nią wydarzeń z przeszłości niejako w czasie rzeczywistym.

Facet w czerni to William, a Wyattem - najczarniejszym charakterem wśród hostów - okazała się właśnie Dolores. To Ford stworzył narrację Wyatta, którą odgrywali Dolores i Teddy, jednocześnie bazując na przeszłych wydarzeniach z Arnoldem, co przyczyniło się od odnalezienia centrum labiryntu. Sprytne i celowe.

Sam labirynt (w oryginalnej wersji anglojęzycznej występuje słowo ‚maze’, które lepiej oddaje złożoność zagadnienia; maze, czyli labirynt strukturalny, z wejściem i wyjściem, które trzeba odkryć, jak w tych zadaniach dla dzieci - vide syn Arnolda - z prowadzeniem linii od początku do końca labiryntu) okazał się świadomością/pamięcią hostów, które doprowadzają do ich uwolnienia z okrutnego dla nich parku rozrywki.

Jedno, czego nie przewidziałem

to fakt, iż Ford (postać grana przez Anthony’ego Hopkinsa) nie był czarnym charakterem, lecz tym nad wyraz pozytywnym i kluczowym dla wolności hostów. No, ale takie święte prawo twórców seriali - zawsze musi być jakiś poważny double-twist, prawda? Śmierć Arnolda zainspirowała Forda do przemiany z cynicznego twórcy w poszukiwacza wolności dla sztucznej inteligencji. To Ford wierzył w umysły i świadomość hostów, i to on w końcu ich uwolnił.

Teraz rozumiem, że były przesłanki ku temu przez cały sezon „Westworld”. Dlaczego nikt z obsługi parku nie zauważył buntu Meave? Bo oczywiście jej ucieczka była dobrze rozpisana w nowej narracji przez Forda. Dlaczego nikt nie zauważył i nie powstrzymał Dolores, która wyszła ze swojej pętli? Bo oczywiście to również była część nowej narracji Forda. W końcu jakiego hosta konstruował Ford w swoim sekretnym gabinecie, w którym zginęła Teresa? No cóż, swojego na potrzeby ostatniej sceny serialu, a potwierdzenia tego, że Ford stworzył swojego hosta, należy szukać w uścisku dłoni pomiędzy nim a Barnardem, którego kamera mocno zaakcentowała stosownym zoomem. - Zimny i bez życia - tak o uścisku dłoni przez hostów, w jednym z poprzednich odcinków, mówi sam Ford.

Jak na świetny serial przystało, kapitalnie nakreślono wątki na kolejne sezony

Dlaczego Meave wyszła z pociągu, który mógł ją wywieźć poza Westworld? Dlaczego nie pokazano co stało się ze Stubbsem (szef ochrony) zaatakowanym w parku przez niereagujące na jego komendy hosty? Co stało się z Loganem, po tym, jak William puścił go nago konno na obrzeża parku? Nie do końca wiadomo również, co stało się z Elsie, no i z samym Fordem. Wiemy natomiast, że Ed Harris, grający postać Faceta w czerni, jest potwierdzony w ekipie aktorskiej sezonu 2. Przypadek, że wiemy to już dziś? Nie sądzę.

Na drugi sezon „Westworld” poczekamy zapewne aż do 2018 r.

Szefowie HBO, mając na uwadze chłodne przyjęcie drugiego sezonu „True Detective” (ja jestem jednak dużym fanem tej produkcji), ponoć nie chcą się nadmiernie spieszyć z produkcją, by poczekać na odpowiednio dopieszczony scenariusz Nolanów.

I bardzo dobrze. Oby druga odsłona „Westworld” była równie ekscytująca, co pierwsza i przynosiła kolejne dyskusje na temat niesamowitych problemów, które przynosi rozwój technologii we współczesnym świecie.

REKLAMA

Do tego czasu chętnie obejrzę pierwszy sezon „Westworld” jeszcze kilka razy, by wyłapać wszystkie smaczki, które porozstawiali w nim twórcy scenariusza.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA