Już widzę, co będzie, jak nowa funkcja samochodu Google się zawiesi
W końcu ktoś będzie używał klaksonu wtedy, kiedy to faktycznie konieczne. Kto? Oczywiście komputer.
Do czego służy klakson, teoretycznie wiedzą wszyscy. W praktyce jednak wykorzystywany jest nie tylko do informowania innych kierowców do zagrożenia, ale do… wyrażania emocji. A kto nie ma emocji? Komputer.
Komputer, który coraz częściej zaczyna przejmować kontrolę nad naszym samochodem, a w końcu przejmie ją całkowicie. Komputer na przykład od Google.
Samochód Google’a już wie, kiedy powinien zatrąbić.
Do tej pory temat ten był raczej pomijany, co jest o tyle ciekawe, że poza kierunkowskazami to właśnie klakson jest jednym z niewielu elementów zapewniających kierowcom błyskawiczną komunikację na drodze. Google jest tego świadome, w związku z czym - jak podaje Business Insider - autonomiczne auta tej firmy od teraz, po długich testach, będą z tego dodatku aktywnie korzystać.
Nie zdziwcie się więc, jeśli kiedyś (bo na razie aut Google w Polsce raczej nie zobaczymy) zatrąbi na nas samochód, w którym nie zobaczymy nikogo za kierownicą.
Cały proces wbrew pozorom nie był jednak łatwy, co pokazuje, że przeniesienie tak banalnych dla człowieka działań do świata cyfrowego często stanowi wielkie wyzwanie. Algorytmy Google muszą bowiem eliminować całą masę sytuacji, gdzie wykorzystanie klaksonu wcale nie jest konieczne - np. rozróżnić, kiedy samochód faktycznie jedzie pod prąd, a kiedy po prostu ustawia się tak tylko na chwilę w trakcie zawracania. Człowiek rozróżni te przypadku od razu, komputer niekoniecznie.
Nie tylko wie - wie nawet lepiej
Celem Google, przynajmniej według obecnych deklaracji, jest sprawienie, żeby ich auto korzystało z klaksonu jak „cierpliwy, doświadczony kierowca”. Ma wykorzystywać sygnał dźwiękowy tylko wtedy, kiedy jest to absolutnie niezbędne i faktycznie może pomóc w podniesieniu bezpieczeństwa na drogach.
Przykładowo wtedy, kiedy ktoś, nie zauważając nas, wjeżdża na nasz pas ruchu. Kiedy wyjeżdża tyłem i nie dostrzega naszego samochodu. Dość łatwo dopisać tutaj kolejne scenariusze.
Tyle tylko, że docelowo samochód Google może faktycznie przyjąć postawę „doświadczonego kierowcy”, jednocześnie będąc od niego o wiele, wiele lepszym. Argumenty? Dokładnie te same, co w przypadku większości zalet autonomicznych i naszpikowanych elektroniką samochodów - kamery, radary i algorytmy nigdy się nie zagapią, widzą faktycznie wszystko i są w stanie zareagować w ułamku sekundy.
Ba, Google już teraz eksperymentuje z różnicowaniem sygnału dźwiękowego w zależności od sytuacji. Jeśli więc nie jest przesadnie groźnie, czyli np. ktoś powoli cofa w naszym kierunku i może dojść do drobnej stłuczki, samochód Google cicho i krótko zatrąbi dwa razy. Jeśli natomiast będzie groźniej - reakcja będzie dużo bardziej zdecydowana.
Pytanie tylko, kiedy pojawi się opcja dokupienia dodatkowych klaksonów w ramach in-car purchase.
A gdzie tu człowiek?
Człowiek, przynajmniej na razie, mimo wszystko odgrywa w tym procesie całkiem istotną rolę.
Do niedawna sygnały dźwiękowe wydawane przez samochód Google… nie opuszczały jego wnętrza. Były aktywowane wtedy, kiedy wydawało mu się, że tak powinno być, a kierowca (a może raczej „nadzorujący”) notował, czy była to reakcja słuszna czy nie.
Na podstawie tych danych inżynierowie wprowadzali kolejne poprawki, doprowadzając ostatecznie do sytuacji, kiedy firma uznała, że można już próbować trąbić publicznie.
Na razie więc człowiek w samochodzie jest jeszcze niezbędny.
Na razie.