Nie chciałbym teraz być w skórze sprzedawców abonamentów telefonicznych
20 maja wygasa moja umowa z Play, a to oznacza, że po raz pierwszy w życiu, po raz pierwszy od 1999 roku, kiedy to rozpocząłem przygodę z telefonią komórkową, na moim głównym numerze nie będę związany umową z operatorem.
Złożona jakiś czas temu dyspozycja przejścia na kartę sprawi, że 21 maja nie zmienię jeszcze barw operatorskich i skorzystam z jednej z intensywnie promowanych ostatnio ofert "high life za 25 złotych", co oznacza, że miesięcznie na telefon komórkowy będę wydawał 1/4 tej kwoty, co dotychczas.
Oferta jest bardzo korzystna, jednak jestem jednym z pechowców, którym telefony po prostu kłócą się z nadajnikami Play - SMS-y nie dochodzą lub dochodzą z opóźnieniem, nie pojawiają się informacje o połączeniach przychodzących i raportuje je dopiero poczta głosowa. Z tego też względu na oku mam już Plush i kilka innych rozwiązań. Możliwe, że zadecyduje wygodnictwo, the devil you know i w Play jednak zostanę, tkwiąc nadal - jak i od kilku lat tkwię - w roamingu wewnętrznym permanentnym, który jako jedyny gwarantuje bezproblemowe działanie sieci.
The devil you know
Jak to przy wygasającej umowie bywa, w ostatnim czasie bywam sympatycznie nękany przez tzw. dział utrzymania klienta. To generalnie jest jeden z moich ulubionych działów telemarketingu, ponieważ w odróżnieniu od zwykłych działów od przedłużania umowy, zawsze mieli w rękawie jakieś łakocie, którymi udało im się w ostatniej chwili utrzymać mnie na linii. Wiecie jak jest, flagowe telefony wciskali w ofertach konkurencyjnych nawet w stosunku do Ceneo i z czystej kalkulacji dla siebie lub kogoś z rodziny ostatecznie im ulegałem.
Niestety rozwój smartfonów nieco zwolnił, wszyscy, wliczając w to sąsiadów, są już obsadzeni znakomitymi modelami po uszy, ja jestem zakochany w moim Samsungu, równocześnie testuję dla was jeszcze HTC 10 i Xperię X (doceńcie poświęcenie, gdyż idzie zwariować, gdy każde powiadomienie z Messnegera przychodzi trzy razy). Innymi słowy - no way - operator nie wciśnie mi już żadnego telefonu, nawet w super ofercie dla desperatów, która uaktywnia się ostatniego dnia przed końcem umowy. I wtedy bardzo szybko okazuje się, że król jest nagi, operator nie ma absolutnie niczego do zaoferowania w abonamencie.
Przypomina mi to nieco historię jak kilka lat temu sympatyczna pani z mBanku stawała na głowie, żeby wcisnąć mi ubezpieczenie OC i kompletnie nie trafiał do niej argument, że nie mam i nie planuję mieć samochodu. Najprawdopodobniej nieprzyzwyczajona do tego, że ktoś w ogóle z nią rozmawia zamiast rzucać wulgaryzmami/słuchawką walczyła dzielnie do ostatniego impulsu telefonicznego, podnosząc m.in. takie argumenty, że "jak już pan kupi ten samochód, to będzie pan miał OC, nie martwiąc się po fakcie".
Jednego jestem pewien - nie chciałbym dziś być sprzedawcą abonamentu
To była jedna z bardziej absurdalnych rozmów telefonicznych w moim życiu, ale pracownicy operatorów, którzy dziś umiarkowanie świadomemu konsumentowi muszą wcisnąć abonament, chwytają się nawet jeszcze ostrzejszej brzytwy. Piszę te słowa w kontekście ostatniego tekstu Mateusza Nowaka, pt. "Komu Play strzelił w pysk, a komu w kolano".
Otóż aby uzyskać w miarę porównywalne warunki do kartowej oferty Play (za 25 złotych), u tego samego operatora musielibyśmy zdecydować się na abonament... w wysokości od 40 do 50 zł. To wydaje się nieprawdopodobne, biorąc pod uwagę, że tym samym podpisujemy cyrograf, który przez 2 lata zobowiązuje nas do lojalności w stosunku do tego usługodawcy. Nie tylko ograniczamy sobie pole manewru, ale na dodatek kwota abonamentu będzie dwukrotnie wyższa.
Argumenty przemawiające za abonamentami są nieliczne. O telefon w dobrej cenie jest dziś po prostu trudno. Owszem, trafiają się od czasu do czasu promocje, można też przycisnąć do ściany dział utrzymania klienta. Ale generalnie telefon kupiony u operatora jest często o kilka, a nawet kilkadziesiąt procent droższy niż ten sam nowy model na Allegro, sprzedawany przez polskiego sprzedawcę, dostosowany do polskiego rynku. Telefony u operatorów są więc często taką formą sprzedaży na raty i to z prowizją o wiele wyższą, niż w normalnym banku. Za to zdecydowanie mniej wybredną jeśli chodzi o zdolność kredytową.
Drugim argumentem, który podnoszą moi przyjaciele na korzyść abonamentów jest roaming za granicą. To prawda, niektóre abonamenty posiadają taką opcję, ale przeważnie nie te za 50 zł, tylko jeszcze droższe. Na dodatek ten zagraniczny roaming dodawany jako bonus abonamentowy jest przeważnie czysto symboliczny, nie da się w jego ramach dobrze przejrzeć Facebooka, a większość z nas zapewne wyjeżdża za granicę nie więcej niż raz, może dwa razy w roku. Inwestowanie w taki roaming wydaje się bezcelowe, zwłaszcza w obliczu możliwości samodzielnego włączania pakietów, gdzie stawki abonamentowców i karciarzy są zbliżone.
Nie ma dziś mocnych argumentów przemawiających za abonamentami. Być może warto rozpocząć nieco bardziej świadomą dyskusję na ten temat w mediach, by użytkownicy uświadomili sobie jak ogromnym przepłacaniem i ryzykiem dla budżetu domowego jest dziś wiązanie się zwykle nieopłacalną umową z operatorem.
I po wyłożeniu tych wszystkich argumentów w słuchawce telefonu słyszę przynajmniej minutę ciszy. Ale rozmówczynię podziwiam, szanuję, wymyśliła - TIDAL za darmo. I to jest jakiś argument. Tylko, że TIDAL mogę sobie kupić też na wolnym rynku (czego nie zrobię, bo preferuję Spotify). Wraz z miesięcznym doładowaniem telefonu na kartę i tak wyjdzie nieznacznie taniej, niż na abonament. Ale nawet, gdyby było drożej, to pewnie bym dopłacił. W końcu mogę się wtedy rozmyślić w każdej chwili, a taka możliwość jest moim zdaniem warta mniej więcej dodatkowe 20 zł miesięcznie.