Jak Facebook i Google mogą zmanipulować wyniki wyborów w dowolnym kraju
Dziennikarze od kilku dni zastanawiają się nad niebezpieczeństwem manipulowania wynikami wyborów przez wielkie koncerny technologiczne. Facebook zdecydował, że nie będzie próbował zniechęcać ludzi przed głosowaniem na Donalda Trumpa, jakie to nobliwe. Media jednak martwią się, że wielkie koncerny wykorzystają swoje siły i niczym w House of Cards zmanipulują wybory. Problem w tym, że to nie tyle strach, co zazdrość i żal straconej władzy.
Wątek używania big data i wyszukiwarki internetowej do wpływania na wyborców i wyniki wyborcze był jednym z najciekawszych w czwartym sezonie House of Cards. Kandydat republikanów wykorzystuje swoje znajomości i łączy siły z mniejszą, ale popularną wyszukiwarką internetową by przewidywać zachowania wyborców, znajdować potencjalnych i wychodzić im naprzeciw. Underwood za to zastanawia się nad wytoczeniem cięższych dział i użycia NSA do pozyskania podobnych danych, ale w skali całego kraju.
Facebook w prawdziwym świecie podobno zdecydował wewnętrznie, że nie będzie wtrącał się w wybory mimo realnej możliwości wyboru Donalda Trumpa na prezydenta. Wiemy, że Zuckerberg, delikatnie mówiąc, nie przepada za Trumpem i jego retoryką dzielenia ludzi na przeciwne obozy, tak samo zresztą jak wiele osób z Silicon Valley - pracowników firm technologicznych. Ci szeregowi pracownicy najchętniej wspierają finansowo… Berniego Sandersa, antytezę Trumpa.
Nic nie stoi na przeszkodzie, by kilka małych zmian w algorytmach newsfeeda Facebooka mogło wpłynąć na część wyborców.
To algorytmy decydują o tym, co widzimy, o tym jakie newsy do nas docierają. A Facebook przecież potrafi manipulować naszymi emocjami - sam się do tego przyznał. Nawet wyświetlając zdjęcia osób które zagłosowały Facebook mobilizuje i zwiększa frekwencję wyborczą.
U nas w Polsce też użył kiedyś podobnego narzędzia. W dzień którychś wyborów na Facebooku można było zameldować, że się zagłosowało a serwis wyświetlał listę znajomych, którzy spełnili swój obywatelski obowiązek mobilizując i zawstydzając tych, którzy nie głosowali.
Facebook umożliwia też wrzucanie i dopasowywanie danych z własnych baz z bazą użytkowników serwisu, więc kandydaci wykorzystują to i dostają narzędzia do śledzenia swoich wyborców.
Praktycznie każda korporacja technologiczna z dużymi bazami użytkowników i odpowiedzialna za wyświetlanie im treści ma możliwości wpływania na wyborców. Facebook, Google, Twitter, sieci reklamowe - wszędzie tam gdzie jesteśmy istnieje potencjał manipulacji. Takiej, o której prawdopodobnie nawet się nie dowiemy.
W Stanach i właściwie wszędzie jest to całkowicie legalne, tak jak legalne są media obejmujące jakieś stanowisko czy filtrujące i tłumaczące newsy i wydarzenia. Bo te manipulacje isniały, istnieją i będą istnieć, nowością jest skala i zaawansowanie narzędzi manipulacji.
Media “tradycyjne” w Stanach i nie tylko zamiast zasadą obiektywności tłumaczą się często zasadą neutralności. Neutralność a obiektywność to dwie różne sprawy. Obiektywny dziennikarz w sporze na przykład o globalne ocieplenie rozpozna, która strona ma fakty i przedstawi je jako fakty. Neutralny dziennikarz nie obejmie żadnego stanowiska i da obu stronom takie same możliwości wypowiedzi nie angażując się w spór i umniejszy tym samym wartości faktów.
Jednak to, że media tłumaczą się neutralnością nie oznacza, że są neutralne. Telewizje, gazety czy portale internetowe uzależnione są od popularności, dostępu i reklamodawców, także od swoich właścicieli. Właścicielami i reklamodawcami są wielkie korporacje mediowe, które związane są z polityką i które mają własne interesy w zmniejszaniu podatków i tak dalej. Media więc siłą rzeczy nie są obiektywne ani nawet neutralne, nie w sytuacji gdy 70-90% z nich należy do 6 wielkich koncernów.
Często słyszę, że na tę chorą sytuację odpowiedzią jest wolny, nieskrępowany niczym internet. Remedium na całe zło!
To tylko slogan w sytuacji, gdy regulatorzy i my sami dopuściliśmy do sytuacji, gdy informacje czerpiemy tylko z kilku źródeł należących do wielkich, międzynarodowych korporacji które mają coraz bliższe koneksje z polityką i które mają do ugrania własne interesy.
Będę powtarzać to do znudzenia, ale firmy, korporacje nie mają czegoś takiego jak moralność. Google, Facebook czy Microsoft nie mogą być dobrzy lub źli - ich najważniejszym celem jest zarabianie. Więcej - jeśli ktoś w nich zdecyduje się na działanie dla dobra ludzi i narazi tym samym korporację na mniejsze zyski może zostać za to ukarany, bo działa na szkodę firmy, którą ma prowadzić.
Czy możliwość tego, że Google, który zarobi więcej, gdy zmniejszą się podatki korporacyjne lub poluzują się regulacje dotyczące wyprowadzania pieniędzy do rajów podatkowych, postanowi wprowadzić zmiany w algorytmach wyszukiwarki, które spowodują że niezdecydowani wyborcy zagłosują na kandydatów obiecujących takie zmiany jest naprawdę szalona?
A może szalone jest myślenie, że tego nie zrobi?
To błędne koło, które będzie miało jeszcze większe konsekwencje niż stronniczość “tradycyjnych” mediów. Setki milionów osób używa internetu. Możemy sobie kłamać, że internet daje niezależność, że pozwala na tworzenie niezależnych mediów, które zyskują łatwy dostęp do milionów potencjalnych odbiorców.
To kropla w morzu użytkowników sieci, zwłaszcza gdy ponad połowa z nich czerpie swoje newsy z… Facebooka czy Twittera.
Media społecznościowe czy wyszukiwarki to nowocześni gatekeeperzy, tacy sami jak niegdyś stare media. To oni decydują co zobaczymy.
Myślenie, że zależy im na byciu neutralnymi czy obiektywnymi jest krótkowzroczne i po prostu głupie.
*Zdjęcie: Gage Skidmore, CC BY-SA 2.0