REKLAMA

PiS: uczciwy obywatel nie musi się obawiać ustawy inwigilacyjnej. Dziwne, bo te dane temu przeczą

Ustawa inwigilacyjna nie taka straszna, jak ją malują? Nie daj sobie mydlić oczu.

Nowa ustawa o policji nazywana jest też ustawą inwigilacyjną
REKLAMA
REKLAMA

Końcem ubiegłego tygodnia w życie weszła nowa ustawa o policji, zwana również ustawą inwigilacyjną. Według nowego prawa policja zyskuje większe możliwości kontroli obywateli, podsłuchiwania i monitorowania ich aktywności w Sieci. Niestety, odrzucono poprawki, które mogły nas zabezpieczyć przed inwigilacją w Internecie, a ustawa została przyjęta w takiej formie, że sądy nie będą miały realnej kontroli nad tym, na jaką skalę policjanci zaglądają nam do komputerów, tabletów i telefonów.

Reakcja internautów na te zmiany była głośna, ale tak się dziwnie złożyło, że na organizowaną przez Panoptykon manifestację pod pałacem prezydenckim odpowiedziała ledwie garstka użytkowników Sieci w Polsce. Okazuje się, że gdy nad internautami nie wisi widmo blokady pornografii i nielegalnych filmów oraz seriali, to niewielu z nas chce się ruszyć dupę sprzed komputera. Smutne, ale chyba powoli zacząłem się z tym godzić.

Nie mogę się jednak zgodzić i przejść obojętnie obok twierdzenia, że “uczciwy obywatel” nie musi się niczego obawiać, a takie słowa padły niestety również z ust polityka PiS-u.

Niestety, ale to tak nie działa, a doskonale dowodzi temu ostatni raport Facebooka, który na swoim przykładzie zmodyfikował zasadę 6 stopni do zasady 3,5 stopnia. W skrócie oznacza to, że przeciętnego użytkownika Facebooka dzielą od innego, dowolnego użytkownika Facebooka, zaledwie 3,5 podania ręki. W praktyce przekłada się to na konieczność wykorzystania znajomych i ich znajomych (i tak od 3 do 4 razy), aby poznać dowolną osobę na Facebooku. Nieważne, czy chcielibyśmy dotrzeć do pięknej dziewczyny widzianej na dyskotece, samego szefa Facebooka, czy też dowolnego przedstawiciela Państwa Islamskiego. Ostatni przykład jest całkiem wymowny, prawda?

Właśnie takiego przykładu użył na Twitterze Edward Snowden, który zauważył, że nowa zasada 3,5 stopnia, którą wyznaczył Facebook, źle wróży naszej prywatności. No bo jeśli statystycznie 3,5 podania ręki dzielą nas od przedstawiciela ISIS, to dla niektórych z nas ta droga jest albo dłuższa, albo krótsza. A co jeśli jest krótsza? A co jeśli nie bierzemy pod uwagę Państwa Islamskiego (które dla Polaków mylnie może wydawać się abstrakcyjnym przykładem), ale drobnych handlarzy kradzionymi telefonami lub osiedlowego dealera trawki? No właśnie…

Nagle okazuje się, iż zapewnienia, że “uczciwy obywatel” nie ma się o co martwić, możemy określić mianem grubej ściemy. W teorii każdy z nas może paść ofiarą inwigilacji, a nasza cyfrowo-internetowa przeszłość może zostać prześwietlona i dokładnie przemaglowana.

Mówisz, że nie masz nic do ukrycia?

Jeśli do kogoś nie przemawia sam fakt, jak złe, niewygodne i niebezpieczne, może być szperanie w naszych prywatnych rozmowach, to przypominam, że prześwietlając prywatną korespondencję – maile, komunikatory, archiwum Facebooka – łatwo można natrafić na rozmowy, z których służby mogłyby wyciągnąć dla siebie coś interesującego. Marihuana na imprezie? Niezgłoszona darowizna od bliskiej osoby? Piracenie filmów lub seriali? Nieudokumentowany przychód? Nielegalny Windows? Jakieś zlecenie bez faktury? Łapówka dla lekarza, aby pomógł bliskiej nam osobie? Nie, to nie są przestępstwa dużego kalibru, jednak jestem przekonany, że nikt z nas nie chciałby, aby takie sprawy ujrzały światło dzienne. A już na pewno, aby zajęły się nimi policja, Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Straż Graniczna, Centralne Biuro Antykorupcyjne, sądy, prokuratury, a nawet Żandarmeria Wojskowa i Służby Kontrwywiadu Wojskowego.

Dlatego wszystkie zapewnienia o tym, że “uczciwy obywatel” nie musi się niczego obawiać, możemy włożyć między bajki.

REKLAMA
REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA