Gdzie ta dobra zmiana, panie Dorsey?
Już 3 miesiące Jack Dorsey jest nowo-starym CEO Twittera. Przez 3 miesiące czytam o tym, jaką to wspaniałą odmianę przyniósł oryginalny pomysłodawca Twittera swojej organizacji, a tymczasem bilans po 100 dniach rządzenia jest bardziej niż kompromitujący.
Gdy na początku października 2015 r. Jack Dorsey powrócił na stanowisko CEO Twittera, amerykańskie media oszalały. - Geniusz powrócił, to nowy Steve Jobs, tylko on może łączyć pracę w dwóch firmach na stanowisku CEO (oprócz Twittera, Dorsey jest także szefem giełdowej spółki Square) - krzyczały nagłówki.
Potem nastąpiła seria „autoryzowanych podejrzeń” jak Jack Dorsey na co dzień pracuje.
Dowiedzieliśmy się, że Jack pracuje po 18 godzin dziennie. Że w żadnej z dwóch firm, którymi szefuje, nie ma swojego biurka. Że nie pracuje na komputerze, bo do zarządzania wystarczy mu iPad. Że większość czasu spędza na rozmowach z pracownikami, w wielu przypadkach przekonując ich, by nie odchodzili z Twittera. Superman jakich mało.
Gdy Dorsey obejmował stanowisko CEO Twittera na stałe (wcześniej przez kilka miesięcy był tymczasowym CEO po zwolnieniu Dicka Costolo), szybko zdiagnozował słabości Twittera:
- Twitter nie wykorzystuje swojego gigantycznego potencjału na urządzeniach mobilnych;
- Twitter obsługuje zbyt małą liczbę reklamodawców;
- Twitter stracił dynamikę przyrostu nowych użytkowników;
- Twitter wciąż jest zbyt hermetyczny i niezrozumiały dla bardzo dużej grupy użytkowników;
- Twitter nie wykorzystuje potęgi ruchu użytkowników niezalogowanych;
- Twitter ma bardzo duży współczynnik porzuceń kont przez użytkowników;
- Twitter stracił miano najgorętszego serwisu społecznościowego millennialsów na rzecz Instagramu i Snapczata.
Diagnoza świetna. 100 dni później nic się jednak nie zmieniło.
Każdy z tych problemów dalej istnieje. Dorsey nie wykonał żadnego mocnego, spektakularnego ruchu, który miałby ów niezbyt dobry stan rzeczy poprawić.
Docierają tylko do twitterowej społeczności niepokojące wizje totalnych zmian w funkcjonowaniu serwisu. Dorsey ponoć chce wprowadzić achronologiczny timeline, trochę na wzór tego, w jaki sposób Facebook pokazuje użytkownikom informacje. Dorsey ponoć chce także rozprawić się ze 140-znakowym limitem tweetów. To niby dalej wciąż spekulacje, ale jeśli okaże się, że zmiany tego typu będą wdrażane, to może to być dla Twittera krok samobójczy. Co jak co, ale wielką rzeszę fanów aktualnego stanu rzeczy na Twitterze, można szybko stracić. Szybciej, niż przekonać nowych.
Za rządów Dorseya Twitter wprowadził jedną nowość - Moments, ale jak to z takimi nowościami, my Polacy wciąż nie mamy do niego dostępu. Pojawiła się też nowa aplikacja do obsługi Twittera na MacBookach, ale jak świat długi i szeroki, nikt nie widział gorszej aplikacji wydanej jako wersja końcowa. Może dlatego, że aplikację przygotowało studio zewnętrzne, a nie Twitter…
I najgorsze - w ciągu 3 miesięcy rządów Jacka Dorseya, Twitter stracił 40 proc. swojej giełdowej wartości.
Ba, w ostatnich dniach Twitter notuje najniższe kursy od swojego debiutu. 3-miesięczny wykres zachowania kursu akcji Twittera na giełdzie nie pozostawia wątpliwości jak inwestorzy oceniają pracę Dorsaya.
Twitter pokaże najnowsze wyniki kwartalne 10 lutego. Wprawdzie będą one obejmowały jedynie półtora miesiąca działań Dorseya, ale lepiej by było dla nowego CEO, żeby Twitter nie tylko pokazał kolejny skok przychodów, ale także zasygnalizował wizję dojścia do zarabiania. To szokujące, ale Twitter nie zarobił jeszcze ani dolara na czysto w całej swojej historii.
10 lutego 2016 r. może być sądnym dniem dla Jacka Dorseya. Coś mi się zdaje, że po tym czasie już nikt nie będzie silił się na porównywanie go do Steve’a Jobsa.