REKLAMA

Wygrałam z Google Photos, czyli o tym, że usuwanie jest passé

Ha, wygrałam! Wyrzuciłam prawie wszystkie zdjęcia z Google Photos, oczyściłam miejsce na Dysku i znowu mogę odbierać maile! Straciłam sporo godzin, ale było warto, w imię zasad. Dzisiejsza moda na zachęcanie do korzystania z usług a utrudnianie odejścia stała się moją małą walką ideologiczną. Nie będzie Google zmuszał mnie do niczego!

13.10.2015 19.06
Wygrałam z Google Photos, czyli o tym, że usuwanie jest passé
REKLAMA
REKLAMA

Standardowo w bezpłatnym Google Drive użytkownik dostaje 15 GB pamięci, plus wszystkie dokumenty i zdjęcia w określonej rozdzielczości nie wliczają się do limitu. W zasadzie nie wiem, co się wlicza a co się nie wlicza, bo Google stworzył tak skomplikowany i nieprzejrzysty dysk w chmurze, że wysiadam. Ale od początku.

Nieco ponad rok temu aktywowałam Chromebooka i dostałam 100 GB dodatkowej pamięci gratis. Praktycznie jej nie używałam, bo dysk Google’a jest po prostu niewygodny w użyciu. Potem Google zapowiedział, że znosi limit rozdzielczości zdjęć, które nie wliczają się do limitu dysku. Włączyłam wtedy przesyłanie zdjęć do Google Photos w pełnej rozdzielczości. Autobackup jest miłą sprawą, zdjęcia w oryginale jeszcze milszą, dlaczego nie?

Niedawno wchodząc na dysk dostałam powiadomienie, że mój bonus 100 GB pojemności dobiega końca i że wszystko co mam na dysku zostanie bezpiecznie zachowane, ale stracę możliwość przesyłania i synchronizacji nowych rzeczy dopóki nie wykupię dodatkowego pakietu.

Sprawdziłam jak to wygląda i okazało się, że na dysku mam zajęte ponad 60 GB, z czego ogromna większość to zdjęcia i wideo przesyłane automatycznie z telefonu. Google zrobił mi psikusa, być może ja zrobiłam coś nie tak - wszystkie rzeczy, które myślałam, że nie wliczają się do limitu, wykorzystywały limit.

wpid-screenshot_2015-10-08-11-42-52.png

Stanęłam przed wyborem - kupno dodatkowego pakietu albo zwolnienie miejsca. Zgadnijcie, co wybrałam?

2 dolary miesięcznie za 100 GB dysku to nie jest dużo, ale wkurzyłam się na bałagan panujący w usługach chmurowych Google’a. Po cholerę zapowiadać, że zdjęcia nie będą zabierały limitu dysku, skoro zabierają? I dlaczego chcąc dowiedzieć się dokładnie jak wyglądają usługi chmurowe Google’a, co wchodzi w ich skład, co jest za darmo, co za dopłatą, znajduję same ogólniki?

Nie jestem Piotrkiem Grabcem - pomyślałam i postanowiłam, że nie będę wgłębiać się w sedno problemu, nie będę spędzać tygodnia na próbie wyjaśnianiu sprawy i kombinowaniu (pozdro Piotrek!). Flickr stał się fajną usługą, oferuje nielimitowane miejsce na zdjęcia, ma dobrą, ładną aplikację, która synchronizuje fotki z urządzeń mobilnych, przeniosę się więc do Flickra. Do widzenia Google Photos, niech to będzie mój pierwszy krok w odrywaniu się od usług Wielkiej Złej Korporacji Planującej Rządzić Światem (tak, widzę hipokryzję przenoszenia się do Yahoo!).

Google oferuje możliwość importu plików z chmury - skorzystałam z niej. Tysiące zdjęć w 40 GB przetworzone zostały na archiwa po 1 GB, które trzeba pobierać osobno. Wrzód na tyłku, ale lepszy rydz niż nic. Pierwszy raz w życiu oczyściłam też Gmaila usuwając sporą część swojego życia kilkoma poleceniami, które zlikwidowały wszystko, prócz maili nie starszych, niż 3 miesiące.

Wyczyściłam dysk, każdy plik musiałam zaznaczać ręcznie, dobrze chociaż, że Dysk Google oferuje możliwość sortowania po rozmiarze.

Przyszła pora na usunięcie gigabajtów zdjęć. Pogooglowałam - okazało się, że nie da się wyczyścić Google Photos ot tak, za kilkoma kliknięciami.

Google albo nie przewidział, że będzie istniał ktoś, kto chce pożegnać się z Google Photos, ale zostawić sobie konto Google, albo celowo nie daje takich opcji, żeby skłonić użytkowników do płacenia i korzystania z usług.

Jedno czy drugie, wkurzyłam się niesamowicie. Webowa wersja Photos nie obsługuje magicznego skrótu CTRL+A, w wyszukiwarce nie działa wpisywanie komend zaznaczania wszystkiego tak jak w Gmailu. W sieci znalazłam osoby z podobnym problemem - okazało się, że zdjęcia trzeba usuwać ręcznie.

wpid-screenshot_2015-10-08-16-53-45.png

Nie miałam na to czasu i ochoty, odpuściłam więc sprawę. Ponieważ praktycznie nie korzystam z usług Google’a w przeglądarce komputera i wszystko robię z telefonu, przez długi czas nie zauważyłam bardzo ciekawego monitu od Google'a. Otóż jeśli nie zwolnię miejsca na dysku, to stracę też możliwość odbierania i wysyłania maili. O takich szczegółach informuje się tylko na desktopie, po cholerę wyświetlać monity w przeglądarce mobilnej?

Genialny Google łączy pojemność dysku z pojemnością Gmaila - w ramach unifikacji usług wszystko jest jedną wielką, szczęśliwą przestrzenią.

We wtorek straciłam więc dostęp do usług mailowych. Nie mogłam nic wysłać, nie schodziły też nowe maile. Duży plus: nie przychodził też spam, ale to zbyt mała korzyść, żeby rezygnować ze skrzynki, która istnieje już lata. Przyszedł czas na wyrzucenie zdjęć.

Skończyło się na tym, że spędziłam dwa dni dorywczo usuwając zdjęcia. Czasem robiłam to z aplikacji mobilnej - niedawno Google wprowadził zaznaczanie wielu zdjęć przez przytrzymanie i przesunięcie palca. Spróbujcie to jednak robić przez kilka godzin, zwłaszcza gdy aplikacja zaciągająca treści z chmury postanawia czasem nie usuwać niczego. Usunięte zdjęcia przenoszone są do kosza, ale kosz jest zagadką samą w sobie. Usuwając na przykład 1000 zdjęć i zaglądając potem do kosza widziałam, że usunęłam 900 zdjęć. Albo 1200. Nie mam pojęcia na czym to polega. Czasem raz usunięte zdjęcia znowu pojawiały się na dysku. Czasem kosz nie opróżniał się całkowicie.

Czasem próbowałam usuwać zdjęcia z poziomu przeglądarki komputera. Oprócz tego, że wszystko jest powolne jak ślimak, to całość też lubi robić niespodzianki. Wyglądało to mniej więcej tak: zaznaczyć jedno zdjęcie, zjechać w dół i w dół, uważając, by nie nacisnąć przez przypadek paska przewijania, bo wtedy nie zadziała skrót z shiftem, poczekać aż załaduje się prostokąt oznaczający zdjęcie (podgląd ładowałby się kilka minut), nacisnąć shift, zaznaczyć wiele zdjęć jednocześnie, usunąć. Po kilku takich turach opróżnić kosz.

winning

Problem w tym, że jeśli zaznaczyłam zbyt dużo zdjęć za jednym razem Google Photos informował mnie małym dymkiem na dole strony, że elementów nie da się usunąć. Nie i już. Moja frustracja sięgała granic, gdy musiałam wracać na górę strony i zaczynać operację od nowa, upewniając się, że zaznaczam maks 1000-1200 zdjęć na raz.

Mam dosyć Google’a, ale bardziej ogólnie mam dosyć usług, które chętnie pożerają treści produkowane przez użytkowników, za to nie dają wygodnej możliwości usunięcia ich. Na moim twardym dysku usuwam czasem całe, wielogigabajtowe foldery jednym przyciśnięciem klawisza.

Na dysku Google mam za to analizę obrazu i nie muszę bawić się w całe te skomplikowane lokalizacje i foldery, mogę po prostu wpisać co chcę wyszukać. Jednak usunąć? Nie, przepraszamy, usuwanie jest takie 2008.

REKLAMA

Mam dla was radę. Zastanówcie się piętnaście razy zanim włączycie jakąkolwiek automatyczną synchronizację zachwyceni tym, że działa, i że dostęp do swoich rzeczy macie zewsząd i z każdego urządzenia.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA