Mam wielkie wyrzuty sumienia czytając czwartą powieść z genialnej serii „Millennium”
Równo o 1:00 czasu polskiego zrealizowany został mój pre-order na nową powieść z serii „Millennium” pt. „The Girl in the Spider’s Web” (polski tytuł „Co nas nie zabije” jest tak beznadziejnie głupi, że nie będę go używał pisząc o tej powieści). W momencie, gdy dotknąłem ekranu mojego Kindle’a, by rzucić się w wir czytania, po raz kolejny dopadły mnie wątpliwości, czy aby na pewno powinienem to robić.
Mam potężne wyrzuty sumienia czytając nowy tom „Millennium”. Wiem, że nie powinienem tego robić. Ta książka nie została napisana bowiem przez twórcę znakomitej trylogii, lecz kogoś wynajętego przez spadkobierców Stiega Larssona, dla których „Millennium” to żyła niezasłużonego złota.
Ta książka nie powinna powstać, ale powstała. I czytam, choć targają mną na przemian uczucia fascynacji genialną postacią Lisbeth Salander i obrzydzenia własną osobą, że nie potrafiłem się powstrzymać. Wiem, że takich jak ja będzie wielu. I tym bardziej jest przykro mi, gdy myślę o Evie Gabrielsson.
Co jest nie tak z czwartym tomem Millennium? Kim jest Eva Gabrielsson? Dlaczego czwartego tomu nie napisał autor trzech pierwszych, Stieg Larsson? Już wyjaśniam.
Wszystko tu pachnie bezwzględną biznesową kalkulacją.
Trylogia Larssona sprzedała się w rekordowych 80 milionach egzemplarzy, ale pisarz nie doczekał się sukcesu. Ba, nie doczekał się wydania żadnego z trzech tomów swojej niesamowitej opowieści. Zmarł na zawał serca zanim którakolwiek z jego powieści została opublikowana.
To było 9 listopada 2004 r. Rocznica „kryształowej nocy”, czyli pogromu Żydów przez Nazistów w 1938 r. Rocznica, którą szwedzcy neofaszyści co rok świętują. Larsson był wielkim przeciwnikiem faszyzmu. Współtworzył antyfaszystowskie pismo „Expo” (notabene pierwowzór tygodnika Millennium z powieści).
Tego dnia Larsson był totalnie zaganiany. Biegał od różnych zaprzyjaźnionych instytucji i zrzeszeń do redakcji, przygotowując i koordynując działania, które miały przeciwstawić się faszystowskim manifestacjom w Sztokholmie. Pech chciał, że w budynku redakcji Expo nieczynna była winda. Już mocno zmęczony, wbiegł po schodach na poddasze. W redakcji zdążył się tylko przywitać. Padł na ziemię i niedługo potem zmarł. Zawał serca.
To, co działo się później przypomina fabułę jego powieści.
Larsson pozostawia swoją długoletnią partnerkę Evę Gabrielsson bez prawa do spadku. W Szwecji, podobnie jak w Polsce, konkubinat nie jest regulowany prawnie i po śmierci partnerzy nie dostają po zmarłym partnerze nic. Kompletnie nic.
Ba, okazuje się, że Larsson zostawił testament, ale ten pisany był znacznie wcześniej, gdy jako młody wtedy dziennikarz współpracował z - uwaga - Komunistyczną Ligą Robotniczą (później Partia Socjalistyczna). Partia z miejsca zrzeka się ewentualnego spadku, tłumacząc, że wszystko powinno przypaść Evie Gabrielsson. Zresztą to „wszystko” to wtedy kompletne nic, bo Larsson i Gabrielsson przez całe życie żyli nad wyraz skromnie.
Według prawa szwedzkiego, spadek, w tym prawa do niewydanych jeszcze wtedy powieści z serii „Millennium”, przechodzi na najbliższą rodzinę Larssona - ojca i brata. Z tymi dwoma panami Larsson od dłuższego czasu nie utrzymywał żadnego kontaktu. Różniło ich ponoć zbyt wiele - od niezbyt miłych wspomnień z dzieciństwa, po kompletnie różne światopoglądy. W 2004 r. nie dostali po bracie praktycznie nic. Ale…
Pierwsza powieść „Millennium” - „Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet” wydana zostaje niecały rok po śmierci Stiega Larssona. Sukces z miejsca jest przeogromny.
Wraz z kolejnymi tomami trylogii, które ukazują się rok po roku, rodzi się wielki, potężny sukces finansowy. Z dnia na dzień, spadkobiercy Larssona stają się multimilionerami. Sprzedają prawa do tłumaczeń na języki lokalne, współpracują z telewizją szwedzką najpierw przy powstaniu serialu na bazie trylogii, a potem głośnych trzech filmach (które otworzą drzwi do międzynarodowej kariery Noomi Rapace, która wcieliła się w rolę Lisbeth Salander), potem sprzedają prawa do ekranizacji powieści w Hollywood. Eva Gabrielsson nie dostaje nic.
Sytuacją prawną spadku po Larssonie zaczyna się interesować opinia publiczna w Szwecji. Większość „czuje”, że nie wszystko jest tu w porządku. Gabrielsson, która spędziła z Larssonem ponad 30 wspólnych lat, opowiada w mediach o kulisach powstawania „Millennium”. Mówi, że Stieg konsultował z nią wątki fabuły, że dyskutował z nią ważne elementy związane z kreacją postaci Lisbeth Salander. Media pytają o związek Larssona z Gabrielsson ich wspólnych znajomych. Wszyscy zgodnie odpowiadają: byli nierozłączni.
Ojciec i brat Larssona są pod ścianą. Zapraszają Evę Gabrielsson, by dołączyła do ich „firmy”, która zarządza prawami do dzieł Stiega. Ta odmawia. Żąda oddania jej wszystkiego, co dotyczy zmarłego partnera. Ojciec z bratem oczywiście odmawiają. Wybucha ogromny, medialny, wieloodcinkowy spektakl w tabloidach szwedzkich. Szambo się wylało.
W międzyczasie Eva Gabrielsson pisze książkę: „Millennium, Stieg i ja”, w której ostatecznie rozprawia się z rodziną Larssona i dowodzi, że to jej należy się spadek po byłym partnerze. Książka staje się szwedzkim bestsellerem. Presja na ojcu i bracie Larssona jest jeszcze większa, ale ci nie zamierzają pozbywać się fortuny. Przelewają za to spore sumki pieniędzy na fundację Expo, czyli magazynu, w którym pracował Stieg Larsson. W ten sposób, chcą przekonać opinię publiczną, że działają w dobrej wierze. Wrogość pomiędzy nimi a Gabrielsson narasta.
Wkrótce wybucha kolejny skandal - czwarta książka z serii „Millennium”.
Gdy cichnie nieco zamieszanie z trzema pierwszymi tomami „Millennium” i gdy Sony Pictures wstrzymuje się z hollywoodzką ekranizacją kolejnych dwóch powieści z trylogii, spadkobiercy wpadają na kolejny pomysł, by podgrzać zainteresowanie powieściami Stiega i... zarobić jeszcze więcej. Wymyślają kontynuację „Millennium”.
W książce „Millennium, Stieg i ja”, Gabrielsson sugeruje, że Larsson planował 10 powieści z Lisbeth Salander i Mikaelem Blomkvistem i że 200-stronicowy zarys czwartej książki jest w jej posiadaniu, bo Larsson zostawił go w ich wspólnym mieszkaniu.
Prawni spadkobiercy Larssona żądają wydania owych 200 stron, powołując się na wyrok sądu związany z przejęciem spadku. Gabrielsson oczywiście odmawia dodając, że ze względu na pamięć o Stiegu nie życzy sobie, aby „Millennium” było kontynuowane. Sytuacja jest o tyle patowa, że spadkobiercy nie mogą uzyskać nakazu przeszukania domu, w którym mieszkał Larsson z Gabrielsson, bo to zapisane jest na nią.
Ojciec z bratem wpadają więc na genialny pomysł - oleją zapiski Stiega i wynajmą autora, który napisze czwartą powieść zupełnie od zera. Wybór pada na Davida Lagercrantza - znakomitego dziennikarza i autora głośnej biografii „Ja, Zlatan”.
Dziś ma miejsce światowa premiera „The Girl in the Spider’s Web”. W niedawnym wywiadzie Eva Gabrielsson mówiła, że ma nadzieję, że Stieg Larsson wyśle dziś z nieba pioruny. W wiadomym kierunku.
Z takim bagażem informacji przystępuję do lektury nowej powieści „Millennium”.
Ze złością na siebie, że nie potrafię zachować się honorowo i olać tej książki. Nie mogę jednak tego zrobić, bo wszyscy inni i tak przeczytają. Nie mogę, bo zakochany jestem w postaci Lisbeth Salander.
Nie pamiętam już kiedy inna książkowa postać zachwyciła mnie aż tak bardzo. Musiało to być pewnie, gdy byłem nastolatkiem, a moją wyobraźnię rozpalali wtedy D’Artagnan i hrabia Monte Christo. Lisbeth jest niczym skrzyżowanie Pippi Lansztrung i Marilyn Monroe, jak ostatni sprawiedliwy na Dzikim Zachodzie i Edward Snowden w jednym.
Muszę się dowiedzieć, co wymyślił dla niej Lagercrantz.
Od rana czytam różne recenzje „The Girl in the Spider’s Web”. New York Times generalnie chwali Lagercrantza za to, że zbudował powieść w duchu Larssona i że pomimo niewielkich niedociągnięć, czyta się ją wspaniale. The Washington Post z kolei nie zostawia na książce suchej nitki pisząc, że lepiej by było, gdyby w ogóle nie powstała.
Jedno jest pewne - skala promocji nowej powieści „Millennium” jest przeogromna, także w Polsce. To zapewne będzie skutkować kolejnymi milionami na kontach spadkobierców Larssona. Eva Gabrielsson pozostanie zapewne z niczym.
I z tego powodu jest mi cholernie wstyd.
Damn you, you motherfuckers Erland and Joakim Larsson!