REKLAMA

AUTONOMICZNE AUTO, czyli egzorcyzmy przez telefon

Wakacje miałem niezwykle analogowe. Tak się zanalogowałem, że po powrocie do domu, kiedy chciałem coś obejrzeć w Internecie, wpisałem w okno przeglądarki adres Yahoo zamiast Youtube. Niektórzy teraz uznają mnie za zgrzybiałego starca z siwą brodą, który pamięta czasy świetności samochodu Syrena oraz serwisu Yahoo.

AUTONOMICZNE AUTO, czyli egzorcyzmy przez telefon
REKLAMA
REKLAMA

Zanalogowałem się, bo trafiłem na normandzką wieś, w której Internet hula GSM-owo, ale drogo, bo roamingowo. A darmowe Wi-Fi jeszcze nie dotarło. Z tego wszystkiego nawet nie sięgałem po Kindle’a, ale przeczytałem kilka papierowych książek. Za kilka lat pewnie biura podróży każą sobie słono płacić za takie analogowe wakacje.

Po drodze do tego analogowego świata nabrałem przekonania, że kraje, które nie potrafią sobie poradzić z korkami na płatnych autostradach, nie powinny mieć prawa głosu w Unii Europejskiej. Dzięki temu Polska i Francja mogłaby sporo oszczędzić na europosłach.

Ale wakacje miały też swój technologiczny podtekst. Otóż przez wiele godzin – dokładnie, według mojego samochodowego licznika, przez 72 godziny i 23 minuty – moją wyobraźnię rozpalała wizja auta autonomicznego.

Jak ktoś podczas wakacyjnej podróży kieruje samochodem przez owe 72 godziny i 23 minuty, to nie może marzyć o czymś bardziej, niż o samokierującym się samochodzie. Czyli o auto aucie.

Trzymanie kierownicy podczas jazdy samochodem na autostradach nie wnosi niczego nowego do życia. Prowadzenie auta francuską autostradą w wakacyjny weekend polega na staniu w korkach do punktów opłat. W porównaniu z Polską różnica jest taka, że punktów jest znacznie więcej, ceny wyższe, a kolejki jeszcze dłuższe. Przypuszczam więc, że Francja pierwsza zakocha się w autonomicznych samochodach. Pod warunkiem, że będą umiały również same płacić za przejazd autostradą.

Prowadzenie samochodu na autostradzie jest równie ekscytujące, jak oczekiwanie w kolejce w piekarni. Krajobrazy są tak monotonne, że to z nich pewnie czerpią natchnienie scenarzyści europejskich filmów. Po kilku godzinach jazdy nikt już nie ma siły rozmawiać, emocji dostarcza tylko czasami odzywająca się nawigacja. Szczególnie, gdy zupełnie inaczej liczy zjazdy, niż kierowca.

Polskę i Francję dzielą różne rzeczy. Na przykład we Francji obowiązuje ruch prawostronny. W Polsce - lewostronny. Łatwo się o tym przekonać, jadąc dowolną polską dwupasmową drogą.

Prawym pasem poruszają się wyłącznie osoby, które zamierzają za dziesięć kilometrów skręcić w prawo. Inaczej z pewnością huzarska duma nie pozwoliłaby im zjechać na prawy pas, który w Polsce służy wyłącznie za chodnik dla nietrzeźwych pieszych. Dzięki tej narodowej dumie mogliśmy zrezygnować z budowania w Polsce autostrad trzypasmowych. Ile by tych pasów nie zbudować, Polacy i tak jeździliby skrajnym lewym pasem. Kiedy więc w Polsce pojawią się samochody autonomiczne, koniecznie trzeba będzie je zaprogramować na ruch lewostronny. Inaczej nowe technologie zginą pod kołami polskich aut.

Idea samochodu autonomicznego rozpalała moją wyobraźnię zapewne dlatego, że nigdy nie byłem szczególnym fanem motoryzacji. W moich żyłach nigdy nie płynęła benzyna ani nawet nie buzował ekonomiczny gaz. Pod tym względem z pewnością nie jestem zbyt męski. Prawdziwy macho przecież nie da sobie wyrwać kierownicy z ręki i zajedzie drogę każdemu autonomicznemu autu udowadniając, że komputer nie odważy się wyprzedzać pod górę na podwójnej linii ciągłej.

google samochod autonomiczny

Filozofowie tymczasem będą snuli dociekania, czy przekroczyliśmy kolejną granicę, gdy maszyny ryzykują naszym losem a nawet życiem. Ja prawdę mówiąc spodziewam się, że dzięki autonomicznym samochodom zmniejszy się liczba wypadków. Komputery w końcu nie są tak głupie jak ludzie.

Nigdy szczególnie nie przepadałem za motoryzacją, za to duchy kiedyś interesowały mnie niezmiernie. Podczas tegorocznej podróży - normandzka wieś akurat skłaniała do poruszania takich tematów - dowiedziałem się, jak te duchy odstraszać. Za pięćset złotych. Uznałem to za bardzo korzystną ofertę zważywszy, że nie musimy się ruszać z domu, bowiem całą sprawę załatwimy przez telefon. Wystarczy zadzwonić do specjalisty z ogłoszenia. Ten już dokona egzorcyzmów przez słuchawkę. Pochucha, podmucha i wywieje ducha. Widać wyraźnie, że bardzo nam się telefonia rozwinęła. Dzięki telefonowi do specjalisty, duchów pewnie nie będzie jeszcze bardziej niż ich wcześniej nie było. Na dokładkę w dobie internetowych przelewów pieniężnych duchów możemy pozbyć się bardzo szybko.

Pewna część ludzkości najwyraźniej jednak wciąż ma problemy z duchami, mimo, że jakiś czas temu wkroczyliśmy w trzecie tysiąclecie a nawet korzystamy ze zmywarek do naczyń.

Tu muszę się przyznać, że sam kiedyś miałem z duchami spore kłopoty. W dzieciństwie bardzo bałem się filmu „Wakacje z duchami”. Zawsze schodząc do piwnicy obawiałem się, że gdzieś z ciemności wyłoni się Brunhilda. W dość późnej młodości przeczytałem całą masę literatury na temat UFO i różnych zjawisk nadprzyrodzonych. Wliczając w to ekonomię socjalizmu, którą musiałem zaliczyć na studiach.

Niestety, w żadnej z książek nie znalazłem cienia sensownego dowodu, że Ziemianki odbywają stosunki seksualne z małymi zielonymi ludzikami. Przekonałem się jednak, że ludzkość - w mojej postaci - potrafi sporo zapłacić za marzenia o świecie bardziej złożonym, niż potrafi go dostrzec swoimi oczami. Dlatego duchy zawsze będą w cenie.

Zajrzałem właśnie na moją zakurzoną półeczkę z literaturą dziwnej treści i znalazłem na niej książki, które - na prawdę! - kiedyś przeczytałem. Wśród nich „UFO nad Polską”, „Intruzi”, „Polskie życie po życiu”, „Däniken. Czy się myliłem?” Ale potem mi przeszło i kilka lat temu nie chciało mi się nawet w Meksyku wejść pod piramidę w Palenque, żeby zobaczyć dänikenowskiego kosmitę. Po ciemku prędzej bym w tej pieczarze skręcił nogę niż znowu uwierzył.

Widziałem też na żywo rysunki z Nazca, które miały służyć za pasy startowe dla kosmitów. W tym miejscu nabrałem przekonania, że jak ma się tanią siłę roboczą, to można sobie wydłubać w ziemi dowolne rzeczy. A mój dziadek na przykład lubił opowiadać historie o chodzących snopkach siana, co wskazuje, że cuda działy się również na polskich wsiach. Szczególnie po bardziej burzliwych weselach.

Ale kiedy już z wiekiem uznałem, że za nadzieje na kontakty z innymi światami płaci się jednak zbyt wiele, stałem się neofitą racjonalizmu i poczułem zdumienie, w co ludzie potrafią wierzyć. A to w duchy, a to w wyższość Androida nad iPhonem lub też odwrotnie. Albo w to, że jesteśmy truci wyziewami z samolotów, co nawet ma specjalną nazwę: chemtrails. Dzięki teoriom spiskowym sporo ludzi ma z czego żyć – i nie mam tu na myśli członków Wszechgalaktycznego Rządu Ponad Planetarnymi Rządami.

Możemy zbudować autonomiczne samochody, polecieć na Marsa, przeszczepiać mózgi, a na końcu i tak uwierzymy w telefoniczne egzorcyzmy. Pod warunkiem rzecz jasna, że cena nie będzie wygórowana. Przecież ludzie są rozsądni.

REKLAMA

Piotr Lipiński – reporter, fotograf, filmowiec. Pisze na zmianę o historii i nowoczesnych technologiach. Autor kilku książek, między innymi „Bolesław Niejasny” i „Raport Rzepeckiego”. Publikował w „Gazecie Wyborczej”, „Na przełaj”, „Polityce”. Wielokrotnie wyróżniany przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich i nominowany do nagród „Press”. Laureat nagrody Prezesa Stowarzyszenia Filmowców Polskich za dokument „Co się stało z polskim Billem Gatesem”. Bloguje na PiotrLipinski.pl. Żartuje na Twitterze @PiotrLipinski. Nowa książka „Geniusz i świnie” – o Jacku Karpińskim, wybitnym informatyku, który w latach PRL hodował świnie – w wersji papierowej oraz ebookowej.

* Grafiki: Shutterstock

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA