Nowa Tesla S i nowe podejście Muska do branży moto - poprzeczka została właśnie podniesiona
Prawie 500 km - tyle na jednym tankowaniu ładowaniu będzie w stanie przejechać najnowszy model Tesli - 90. Cena za dodatkowe kilkadziesiąt kilometrów nie będzie przy tym zbyt wygórowana, a z możliwości nowego modelu mogą skorzystać także... posiadacze starszych wersji.
Wyczekiwana od kilkudziesięciu godzin dość niespodziewana konferencja Tesli przyniosła przede wszystkim jedną kluczową nowość - pakiet akumulatorów o łącznej pojemności 90 kWh, pozwalający na pokonanie około 500 km bez konieczności poszukiwania stacji ładowania. Opcja ta kosztuje 3000 dol. i "zamienia" wybrany model w model o oznaczeniu 90. Do tej pory najbardziej pojemną opcją była wersja 85D, umożliwiająca pokonanie bez przeszkód około 430 km.
Nowa opcja dostępna jest jedynie w przypadku odmiany 85 (nowe oznaczenie to 90), 80D (nowe oznaczenie P90D) oraz P85D (nowe oznaczenie P90D). W przypadku tylnonapędowego modelu 70, którego cena została obniżona o kilka tysięcy dolarów (do 70 tys.), udogodnienie to nie jest niestety, z dość oczywistych powodów, dostępne.
Co ciekawe, z oferty mają mieć również możliwość skorzystać osoby, które już teraz posiadają wersję 85/85D/P85D, tym samym zmieniając wersję samochodu, którą posiadają, bez faktycznej zmiany pojazdu. Taka zabawa będzie kosztować 5 tys. dol. plus koszty robocizny.
Tesla nie byłaby Teslą, gdyby nie zaoferowała czegoś jeszcze bardziej nietypowego (o ile powyższą zmianę można uznać za typową). Za 10 tys. dol., w przypadku najdroższego wariantu - P90D, otrzymamy opcję Ludicrous Speed. Oznacza to nic innego, niż jeszcze bardziej zawrotne parametry samochodu - sprint do setki (czy raczej 60 mil na godzinę) zajmuje zaledwie 2,8 sekundy (zamiast nieco ponad 3 sekund), "ćwiartkę" auto pokonuje w 10,9 sekundy, a przyspieszenie do 250 km/h ma być o 1/5 szybsze niż w najpotężniejszym modelu Tesli do tej pory.
Oczywiście opcja ta wymaga dokupienia pakietu rozszerzającego zasięg, czyli w sumie będzie nas kosztować 13 tys. dol. To i tak nieźle, jak na osiągi niedostępne nawet dla niektórych supersamochodów. Gdyby tego było mało, LS ma być także dostępny dla modelu X - SUV-a czy też crossovera, który setkę osiągnie w zaledwie 3,3 sekundy. O ile potwierdzą się kalkulacje Tesli.
Nawet jednak jeśli pomylili się w swoich obliczeniach o kilka dziesiątych sekundy, wynik ten i tak jest imponujący.
Nie oznacza to jednak, że Tesla S już zawsze będzie najszybszym modelem w gamie tego producenta. Jak zauważa The Verge, w komunikacie prasowym znalazła się wzmianka o zarezerwowaniu jeszcze lepszego przyspieszenia dla nowego wydania Roadstera. Niestety na niego będzie trzeba poczekać jeszcze maksymalnie 4 lata. Do tego czasu będziemy mogli jednak pewnie podziwiać nowe warianty S-ki oraz modeli X i 3.
Mamy więc, jak pisze Tesla na oficjalnym profilu firmy - 3 dodatki, które pozwolą nam stworzyć "nasz idealny model S" - większy zasięg, większą moc, a dla mnie wymagających - niższy (finansowy) próg wejścia.
Najciekawszy w tym wszystkim jest chyba jednak fakt, że po raz kolejny Tesla udowodniła, że samochód z wiekiem może stać się lepszy. I nie chodzi o moment, w którym staje się klasykiem - po prostu z roku na rok spora część Tesli, spodziewanie lub niespodziewanie, dzięki płatnym lub darmowym dodatkom, zmienia się w odrobinę lepsze auto. Oczywiście niektóre eksperymenty (jak np. model 40 kWh) niespecjalnie się udają, ale część wychodzi świetnie.
Przykładowo, w momencie kiedy nasze dotychczasowe akumulatory wyzioną ducha, będziemy mogli je wymienić na pakiet 90 kWh, zyskując nie tyle poprzednią "sprawność", ale otrzymując po prostu więcej. Może nie całkowicie nowe auto, ale... lepsze niż było jeszcze nie tak dawno temu.
Kto wie, może takie podejście się opłaci?