Pod wieloma względami Pebble Time wygrywa z innymi smart zegarkami przez nokaut - recenzja Spider's Web
Gdy w 2013 roku debiutował oryginalny Pebble, pojawił się w relatywnej próżni. W tej chwili w segmencie technologii ubieralnych zrobiło się dość tłoczno, więc Pebble Time ma przed sobą o wiele większe wyzwanie, niż jego starsi bracia.
Kategoria smartwatchy w końcu staje na nogi. Pojawia się coraz więcej modeli z Android Wear, producenci testują też własne rozwiązania, a Apple Watch momentalnie zagarnął dla siebie aż 70% całego rynku.
Mimo wszystko Pebble nadal gromadzi wokół siebie grono zagorzałych zwolenników, na co wskazuje rekordowy wynik zbiórki na Kickstarterze, gdzie nowy zegarek Pebble’a wsparło ponad 78 tys. ludzi, zbierając razem ponad 20 mln. Dolarów.
Zapraszamy do obejrzenia naszej wideorecenzji Pebble Time:
Od chwili nagrania recenzji wideo Pebble wydał aktualizację oprogramowania, która rozwiązała kilka wymienionych tam problemów. Szczegóły w recenzji poniżej.
Wygląd i jakość wykonania
Będę absolutnie szczery – nadal uważam stylistykę nowego Pebble’a za duży krok wstecz w stosunku do modelu Pebble Steel. Co prawda niedługo światło dzienne ujrzy metalowa wersja Pebble Time Steel, ale nadal na pierwszy rzut oka nowy produkt startupu przypomina małą mydelniczkę, przytroczoną do nadgarstka.
To wrażenie znika jednak, kiedy weźmiemy Pebble Time do ręki. Na żywo jego ostentacyjna stylistyka nie rzuca się w oczy aż tak bardzo, choć oczywiście nadal koło eleganckiego zegarka Pebble Time nie leżał, co dodatkowo podkreśla czerwony kolor naszego egzemplarza.
To raczej geekowskie akcesorium, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę interfejs urządzenia. Ale o tym za chwilę.
Co do samej jakości wykonania, ciężko cokolwiek smartwatchowi zarzucić. Ekran o przekątnej 1,25” pokrywa tafla zakrzywionego szkła 2,5D, odpornego na zarysowania, a dookoła panelu znajduje się dość gruba, metalowa ramka pokryta lakierem PVT, który wykazuje tendencję do rysowania się, ale te rysy bardzo łatwo jest usunąć.
Reszta obudowy wykonana jest z poliwęglanu. Cztery klawisze funkcyjne, którymi obsługujemy Pebble Time (ekran nie jest dotykowy) pracują odrobinę zbyt „gąbczasto”, przez co czasami ciężko je wcisnąć, ale są bardzo wytrzymałe i powinny bez problemu znieść codzienne użytkowanie.
Zegarek jest też odporny na zanurzenie do głębokości 30m, więc bez obaw możemy stosować go w czasie deszczu, pod prysznicem, czy myjąc naczynia.
Sylikonowa opaska również mile mnie zaskoczyła, bo jest bardzo miękka, giętka i przyjemna w dotyku. Do tego nie podrażnia, ani nie odparza skóry, nawet przy długotrwałym noszeniu na nadgarstku.
Opaska korzysta ze standardowego mocowania, więc możemy ją wymienić na dowolny pasek/bransoletkę o szerokości 22mm, z czego z całą pewnością niedługo sam skorzystam, wymieniając sylikonową opaskę na coś odrobinę bardziej gustownego.
Koperta Pebble Time na papierze wydaje się być dość gruba (9,7 mm), ale dzięki wyprofilowanym pleckom nie rzuca się to w oczy. Ten wygodny profil w połączeniu z naprawdę niewielką wagą urządzenia sprawiają, że bardzo łatwo jest zapomnieć, że w ogóle mamy zegarek na nadgarstku. Jest to bardzo komfortowe urządzenie do codziennego noszenia, czego nie mogę powiedzieć o każdym smartwatchu, które miałem okazję sprawdzać.
Obsługa i wyświetlacz
Jak już wspominałem, ekran nie jest dotykowy, a interfejs obsługujemy czterema przyciskami. Obsługa jest bardzo intuicyjna – klawiszem po lewej stronie cofamy się do poprzedniej karty, a klawiszami po prawej nawigujemy po menu.
Co się zaś tyczy samego ekranu, to jest on wykonany w tzw. Technologii e-papieru (nie mylić z e-inkiem). Jest to wyświetlacz z pamięcią wyświetlania, więc podobnie jak w e-inku to, co pojawia się na ekranie, nie znika z niego do momentu odświeżenia.
Po raz pierwszy w historii Pebble ekran ten nie jest czarno-biały, lecz kolorowy. Nie spodziewajmy się tutaj jednak kolorów na miarę ekranów IPS LCD, czy AMOLED. Są one dość stłumione, rozmyte, podobnie jak elementy interfejsu, ze względu na niską rozdzielczość wyświetlacza.
O ile sam ekran jest mimo wszystko dość przyjemny dla oka, to muszę powiedzieć, że jest on obiektywnie największą wadą urządzenia, ponieważ jest osadzony bardzo głęboko pod szkłem. Z tego względu jego widoczność jest bardzo kiepska; wyraźnie widać go w zasadzie tylko patrząc na wprost, a wystarczy delikatnie odchylić nadgarstek, żeby ekran był kompletnie nieczytelny.
W wideorecenzji wspominałem o problemach z podświetleniem, lecz od tego czasu Pebble wydał aktualizację, która rozwiązuje tę kwestię. Tak jak wcześniej podświetlenie trwało bardzo krótko, tak teraz możemy dostosować zarówno czas jego trwania jak i intensywność. Dużo lepiej działa też włączanie podświetlenia poprzez potrząśnięcie nadgarstkiem, które wcześniej wymagało bardzo gwałtownego gestu. Teraz podświetlenie włącza się dużo łatwiej, ale nadal nie jest to poziom Apple Watcha, gdzie wystarczy delikatnie obrócić nadgarstek, by wyświetlacz się zaświecił.
Interfejs
Pebble stosuje w swoich zegarkach interfejs niepodobny do żadnego innego interfejsu użytkownika stosowanego w smartwatchach. Karty menu, ikonki, animacje – to wszystko jest tutaj bardzo „wesołe”, momentami wręcz dziecinne, ale pasuje doskonale do ogólnej stylistyki Pebble. Animacje trwają odrobinę zbyt długo, ale zdecydowanie mają swój urok, więc można im to wybaczyć.
Pebble Time jest pierwszym urządzeniem firmy, do którego trafiło Timeline UI, czyli sposób interakcji z zegarkiem. Jest on niezwykle przydatny dla tych, którzy intensywnie korzystają z kalendarza – wystarczy nacisnąć klawisze góra/dół, żeby zobaczyć przeszłe, obecne i przyszłe wydarzenia z kalendarza, pogodę, godzinę wschodu i zachodu słońca oraz informacje ze wszystkich aplikacji, które są w stanie korzystać z Timeline UI. A tych z pewnością będzie przybywać, tym bardziej, że nowy interfejs ma niedługo trafić także do poprzednich zegarków Pebble.
W codziennym użyciu Pebble spisuje się rewelacyjnie, a Timeline UI ma w tym swój spory udział, dając nam szybki rzut oka na to, co nas jeszcze w ciągu dnia czeka.
Oprócz tego „prosto z pudełka” zainstalowane są tylko aplikacje do obsługi powiadomień, pogody, alarmów oraz kontrolowania muzyki. Tę ostatnią możemy sparować z wybraną przez nas aplikacją, by sterować odtwarzaniem muzyki oraz jej głośnością. Jak pokazałem w wideorecenzji, korzystałem z tej funkcji w połączeniu ze Spotify i sprawowała się wyśmienicie. To naprawdę drobna rzecz, ale miło jest nie musieć wyciągać telefonu z kieszeni za każdym razem, gdy chcemy przełączyć piosenkę czy wyregulować głośność.
Nie da się powiedzieć, że Pebble daje takie same możliwości jak konkurenci z Android Wear czy Apple Watch, ale też nie taki był zamiar twórców – chcieli stworzyć zegarek, który będzie idealnym kompanem smartfona, a nie jego nieudaną kopią. I to im się udało doskonale.
Powiadomienia zawsze dochodzą na czas, informując o tym wibracją na nadgarstku. Dzięki najnowszej aktualizacji możemy zmienić intensywność wibracji, a także przełączyć zegarek w tryb „nie przeszkadzać”.
Gdy pojawi się powiadomienie, możemy na nie zareagować na kilka sposobów, zależnie od aplikacji, z której pochodzą. Możemy je anulować, otworzyć stosowną aplikację na telefonie, albo odpowiedzieć prosto z zegarka. Wykorzystujemy w tym celu szablony odpowiedzi, emotikony, lub odpowiedzi głosowe poprzez wbudowany mikrofon. Niestety, Pebble nie obsługuje w tej chwili języka polskiego. Owszem, czasem pojawiają się polskie napisy w menu kontekstowym, ale jest to tylko kwestia przeniesienia nazewnictwa menu z aplikacji, np. W przypadku Gmaila.
Pebble zapowiedział jednak, że w przyszłości pojawi się wsparcie dla innych języków niż angielski, więc może i my się doczekamy. Nadmienię również, że aby korzystać ze wszystkich opcji odpowiedzi, konieczne jest zainstalowanie na smartfonie aplikacji Android Wear, ponieważ Pebble korzysta z API Android Wear.
Niestety, w tej chwili ze wszystkich możliwości Pebble Time mogą korzystać tylko posiadacze sprzętów z Androidem. Użytkownicy iPhone’ów na chwilę obecną mogą jedynie anulować powiadomienia, nie mogą na nie zareagować ani odpowiedzieć. Mamy nadzieję, że zmieni się to w niedługim czasie, a Apple przestanie blokować aplikacje Pebble w swoim AppStorze.
Tarcze, aplikacje…
Decydując się na zegarek Pebble, dostajemy dostęp do sklepu z aplikacjami i cyfrowymi tarczami zegarka, gdzie działa bardzo prężne grono deweloperów. Nie ma tam oczywiście tylu i tak zaawansowanych propozycji jak w sklepach konkurencji, ale znajdziemy tam całe mnóstwo oficjalnych aplikacji, a jeśli na coś nie ma oficjalnej aplikacji, to z pewnością znajdzie się stosowny zamiennik.
W poprzednich modelach Pebble mogliśmy mieć na zegarku maksymalnie osiem aplikacji. Na modelu Time zainstalujemy ich aż 50.
W sklepie znajdziemy też potężny wybór cyfrowych tarcz zegarka, różniących się od siebie stylistyką i liczbą wyświetlanych informacji. Jest tu dosłownie wszystko, od skaczącego co minutę Mario, poprzez Falloutowego chłopczyka i futurystyczne tarcze rodem ze StarTreka, aż po klasyczne wskazówki, czy takie dziwactwa jak wyświetlacze cyklu dobowego.
Każdy z pewnością znajdzie coś dla siebie. Osobiście najbardziej przypadły mi do gustu trzy rodzaje tarcz, których jest całkiem dużo w sklepie Pebble’a – proste, kreskówkowe tarcze, które idealnie wpasowują się w stylistykę interfejsu; tarcze wyświetlające bieżącą sytuację pogodową, niektóre naprawdę piękne jak na typ tego wyświetlacza, oraz typowo cyfrowe tarcze, które podkreślają geekowatą naturę Pebble Time.
Dostęp do tych wszystkich dodatków uzyskujemy poprzez aplikację Pebble Time na telefonie i tutaj mam kolejny zarzut – ta aplikacja nadal wymaga poprawek. Owszem, ostatnia aktualizacja poprawiła nieco płynność jej działania i stabilność, ale nadal zdarza jej się wyłączyć ni z tego ni z owego, a największym problemem jest to, że niesamowicie drenuje baterię telefonu, co potwierdziłem na kilku smartfonach.
Pebble Time w codziennym użyciu
Przyznam szczerze, że dotychczas nie byłem wielkim fanem smart-zegarków. Głównie z dwóch powodów – czasu pracy na baterii i „kryzysu tożsamości”. Smartwatche jeszcze nie do końca mogą się zdecydować, czy chcą nam zastąpić smartfony, czy być osobnym urządzeniem i dlatego korzysta się z nich… dziwnie, bo dublują funkcjonalności smartfonów, ale robią to dość nieudolnie.
Niemniej jednak z Pebble Time bardzo się polubiłem, bo powyższe wady są w nim zniwelowane do minimum.
Przede wszystkim czas pracy na jednym ładowaniu. Producent deklaruje 7 dni z dala od gniazdka i faktycznie tak jest, chyba że używamy Pebble’a do stałego monitorowania aktywności, wtedy ten czas spada do około 4 dni, co i tak jest rewelacyjnym wynikiem w porównaniu z większością konkurentów, których musimy ładować zazwyczaj codziennie, a czasem nawet częściej.
W dodatku kiedy rozładuje się nam akumulator, to jeszcze przez długie godziny Pebble będzie wyświetlał godzinę.
A kiedy przyjdzie nam go podłączyć do ładowania, to zajmie ono zaledwie 50 minut poprzez magnetyczne złącze na pleckach urządzenia. Potem będzie gotowy do użycia przez kolejny tydzień.
Największą zaletą Pebble Time – dla mnie – jest jednak to, że nie udaje miniaturowego smartfona, ale jest tylko jego kompanem. Bo co mi po zegarku z identycznymi aplikacjami jak na telefonie, skoro i tak wygodniej jest wyciągnąć z kieszeni smartfona?
Tutaj tak nie jest. Dostępne aplikacje to tylko aplikacje towarzyszące smartfonowym odpowiednikom, oferujące podstawowe możliwości. Na przykład korzystając z Evernote jako listy zakupów, możemy listę wyświetlić na ekranie zegarka, ale już nie dodamy do niej kolejnych pozycji. Podobnie w przypadku klienta Twittera, Tweeble – przejrzymy timeline, możemy zrobić retweet czy dodać do ulubionych, ale nie utworzymy nowego tweetu.
Pebble ułatwia nam korzystanie z telefonu poprzez… ograniczenie czasu, jaki musimy z nim spędzić. I to działa doskonale. Odkąd mam Pebble Time na nadgarstku sięgam po telefon jakieś 100 razy rzadziej, bo nie muszę już sprawdzać, czy przypadkiem nie przegapiłem ważnego powiadomienia. O wszystkim, co uznaję za istotne, poinformuje mnie wibracja na nadgarstku. Wtedy mogę szybko zdecydować, czy muszę wyciągnąć telefon z kieszeni i zareagować, czy mogę odłożyć to na później.
Pebble Time jest bardzo ciekawą propozycją, ale nie dla każdego
Przede wszystkim jego nietypowa stylistyka nie każdemu przypadnie do gustu. Nawet w wersji Steel ciężko nazwać Pebble’a eleganckim zegarkiem, ale na rynku ogólnie niewiele jest smartwatchy, o których można to powiedzieć.
Przeszkadzać mogą także dość ograniczone możliwości w porównaniu z konkurencją – dla mnie są one w zupełności wystarczające, ale jestem w stanie zrozumieć, że można oczekiwać od takiego sprzętu znacznie więcej.
Biorąc jednak pod uwagę czas pracy na baterii i to, jak wiele rzeczy Pebble Time robi dobrze, ciężko przejść obok niego obojętnie. Szczególnie jeśli na co dzień korzystamy z iPhone’a, ponieważ Pebble jest w zasadzie jedyną alternatywą dla Apple Watcha, do tego znacznie tańszą.
Mimo wszystko Pebble Time to nadal wydatek rzędu 249/300 dol. (zależnie czy mówimy o wersji plastikowej, czy stalowej). Na szczęście poprzednie modele znacznie potaniały, a też bardzo często dostępne są w różnych promocjach, gdzie można je kupić za naprawdę dobrą cenę. Zważywszy że Timeline UI trafi niedługo na oryginalnego Pebble’a i Pebble Steel, warto się zainteresować ekosystemem Pebble, nawet jeżeli nie będzie to najnowszy model Time.
Mam tylko pewne obawy o przyszłość startupu. Dziś to, co oferują ich zegarki jeszcze wystarcza. Za rok może się okazać, że czas pracy na jednym ładowaniu i kilka tricków nie wystarczy, aby zawalczyć z bardziej zaawansowaną konkurencją.
Pebble idzie jednak w dobrym kierunku. Może się okazać, że za rok dokonają rewolucji na miarę oryginalnego Pebble’a i tym samym kolejny raz rozbiją Kickstarterowy bank.