Internet, jakość i moc - smartfonowa średnia półka w tym roku pokazała klasę
„Zobacz, kupiłem ciekawy i niedrogi telefon” – jeszcze jakiś czas temu takie hasło nie wywołałoby u mnie najmniejszego zainteresowania. Smartfony z półek niższych niż najwyższa, były po prostu poprawne, nie wyróżniały się niczym specjalnym, a do tego zawsze pojawiała się wątpliwość, czy przypadkiem nie dopłacić trochę i nie wybrać czegoś lepszego. Do teraz.
Szczerze mówiąc, do niedawna prawie wszystkie telefony z przedziału 900-1400 zł, które trafiały do mnie na testy, były po prostu nudne. Ot, zamknięte w bliźniaczo podobne do siebie plastikowe obudowy podobne podzespoły, ozdobione tylko innym logo. Nadawały się do użytku? Jak najbardziej. Można było je polecić? W niektórych przypadkach oczywiście.
Zawsze jednak z ulgą wracałem do swojego głównego telefonu, czy było to BlackBerry, iPhone’a czy do niedawna HTC, na nowo ciesząc się lepszą wydajnością czy o wiele lepszą jakością wykonania. Nawet wtedy, kiedy mój główny telefon miał już swoje lata. W pewnym momencie przestałem jednak w ogóle czuć taką potrzebę, a logo na obudowie przestało być jakąkolwiek wartością.
Wysyp marek
Nowe marki, które w ciągu tego roku pojawiły się na naszym rynku, trudno jest zliczyć. Tylko w ostatnim czasie byliśmy świadkami premier urządzeń Wiko, AllView, Honora, DOOGEE’a, Kazama i kto wie jeszcze, o jakich firmach zdążyliśmy zapomnieć. Warto przy tym zauważyć, że żadna z nich nie powołuje się już na swoją „polskość” – Wiko jest francuskie, AllView – rumuński, DOOGEE – chińskie, a Kazam brytyjski.
Do większości z nich podchodzono bardzo sceptycznie. W końcu nawet pomimo atrakcyjnych cen, niektóre z produktów tych przedsiębiorstw było pozycjonowanych niebezpiecznie blisko innych, bardziej (choć niekoniecznie lepszych) markowych urządzeń. Oprócz tego w głowach potencjalnych kupujących cały czas kołatała myśl, że część z tych smartfonów to nic innego, niż „chińczyki” z mniej lub bardziej zmodyfikowanym wyglądem lub nakładką.
O Polski rynek smartfonów zamierza też powalczyć inny chiński gracz, którego aktywność u nas była do tej pory praktycznie zerowa – Lenovo.
Firma, która na azjatyckich rynkach radzi sobie doskonale właśnie dzięki oferowaniu swoich telefonów w mocno konkurencyjnych cenach, często nie odstając przy tym o droższych propozycji pod względem jakości wykonania czy wydajności.
Na ostateczne wnioski na temat tego, czy nowe marki odniosą u nas sukces czy nie, przyjdzie jeszcze trochę poczekać. Nikt też nie ryzykuje tezy, że w ciągu kilku miesięcy „marki znikąd” będą w stanie wyprzeć gigantów naszego rynku. Chociażby wskaźniki zainteresowania z Google Trends pokazują, że nawet słabo radzące sobie u nas BlackBerry generuje o wiele więcej zapytań. Nie wspominając już nawet o HTC czy Nokii.
W czołówce wyszukiwań/zakupów na portalach typu Ceneo i podobnych również ich nie odnajdziemy. Królują tam na razie wielkie marki, między które od czasu do czasu uda się zmieścić Huawei, o którym zresztą trudno mówić, aby był marką w jakikolwiek sposób nową.
Jest jednak kilka rzeczy, które można stwierdzić już teraz.
Jakość w cenie
Dostając do testów telefon „atrakcyjny cenowo” przeważnie doskonale wiedziałem czego się spodziewać. Może i przyzwoitej jakości, ale z całą pewnością nie czegoś, co zapadnie mi w pamięć. Trzy ostatnie telefony, które trafiły w moje ręce na dłuższy lub krótszy czas, zmieniły jednak to podejście i prawdę mówiąc, z większą niecierpliwością czekam teraz na telefonu właśnie ze średniej półki cenowej, niż te z najwyższej. Po prostu szansa na pozytywne zaskoczenie jest o wiele większa.
Na szczególne wyróżnienie zasługują tutaj dwa modele absolutnie nieznanych do tej pory w Polsce firm – Wiko z modelem Highway i AllView ze swoim X2 Soul. Drugi z nich był u mnie przez długi czas na testach, natomiast Highway’a wypożyczyłem na chwilę z ciekawości po tym, jak został u nas zrecenzowany.
Znajomi, słysząc odpowiedź na pytanie, z jakiego telefonu aktualnie korzystam, przeważnie tracili natychmiast zainteresowanie, albo wręcz przeciwnie – pytali się dlaczego ktoś, kto ma lepszy lub gorszy dostęp do praktycznie czegokolwiek dostępnego na rynku, z wyboru korzysta z takiego „noname’a”.
Wszystko zmieniało się w momencie, gdy mieli okazję wziąć taki telefon do ręki. Ich, kupione za bardzo podobne pieniądze, markowe telefony, nagle przestawały być już tak atrakcyjne, jak jeszcze przed chwilą.
Oczywiście ci, którzy mieli smartfon z najwyższej półki, nie byli pod aż tak ogromnym wrażeniem, ale też trzeba przyznać, że nie każdego stać na taki wydatek, lub nie każdy uważa go za rozsądny.
Pozornie proste połączenie metalu i szkła w rozsądnie przygotowanych obudowach, niesamowicie zmienia sposób, w jaki „odbieramy” urządzenie. Sam przestałem specjalnie tęsknić chociażby za One M7 – chyba po raz pierwszy od długiego czasu. Poczułem, że mogę korzystać z telefonu producenta, o którego istnieniu jeszcze przed chwilą nie miałem najmniejszego pojęcia. I, co być może jeszcze ważniejsze, że kupując telefonu nie zdecyduje się na droższy „plastik”, bo nie ma ku temu żadnego rozsądnego argumentu.
Do tego samego wniosku doszedł zresztą, późno, ale i tak lepiej niż wcale, Samsung. Naciskany od dołu (z wielkimi sukcesami) przez mniejszych producentów, zaczął od modelu Galaxy Alpha rozwijać swoją serię A. Żadne z tych urządzeń nie wyróżnia się wyjątkowymi parametrami – ich atutem jest jakość wykonania i zastosowane materiały. Coś, na co moda powinna przecież przychodzić nie z dołu, a z góry.
Jest moc
To, że smartfon kosztujący mniej niż 1500 zł może być wydajny, było wiadomo od dawna. Większość z nich do tej pory zasługiwała na określenie „jak najbardziej nadający się do używania”, ale żeby mieć więcej, trzeba było dołożyć sporo gotówki.
Teraz różnica wydajnościowa pomiędzy średnią a wysoką półką zaczyna się coraz bardziej zacierać. Szybkości działania Honorowi 6 mogą zazdrościć nawet czasem i dwukrotnie droższe konstrukcje. Tym samym szczycił się zresztą jeden z najgłośniejszych modeli tego roku – OnePlus One.
Skoro nie widać różnicy w wydajności, to po co płacić więcej?
Zejście do podziemia… internetu
Model sprzedaży i promocji stosowany przez Xiaomi zdaniem wielu zamykał przed chińską firmą drogę do stania się światową potęgą. Dystrybucja internetowa, a właściwie istnienie niemal wyłącznie w sieci to zagranie ryzykowne, ale jak widać opłacalne.
Jak opłacalnym? O tym niech najlepiej świadczy pięciokrotny wzrost liczby urządzeń sprzedanych w ciągu kwartału w ujęciu rok do roku oraz fakt, że kolejne firmy wpadają „zupełnie przypadkiem” na dokładnie takie same pomysły. Czasem tworząc zupełnie nową markę, czasem po prostu zmieniając główny kanał dystrybucji, ale wszystko sprowadza się do tych samych haseł – chcemy być nowocześni, sprzedawać przez internet, tam się reklamować i tam budować więź z klientami.
Na razie na polskim rynku dopiero pierwsze firmy (m.in. Honor) zaczynają realizować taki plan działania, ale kto wie, czy za jakiś czas nie będzie to całkowitym standardem.
Przyszłość może być tania i ciekawa jednocześnie
Czy marki "premium", takie jak Apple mogą czuć się zagrożone? Zdecydowanie nie. W segmencie najdroższych smartfonów dzieje się raczej niewiele i nic nie wskazuje na to, żeby w najbliższym czasie cokolwiek mogło się w nim zmienić. Starczy tylko dodać, że większość z notujących obecnie największe wzrosty producentów smartfonów nie ma w swojej ofercie ani jednego modelu droższego (w przeliczeniu) niż 2000 zł.
Ostatnie wyniki Samsunga pokazują jednak, jak boleśnie rynek mógł doświadczyć tych, którzy pozycjonowali się odrobinę niżej. Inny sposób dystrybucji i promocji pozwolił co najmniej kilku firmom na zaoferowanie podobnych możliwości, często w lepszym opakowaniu, w niższej cenie. I co najważniejsze, cena przestała tutaj świadczyć o jakości.