REKLAMA

6 rzeczy, którymi polskie studia różnią się od singapurskich

Singapurskie uczelnie chcą być perfekcyjne w każdym calu, aby wylądować jak najwyżej w rankingach i przyciągnąć najlepszych studentów i profesorów. Jaka jest recepta na sukces uczelni, której w sierpniu przekroczyłem progi?

09.10.2014 17.10
6 rzeczy, którymi polskie studia różnią się od singapurskich
REKLAMA

Singapurskie uczelnie chcą być perfekcyjne w każdym calu, aby wylądować jak najwyżej w rankingach i przyciągnąć najlepszych studentów i profesorów. Jaka jest recepta na sukces uczelni, której w sierpniu przekroczyłem progi?

REKLAMA

Nie ma auli, są sale seminaryjne.

Singapore Management University posiada jedną większą aulę. Jedną! Nawet ona jest stosunkowo mała, gdyż pomieścić może tylko ok. 200 osób, a samych studentów z wymiany jest dwa razy więcej. Nie ma tu mowy o siedzeniu na fejsie w ostatnich rzędach wiejącej pustkami auli. Sale są małe, na 40 studentów,  eliptyczne ułożenie ławek sprawia, że prowadzenie dyskusji z profesorem jako mentorem i moderatorem jest bardzo naturalne.

Interaktywny sposób prowadzenia zajęć.

Tak, wiem, że to wyrażenie jest powtarzane niemal jak mantra przez innowatorów polskiej edukacji, ale u nas wprowadza się je przede wszystkim na najniższych stopniach edukacji, podczas gdy na uczelniach wyższych wciąż panuje zasada spisujemy co prowadzący maże na tablicy.

Szczególnie ciekawe były zaś jedne z moich zajęć Business Capstone, gdzie zajmujemy się głównie analizą modeli biznesowych. Otóż prowadzący odpalił na początku zajęć wideo z amerykańskiej startuperskiej konferencji, które było zapisem tworzenia zalążka projektu i prototypowania. Dał nam z nim popracować w parach przez godzinę, stworzyć z przyniesionych przez niego materiałów (balonów, plasteliny, kartek, taśmy, mazaków), coś namacalnego, nad czym później wspólnie debatowaliśmy. Odkrywaliśmy mocne i słabe strony naszych pomysłów.

Takie właśnie zajęcia, nie odbywają się już w salach seminaryjnych, a w normalnych klasach, gdzie można połączyć stoły do zajęć grupowych.

3 godziny zamiast 1,5

Na SGH zajęcia przeważnie toczyły się w formie 2×45 min, rzadziej – gdy przedmiot był wagi ciężkiej – 3×45 min. Na SMU jest inaczej. Tu, dzień podzielony jest na 4 interwały – od 8.15 do 22.15. Sprawia to, że wraz z 15-minutowa przerwą na dojście do kolejnej sali, studenci na jednych zajęciach spędzają 3 godziny!

W podstawówce myślałem że 45 minut to jak stąd do wieczności. Chyba, że był to WF – wtedy trafiłem do świata równoległego, gdzie ku mojemu nieszczęściu czas płynął zdecydowania szybciej. Na studiach nawet 1,5 godz. stało się czasem optymalnym, aby opracować jakieś zagadnienie, ale już dłuższe siedzenie w jednym miejscu naprawdę potrafiło dać w kość. Ogonową.

Tymczasem na SMU nawet te 3 godz. nie są jakimś błędem Chronosa, który na chwilę odwrócił wzrok w innym kierunku. Wszystko dlatego, że przez cały czas oparte są na dyskusji i…

Działanie w grupach

Coś, czego Polakom zdecydowanie brakuje. Indywidualnie potrafimy się wznieść na wyżyny, ale jako kolektyw coś w naszej maszynie szwankuje. W Singapurze natomiast każdy z przedmiotów opiera się na pracy grupowej. Moje zajęcia są tego doskonałym, na zakończenie semestru mam tylko jeden egzamin. Pozostałe składowe oceny otrzymam z projektu, który realizuję wspólnie z Singapurką, Chińczykiem i Wietnamką. Musimy znaleźć odpowiednią firmę, przeanalizować jej model biznesowy, a następnie zaproponować poprawki.

Współzawodnictwo / Wyścig Szczurów

Mimo, że w Polsce to SGH uchodzi za szkołę, gdzie studenci ponoć prześcigają się w zdobywaniu punktów za aktywność i jak najwcześniejszym rozpoczynaniu kariery zawodowej, to do Singapuru im jeszcze bardzo daleko.

Tu, kiedy tylko profesor zada pytanie, to w górze wisi już las rąk, wyrastający w mgnieniu oka. Nie ważne czy ktoś rzeczywiście zna odpowiedź, często wystarczy, że będzie pewien siebie w czasie wypowiedzi. Wszystko to odbywa się pod okiem asystenta – studenta, który kurs odbył w zeszłym semestrze i wykazał się dużymi umiejętnościami, tak, że teraz pełni rolę bufora pomiędzy profesorem, a studentami. Oprócz tego przyznaje punkty za aktywność, które na niektórych zajęciach składają się nawet na połowę oceny.

Funkcja pomocnika profesora jest bardzo ciekawym patentem, który z chęcią zobaczyłbym na polskich uczelniach. Zwłaszcza w kontekście kontaktów z prowadzącymi, którzy sprawdzenie skrzynki pocztowej traktują jako zło konieczne, które trzeba tolerować jedynie raz na pół roku. Taki singapurski pomocnik pracuje przeciętnie 8 godzin tygodniowo i za ten czas spędzony w klasie i podczas odpowiadania na maile jest odpowiednio opłacany? Ile dostaje pieniędzy? „Wystarczająco na drobne wydatki i stołówkę”.

Studenci także bardzo szybko rozpoczynają staże, moi rówieśnicy mają już dla przykładu zrobione po 3, 4-miesięczne praktyki w największych na świecie bankach, firmach marketingowych czy rachunkowych.

Wysokie pozycje w rankingach

Jaki jest tego wszystkiego efekt? Otóż NUS (odpowiednik naszego Uniwersytetu Warszawskiego) jest najlepszą uczelnią w całej Azji, a NTU (odpowiednik Politechniki) zajmuje najniższe miejsce na podium. Jeśli zaś chodzi o uczelnie biznesowe to SMU ustępuje na kontynencie miejsca tylko jednej przeciwniczce z Hong-Kongu.

REKLAMA

Jest dobrze, ale na azjatyckim podwórku. Jeśli zaś weźmiemy pod uwagę ranking ARWU (najbardziej prestiżowy), to w pierwszej 500-setce znajdzie tylko NUS… NTU wypadło z rankingu w tym roku.https://web.archive.org/web/20141012000258if_/http://www.facebook.com/plugins/post.php?app_id=&channel=http%3A%2F%2Fstatic.ak.facebook.com%2Fconnect%2Fxd_arbiter%2FKFZn1BJ0LYk.js%3Fversion%3D41%23cb%3Df28d4988be78f1%26domain%3Dwww.spidersweb.pl%26origin%3Dhttp%253A%252F%252Fwww.spidersweb.pl%252Ffb71eb120cc84e%26relation%3Dparent.parent&href=https%3A%2F%2Fwww.facebook.com%2Fkarolfanpage%2Fposts%2F1542695319297151&locale=en_US&sdk=joey&width=466

SMU chciało się stać szkołą jedyną w swoim rodzaju. Uczelnia miała przeszczepiać amerykańskie wzorce na singapurskim terenie i stworzyć wybuchową mieszankę wraz z rosnącą w siłę Azją. SMU miało być pierwszym w tej części świata przystankiem na drodze do stworzenia nowego systemu edukacji, który wyznaczałby ramy rozwoju świata duopolu – USA – Chiny. Czy się udało? Po 12 latach można zaryzykować stwierdzenie, że tak. SMU jest wysoko w rankingach, a kadra profesorska to miks pomiędzy Amerykanami, a Wietnamczykami, Malezyjczykami i Tajami. Tworzy to ciekawy misz-masz, który mimo starań trudno jest ustandaryzować. Różne kryteria oceniania, różne zaangażowanie w prowadzone zajęcia i w końcu różna charyzma, a czasami jej brak, powodują, że SMU nie różni się tak bardzo od innych, przodujących w Azji szkół – chińskich, tajwańskich, czy koreańskich. Choć biznesowe nastawienie cały czas jest tym dominującym, to SMU krok po kroku upodabnia się do uniwersytetów, jakich Ci w Azji dostatek. Sam przecież uczęszczam na zajęcia kreatywnego pisania, które kierują uwagę studentów nieco bardziej na ludzką stronę biznesu, odwracając ją od Excela.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA