REKLAMA

Na autobus czeka się 2 minuty i nie ma tu kanarów. Singapur ma najlepszą komunikację publiczną na świecie

Co robi Singapurczyk kiedy przychodzi na przystanek autobusowy? Czeka pół minuty, a później zaczyna się niecierpliwić dlaczego ten przeklęty autobus jeszcze nie przyjeżdża! Singapur ma jeden z najlepszych systemów komunikacji publicznej, który jest pod nieustannym ostrzałem narzekań mieszkańców.

25.09.2014 18.25
Na autobus czeka się 2 minuty i nie ma tu kanarów. Singapur ma najlepszą komunikację publiczną na świecie
REKLAMA

Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Jeśli do Singapuru przyjeżdżasz z kraju, gdzie latem trzeba nakładać maseczkę gazową, aby wsiąść do autobusu, to doznasz niesamowicie pozytywnego szoku. Mimo, że warszawski transport publiczny jest całkiem zadowalający, to wiele mu do singapurskiego brakuje. Natomiast jeśli całe życie wychowywałeś się w luksusie na busów i pociągów przyjeżdzających prawie na zawołanie, to w końcu zaczynasz traktować taką sytuację jako normalność i wściekasz się kiedy przed tego wrednego kierowcę spóźniasz się 2 minuty do pracy.

REKLAMA
autobus-singapur

Na początku swojego pobytu w Singapurze śmiałem się z tego, co napisałem we wstępie. Jak można być wymagać od publicznego transportu, aby dostosowywał się do wymagań pojedynczych pasażerów? Przez kolejne tygodnie byłem jednak niesamowicie rozpieszczany autobusami kursującymi z niemal z częstotliwością bijącego serca i pociągami umożliwiającymi przemieszczenie się z jednego końca miasta na drugi w przeciągu dwóch kwadransów.

Wystarczyło, że postawię stopę na przystanku, odpalę Google Maps, sprawdzę numerek odpowiedniego autobusu, podniosę wzrok znad smartfona, a on już będzie czekał do mojej dyspozycji.

Przez pierwsze 2 tygodnie suma czasu spędzonego na przystankach na pewno nie przekroczyła 10 minut. A byłem prawdziwym heavy userem!

Londyńska firma konsultingowa Credo, przeprowadziła badanie systemów komunikacji publicznej w 35 światowych metropoliach. Singapurska znalazła się na pierwszym miejscu a pod względem efektywności kosztowej, a końcowym rozrachunku przegrała tylko z odwiecznym rywalem z północy – Hong Kongiem.

Zgodnie z danymi Biura Transportu Lądowego 52,4 % Singapurczyków codziennie używa transportu publicznego celem dostania się do pracy lub szkoły, podczas gdy jedynie 41,6 % wybiera własny samochód. Dzięki temu każdego dnia autobusy, pociągi i taksówki obsługują łącznie 5,3 mln kursów.

Jakim cudem Singapurczycy mogli osiągnąć taką efektywność?

przystanek-singapur

Tu każdy płaci za transport. Nie ma pasażerów na gapę.

Przejazdy pociągami i autobusami opłaca się kartą ezlink, wykorzystującą łączność bezprzewodową. Kartę doładowuje się w specjalnych terminalach rozsianych w pobliżu stacji metra i wykorzystuje jako elektroniczną portmonetkę.

Każdy z autobusów wyposażony jest w dwoje drzwi. Przednie służą do wchodzenia, a tylne do wychodzenia – proste jak drut, choć przy dużym ścisku zdarzają się niekiedy wyjątki, kiedy na tyły przeprać się nie sposób. Kiedy stawiamy stopę na podłodze autobusu, to możemy być pewni, że jesteśmy pilnie obserwowani przez kierowcę. Nie oderwie on od nas wzroku dopóki nie usłyszy dźwięku sygnalizującego przyłożenie karty do czytnika. I tak z każdym pasażerem. Ten, kto nie ma karty, może zapłacić drobniakami, ale nieco więcej. Ten, kto nie ma drobniaków, musi zrobić użytek z nóg.

przystanek-singapur-2

Jeśli chcemy wysiąść, musimy przycisnąć przycisk – tu każdy przystanek jest odpowiednikiem polskiego „na żądanie”. Ta sama reguła odnosi się do ludzi czekających na autobus – machnięcie ręką w kierunku kierowcy powinno załatwić sprawę.

Wysiadamy i przykładamy kartę do czytnika. Widzimy wtedy ile pieniędzy zostało nam jeszcze na koncie i ile kosztował nas przejazd. Jest to niezwykle wygodne i praktycznie uniemożliwia jeżdżenie na gapę. Nigdy jeszcze nie spotkałem się z kimś, kto chciałby wsiąść bez płacenia, albo kasował kartę przed swoim właściwym przystankiem końcowym. Ciężko jest mi nawet wyobrazić sobie taką sytuację, gdyż w tym spokojnym i poukładanym społeczeństwie byłaby ona jak puzzel z innej układanki, jak gombrowiczowska prowokacja rodem z Transatlantyku – sztucznie sprokurowana jedynie, aby sprawdzić co się stanie…

Podobnie jest z pociągami, do których wejścia jak w Polsce strzegą bramki. Tu jednak metro jest zdecydowanie bardziej rozbudowane i sięga praktycznie do każdego zakątka malutkiej wyspy. Dzięki temu rzesze pracowników mogą codziennie rano dostawać się do pracy w centrum. Metro, zwane tu MRT, jest poprowadzone zarówno pod ziemią jak i ponad nią, jednak ma pewną bardzo denerwującą cechę. Jest niezwykle wolne! Przejazd 5-6 stacji to dobre 10 minut czekania. A stacje są tu naprawdę gęsto rozsiane, zdecydowanie bliżej siebie niż w Warszawie.

W środkach komunikacji publicznej panuje także jeden bardzo rygorystycznie przestrzegany zakaz, który z chęcią wprowadziłbym w życie na naszej ziemi. Otóż pod żadnym pozorem nie można tu jeść, a krzywo patrzy się nawet na picie! I to zwykłej wody!

Pomyślcie o ile przyjemniej podróżowałoby się Wam do pracy, gdyby koleżanka obok nie rozpakowywała kanapki z szynką, pomidorem i rozlewającym się keczupem, a kolega z naprzeciwka nie wcinałby z wydajnością glebogryzarki, grubo ciosanych chipsów, zostawiając na poręczach aromat „identyczny z naturalnym”.

Otóż tutaj przez perony przewalają się tak niebywale obfite tłumy ludzi, że jakiś lód albo kanapka, które – nie daj Boże – wypadłyby z ręki, natychmiast zostałyby rozniesione na podeszwach tysięcy butów, dokładając kolejne godziny pracy sprzątaczy.

autobus-sg

Właśnie ze względu na powyższe oszczędności w Singapurze nie można żuć gumy. Otóż rząd, pewnego dnia pomyślał:

Za dużo pieniędzy wydajemy na zeskrobywanie gum porozklejanych pod stolikami i ławkami. Najlepiej ich zakażmy!

I słowo stało się ciałem. Oficjalne wytłumaczenie związane było właśnie z metrem. Chuligani mieli szczególnie sobie upodobać zaklejanie gumami czujników sprawdzających czy ktoś nie wchodzi przez drzwi do wagonu. Sensory były zalepione, więc drzwi się nie zamykały i pociąg stał…

Czas wsadzić łyżkę dziegciu do tej beczki miodu.

Rzeczywistość nie zawsze jest tak różowa. Najbardziej denerwują przepełnione autobusy w godzinach szczytu. Dałoby się je jeszcze znieść, gdyby nie fakt, że ludzie niekiedy nie chcą się przesuwać w głąb pojazdu.

Podjeżdża taki autobus, kierowca otwiera drzwi na przystanek, ale nikt nie wysiada, bo wszyscy spieszą do centrum. Nie ma jak wejść, bo z przodu sardynki ściskają się jedna obok drugiej. Co innego z tyłu. „Proszę się przesunąć” – krzyczy kierowca, ale nikt nie reaguje. Każdy wpatrzony jest w smartfona i ma słuchawki w uszach, a na dodatek bardzo podoba mu się możliwość wyprostowania rąk na odległość dalszą niż 5 centymetrów dzielące od szyby.

REKLAMA

Kierowca zamka drzwi, a ja czekam na następny autobus…

Fotografie: Cezary Biernat

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA