REKLAMA

24 godziny w Georgetown

Georgetown położone jest na niewielkiej wyspie Penang w Cieśninie Malakka w północnej części Malezji. Ja dostałem się do niego busem, wyjeżdżając z Singapuru przez stolicę, Kuala Lumpur i górzyste Cameron Highlands.

30.08.2014 08.47
24 godziny w Georgetown
REKLAMA

To niezwykle urokliwe miejsce, gdzie połączenie brytyjskiego stylu kolonialnego z wpływami azjatyckimi jest wciąż żywe. Georgetown to także świetna odskocznia po uporządkowanym do granic możliwości Singapurze – tu naprawdę nie wiesz co czai się za rogiem… mural, wysypisko śmieci, świątynia, a może prostytutka?

REKLAMA

Do miasta wpływamy promem, bilet kosztuje 2 MYR, które koniecznie muszą być w postaci monet wsadzanych do specjalnej maszyny. Jeśli dysponujemy tylko grubszą walutą, to na lewo znajduje się „rozmieni-Pan?”.

georgetown-malezja

Wyobraźmy sobie, że ten pokład wypełnia orkiestra, panowie we frakach, opierający się o drewniane zegary i damy w sukniach balowych siedzące u stołów. Z głośników leci melodia Celin Dion, a Kate mówi „I’m Flying!” – już mamy wnętrze Titanica.

georgetown2

Panorama Georgetown widziana z pokładu – doskonale pokazuje KOMTAR – wieżę królującą nad krajobrazem, której wysokością prawie dorównuje Pałacowi Kultury i Nauki w Warszawie. Najwyższy budynek Polski wygrywa jedynie wysoką anteną, której na szczycie KOMTAR brak. Wieża „kończy się” jak zwykły graniastosłup z wieloma tarczami satelitarnymi, skierowanymi w każdy z 12 kierunków, gdyż wieża ma podstawę właśnie dwunastościanu.

Rozlokowanie punktów użyteczności publicznej jest podobne jak w Warszawie. Niedaleko mamy największe centrum handlowe, a krok dalej dworzec kolejowy. Tylko naszego metra im brakuje.

Usługi rozkwitają zaraz przy samej ulicy – rano podnosi się składane drzwi i zaczyna pracę na widoku konsumentów. Worki z brudnymi ubraniami wylewają się na chodnik, huk szlifierek walczy o uwagę z turkotem skuterów, a rzeźnicy obrabiają wielgachne kawałki mięsa – wieczorem zacznie się uczta, a nikt tu nie pofatyguje się, aby gotować dla samego siebie.

Zupełnie inaczej niż w Polsce obowiązuje tu kultura jedzenia ulicznego.Rodzinny obiadek przy Familiadzie zamienia się w spotkanie w miejscowej knajpce.

Usługi rozkwitają zaraz przy samej ulicy – rano podnosi się składane drzwi i zaczyna pracę na widoku konsumentów. Worki z brudnymi ubraniami wylewają się na chodnik, huk szlifierek walczy o uwagę z turkotem skuterów, a rzeźnicy obrabiają wielgachne kawałki mięsa – wieczorem zacznie się uczta, a nikt tu nie pofatyguje się, aby gotować dla samego siebie.

Zupełnie inaczej niż w Polsce obowiązuje tu kultura jedzenia ulicznego.Rodzinny obiadek przy Familiadzie zamienia się w spotkanie w miejscowej knajpce.

a-george-town

Jak w innych miastach pierwsze skrzypce (kakofonię?) gra Chinatown, tak w mieście Grzegorza zdecydowanie dominuje Little India. Wraz ze wszystkimi swoimi przymiotami, a zwłaszcza tym filmowym.

Co kilka kroków można natknąć się na hinduskiego sprzedawcę, próbującego wcisnąć Ci w ręce dorobek Bollywood wypracowany w pocie czoła przez hinduskich artystów. Autoironiczne okładki kontrastują, tu z taneczną muzyką, która jest najmocniejszym punktem tego typu sztuki.

georgetown

Jak w Singapurze, gdziekolwiek się w Georgetown znajdziesz, tam na pewno ktoś będzie chciał ci sprzedać jedzenie. Na śniadanie wcina się tu mączny placek – Roti Prata, do którego można sobie wybrać sos. Hinduska kuchnia wystawia europejskie podniebienia, przyzwyczajone do delikatnych, śmietankowych serków na prawdziwą próbę. Dlatego spektrum wyboru jest jak w fabryce Forda – możemy wybrać każdą polewkę, o ile będzie szczypała w język i paliła w gardło.

To prawdziwa szkoła przetrwania. Nie na darmo Georgetown zostało wybrane azjatycką stolicą jedzenia.

Mleko występuje tu głównie jako baza dla deserów – niesamowicie słodkich napojów z ziarenkami ryżu unoszącymi się na powierzchni. To tego mini-pączki Gulab Jamul, których maczanie uwielbiłem sobie w karmelizowanym sosie.

Bardzo często uliczni kucharze, przygotowują swoje potrawy w domach, a rano, po rozłożeniu straganu, podgrzewają i pakują. Choć jako forma pakunku występują tu również liście różnych roślin, to zdecydowanie częściej można spotkać wersje budżetowe, czyli papierowe gazety i plastikowe torebki.

roti-prata-malezja

Powyżej - makarony idealne do laksy, choć wyglądające jak elastyczny szpagat –  1 MYR

Roti Prata – mączne placki z nadzieniem cebulowym, bądź mięsnym – 3 MYR

Poniżej – zupa warzywna – 2 MYR za filiżankę

Kurczaki do Chicken Rice – 5 MYR za porcję

kosciol-malezja

Georgetown to nie tylko tygiel kuchenny, ale również religijny.

Na jednym ze deptako-dróg (tu naprawdę nikt nie patrzy czy chodnik się kończy czy nie; czy jest zielone czy czerwone światło) można się ustawić w taki sposób, aby po prawej ręce mieć meczet, na ulicy na wprost widzieć zlokalizowane prawie naprzeciwko siebie świątynie wyznawców buddyzmu i hinduizmu, w których Ci pierwsi pogrążają się w medytacjach, a drudzy w uniesieniu uderzają w bębny w czasie okadzania posągów byka.

kosciol-malezja-2

Dalej, wystarczy się obrócić w lewo, aby dostrzec dwie świątynie chrześcijańskie – kościół i zbór. Oba odrestaurowane, po tym jak „na zachętę” zostały docenione przez UNESCO. To nagromadzenie świątyń jest naprawdę niesamowite, zwłaszcza dla kogoś, kto przyjeżdża z kraju, gdzie dominuje jedna religia.

Nikt tu nie prowadzi wojen religijnych. Kiedy z głośników świątyni muzułmańskich słychać wezwanie na modlitwę, buddyści spokojnie, pogrążają się w medytacji, a protestanci kontynuują próby chóru.

W Georgetown pojęcie jezdni jest względne. Zauważyłem, że im bardziej w swoich podróżach posuwam się na północ tym owa względność rośnie.

Chodnikami chodzi się tu niezwykle rzadko. Większość wygląda jakby była zarezerwowana dla skuterów, które są najlepszy środkiem transportu – wcisną się pomiędzy samochody stojące w korku i szybko wyminą pieszych biegających po jezdni.

skuter-malezja

Jak możecie się domyślać posiadacze samochodów nie są z ich obecności zadowoleni… Na ulicy co rusz rozlegają się klaksony, bo ktoś wymusza pierwszeństwo. Bezpieczeństwo poruszania się schodzi na drugi plan, zwłaszcza że niektórzy bardziej koncentrują się na udrażnianiu własnych nosów.

malezja-skutery

Powyżej dowód – gdzie znajdują się piesi, a gdzie zmotoryzowani!

Choć przy większości skrzyżowań znajduje się sygnalizacja świetlna to w praktyce zwraca się na nią uwagę jedynie przy większych krzyżówkach – o ile działa.

Skutery są idealnym środkiem transportu dla… sklepów! Przywozi się kilka pudeł na bagażniku (jak oni to mieszczą?) i rozkłada na ulicy. Jeśli tłum bardziej szczodrze pozbywa się pieniędzy w innym miejscu to stragan przesuwa się wprost w epicentrum.

Tu nawet jedzenie kupuje się wprost ze skutera!

A jeśli nie skuter to też dwukołowiec – rower! Dowiezie?

malezja-praca

Miejski krajobraz dominują jednak riksze. Może nie są tam odpustowo wykonane jak te w Malakce, ale jest ich tyle, że ruch byłby bardziej płynny gdyby stworzono dla nich specjalny riksza-pas.

O ile naturalnym stanem każdego rikszarza jest stan błogiego spoczynku na czerwonej (dlaczego one wszystkie maja ten sam kolor?) kanapie, to w momencie, kiedy jego radar wychwyci zbliżającego się turystę, nastąpi natychmiastowe wybudzenie.

- Need a lift? – krzyczy/pyta, łapiąc za rękę.

riksza-malezja

Riksze mają nawet swoje numery rejestracyjne!

Dla swoich posiadaczy riksze są wszystkim. Na nich rozpoczynają dzień wraz z poranną prasówką, aby potem, w miarę nasycania się ulicy turystami, zaczynać kursy pomiędzy największymi atrakcjami turystycznymi. Przygrywając, opowiadając anegdoty, próbując zachęcić do kolejnej rundki.

Pracują długo po zmroku – do ostatniej pary zbolałych, europejskich nóg.

Na północy miasta leży Fort Canington, który był postrachem piratów i trzymał w szachu francuskie okręty podczas wojen napoleońskich. Jego murów nigdy nie dosięgły wrogie pociski, a częściowo zniszczyło je japońskie bombardowanie z czasów II wojny światowej.

malezja-mur-1

Mury odbudowano, armaty pochowano. Ostało się tylko kilka, w tym największa, z którą wiąże się ciekawa legenda. Otóż mieszkańcy wyspy wierzą, że kiedy bezpłodna kobieta zawiesi na lufie wieniec z kwiatów, to jej szanse na zajście w ciążę wzrosną! Kiedy byłem okolicy kobiet w potrzebie nie stwierdziłem.

W czasie przechadzki murami fortu z zadumy nad fallicznym kształtem armat wyrwało mnie pytanie autochtonicznej ludności.

- Hej, on chciałaby sobie z Tobą zrobić selfie. Chcesz?

Powyżej możecie podziwiać efekt końcowy :)

W ostatnich latach Georgetown zyskało zupełnie nową atrakcję – murale wykonane przez litewskiego artystę, Ernesta Zacharevica. Są tak hipnotyzująco żywe, że idealnie wpisują się w klimat wiecznie zabieganego i truchtającego Chinatown. A to dlatego, że Zacharevic nie wymyślał swoich prac w zaciszu domowej pracowni, a przenosił na ścianę to, co widział wokół siebie – dzieci jadące na rowerze, chłopaka trzymającego psa na smyczy, rikszarza leżące… regenerującego siły przed kolejnym podjazdem.

Po Erneści Zacharevicu pojawiło się również wielu naśladowców, dzięki którym ulica Armeńska słynie dziś z wyzwań rodem z serii GTA. Przy wjeździe do miasta, obnośni handlarze sprzedają mapki z zaznaczonymi lokalizacjami murali, które potem zbiera się zupełnie jak ostrygi w San Andreas.

W Georgetown trafiłem też na finał Święta Głodny Duchów, któremu niedługo poświęcę odrębne wideo.

malezja-ghost-festival

Chińczycy układali na ulicach stosy papierowych banknotów (zabawkowych dolarów czy innych walut), a następnie podpalali i odpalali od ognia patyki służące do modlitwy, które potem wsadzali w ziemię, tworząc świetlną drogę.

Po spełnieniu obowiązków można już się było nieskrępowanie udać na rodzinną kolację, lub posiedzieć przy kilku scenach, z których odśpiewywano melodie w języku Konfucjusza. W Chinatown naliczyłem ich 4.

malezja-festiwal

Wystarczyło zejść nieco z głównego traktu Chinatown, aby dostać się do dzielnic, gdzie Głodne Duchy chyba nieco rozrabiały. Ze ścian odpada tynk, materace leżą bezpośrednio na podłodze, skarpety suszy się na wolnym powietrzu, ponad głowami przechodniów, a dzieci wylęgają zza krat pełniących rolę drzwi, ciekawe obcych.

dzieci-malezja
REKLAMA

Zaczynałem KOMTARem i nim skończę. W końcu w momencie ukończenia budowy był to drugi najwyższy budynek Azji! Teraz dzierży dzielnie pozycję nr 6, ale już tylko na arenie krajowej. Spadkobiercą malezyjskiej „myśli budowniczej” są bliźniacze wieże Petronas w Kuala Lumpur, przy których wieżyczka George’a wygląda jak szachowy pionek.

Już niedługo następna część serii „24 godziny w…” tym razem w Kuala Lumpur!

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA