Piotr Lipiński: KINDLE UNLIMITED, czyli Polacy znowu lepsi
Dlaczego wymyślono ebooki? Odpowiedź może być zaskakująca: wcale nie po to, aby łatwiej piratować książki. Wiem - świat wciąż zadziwia.
Prawdziwe powody są dwa. Numer jeden: żeby walizki były lżejsze. Numer dwa: abyśmy pokazali Amerykanom, że jesteśmy lepsi.
Powód pierwszy jest to dość oczywiste dla każdego, kto czyta na wakacjach (przy okazji nicponie – zobaczycie, wkrótce wrócicie do ciężkiej roboty!). Ponieważ latem mamy więcej wolnego czasu, z reguły nie wystarcza nam jedna książka. Chyba że jesteśmy Lechem Wałęsą, bo on już tę jedną, której potrzebował, przeczytał w dzieciństwie. Dzięki czytnikowi ebooków nie musimy na lotnisku płacić za nadwagę walizki (ebooki niestety nie pomagają na własną nadwagę, ta wymaga diety). Jasne i proste jak automatyczna skrzynia biegów, do której wystarcza znajomość kilku liter z alfabetu.
Ale drugi powód jest bardziej złożony. Kiedyś pisałem w Spider’sWeb, że jesteśmy lepsi od Amerykanów, dziś mogę dodać, że również szybsi. Niedawno amerykański Amazon pochwalił się swoją wypożyczalnią ebooków, nazwaną Kindle Unlimited. Też mi atrakcja. W Polsce już dawno działa taka wypożyczalnia i nazywa się Legimi.
Kindle Unlimited na razie dotyczy tylko rynku amerykańskiego. Przypomina bombkę choinkową. Mieniącą się tysiącami barw. Z zewnątrz śliczną. W środku pustawą.
Za niecałe dziesięć dolców Amerykanin może wybierać spośród 600 tysięcy tytułów! Czyli Legimi może się schować, bo oferuje zaledwie 5 tysięcy tytułów. Ale jak zwykle jest „ale”.
Owo „ale” świetnie wypunktował Robert Drózd w swoim Świecie Czytników, najpopularniejszym w Polsce blogu o ebookach. Z jego porównania wynika, że w gruncie rzeczy oferta Legimi jest ciekawsza niż Amazonu.
Amerykanie w informacji prasowej o starcie Kindle Unlimited chwalą się starociami. Informuje, że czytelnicy mogą w ramach abonamentu przeczytać Harry’ego Pottera, „Władcę Pierścieni”, „Igrzyska śmierci”. Oferta dla noworodków? Starsi już raczej te książki przeczytali. To popularne i dobre pozycje. Tyle że drugiej świeżości, jak powiedzieliby bohaterowie Bułhakowa.
Dalej jest jeszcze słabiej: „Ulica Sezamkowa”, „Folwark zwierzęcy”, „2001: Odyseja kosmiczna”. Świetnie literacko, gorzej, jeśli chodzi o datę premiery. Książki co prawda z wiekiem nie tracą na wartości, ale na pewno na świeżości.
Tymczasem Legimi kusi prawdziwymi nowościami: tłumaczeniami tytułów Kinga, Murakamiego, Cobena. Marksiści uważali, że ilość przechodzi w jakość. Na szczęście dzięki takiemu podejściu rozpadł się Związek Radziecki. I właśnie ze zderzeniem ilości i jakości mamy do czynienia, przynajmniej na pierwszy rzut oka, przy porównywaniu oferty Amazonu i Legimi.
Oczywiście, każdy może zrobić własne porównanie i może mu wyjdzie, że lepiej dla niego wypada Amazon. A ja się po prostu cieszę, że coś naszego, polskiego, pachnącego mazowiecką łąką okazało się lepsze niż amerykański hamburger z baru szybkiej obsługi. (Może i ta łąka nie ma tu nic do rzeczy, ale ładnie brzmi, a w literaturze czasami nie chodzi o to, żeby było mądrze, tylko pięknie).
Największą wadą Legimi jest to, że nie skorzystamy z jego oferty na czytniku Kindle. Ale trudno mieć pretensję do żyrafy, że nie lata. Amazon na swój firmowy czytnik nie wpuści żadnej konkurencji i „co mi pan zrobisz?”, jak powiadał pewien filmowy szatniarz.
Od kilku lat przyglądam się z wielkim zainteresowaniem naszemu rynkowi ebooków. Początkowo z niepokojem, czy ebooki w ogóle się u nas przyjmą. Później z radością, że przybywa czytelników, choć nie w tak szybkim tempie, jakbym oczekiwał.
Wciąż to nisza. Dwa lata temu autor mógł liczyć, że sprzeda 1-2 procent ebooków w stosunku do papierowego wydania. Dziś najlepsza relacja, o jakiej słyszałem, to już 20 procent. Choć taki wysoki odsetek to raczej wyjątek.
Wydawcy wciąż eksperymentują ze sposobami sprzedaży. Jedni uważają papierową książkę za towar premium, więc ebooka wypuszczają miesiąc później. Tak zdecydował wydawca w przypadku mojej książki „Geniusz i świnie". Inni używają go jako forpoczty, tak było w przypadku „Antologii polskiego reportażu 100/XX”, w której też znalazł się mój tekst, a która ukazała się jako ebook wcześniej niż wersja papierowa.
Przy okazji zauważyłem ciekawe zjawisko, o którym rzadko się mówi. Niektórzy wydawcy boją się utraty kontroli nad książką.
Sprzedając ebooki przez internetową księgarnię nigdy nie mają stuprocentowej pewności, że ta rozliczy się z nimi uczciwie, a nie zaniży liczby egzemplarzy. Sprawa polega na zaufaniu. Wydawcy chuchają na zimne, bo dotąd nikt nikomu nie zarzucił kantowania. Nie zapominajmy jednak, że warto podmuchać na zmarznięte ręce, czasami robi się od tego cieplej.
Warto oczywiście pamiętać, że „przewały” zdarzały się też na rynku książki papierowej. Bo na przykład sprytni drukarze coś tam sobie, obok zleconego nakładu, wydrukowali na boku i puścili w obieg. Albo też sami wydawcy nie do końca potrafili się rozliczyć z agentami zagranicznych pisarzy co do liczby sprzedanych książek. Dlatego właśnie kiedyś na książkach pojawiły się hologramy jak na płytach CD.
Dziś polski rynek ebooków to zdecydowanie rynek czytelnika. Wydawcy biją się o cyfrowego czytelnika, bo ten wciąż jest rzadkością jak chłopak w klasie pielęgniarek.
Mamy całkiem sporo ciekawych promocji, ale już rzadziej w cenach poniżej 10 złotych, jak jeszcze bywało rok temu. Bardzo niska cena jest dobra dla czytelników tylko na krótką metę. W dłuższej perspektywie „wykasowałaby” wiele wydawnictw i wielu autorów. Książki nie biorą się z niczego. Książki biorą się z pieniędzy. A jeśli dziś ktoś uważa, że ebooki są za drogie, to ma poważny problem: prawdopodobnie nigdy już nie będą dla niego wystarczająco tanie.
Z punktu widzenia wydawcy ebook nie jest nadzwyczajnym cudem. Można zaoszczędzić na kosztach papieru i druku, ale wbrew pozorom, nie są to największe składowe ceny, która pojawia się na okładce. Praca autora, redaktorów, grafików kosztuje tyle samo w papierze, co w ebooku. A na koniec najwięcej i tak zarabia dystrybutor.
Jedna z poważniejszych zalet polskiego rynku ebooków to wieloformatowość. Polskie księgarnie sprzedają ebooki w formacie „mobi”, przystosowanym do czytania na Kindle, w „epub”, który nadaje się na przykład dla apple’owskiej aplikacji na iPada i w przestarzałym „pdf”, który dobrze wygląda w komputerze.
O czymś takim mogą tylko pomarzyć klienci Amazonu, skazani jedynie na „mobi”. Uczciwie trzeba przyznać, że w ogóle ich to nie obchodzi. Choć nigdy nie słyszeli słowa „mobi”, bez problemu czytają ebooki.
Ale do czasu, do pory! Wspaniale żyć w wygodnym ekosystemie. Przynajmniej do momentu, kiedy go diabli nie wezmą. A jeśli Amazon zbankrutuje? Nie ma szans, ktoś powie. Pewnie, Imperium Rzymskie też trwało wiecznie. Cyfrowa historia ostatnich dwóch dziesięcioleci pokazuje, że padają nawet najwięksi, jeśli tylko nie wyczują jakiegoś nowego trendu.
Co się więc stanie z amazonowymi ebookami, jeśli firma zbankrutuje? Czy książki pozostaną tylko na czytnikach, które będą się starzeć, aż w końcu padną cyfrową śmiercią wraz z naszą kolekcją?
Wieloformatowość chroni przed takimi rozterkami. Nasze ebooki nie są przywiązane ani do żadnej księgarni, ani do żadnego urządzenia. I bardzo dobrze. Książka to nie pies na łańcuchu.
Piotr Lipiński – reporter, fotograf, filmowiec. Pisze na zmianę o historii i nowoczesnych technologiach. Autor kilku książek, między innymi „Bolesław Niejasny” i „Raport Rzepeckiego”. Publikował w „Gazecie Wyborczej”, „Na przełaj”, „Polityce”. Wielokrotnie wyróżniany przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich i nominowany do nagród „Press”. Laureat nagrody Prezesa Stowarzyszenia Filmowców Polskich za dokument „Co się stało z polskim Billem Gatesem”. Bloguje naPiotrLipinski.pl. Żartuje na Twitterze @PiotrLipinski. Nowa książka „Geniusz i świnie” – o Jacku Karpińskim, wybitnym informatyku, który w latach PRL hodował świnie – w wersji papierowej oraz ebookowej.
Wszystkie zdjęcia pochodzą z serwisu Shutterstock.