Dlaczego wciąż jeszcze nie latamy, albo przynajmniej nie podróżujemy latającymi samochodami?
Od kilku dni w mediach trwa ciekawa dyskusja na temat latających samochodów. Kilka dni temu uważany jest za realne wcielenie Iron Mana, Elon Musk stwierdził, że jego firma Tesla bez problemu mogłaby stworzyć taki samochód. Jest tylko jeden problem.
Ten problem jest taki, że byłby... zbyt głośny. Denerwowałby tym samym ludzi, odstraszał zwierzęta.
Niesamowite, prawda? Musk nie zrobi na razie latającego samochodu nie dlatego, że nie jest w stanie, że technologia, którą dysponuje mu na to nie pozwala, bądź też, że nie byłby odpowiednio bezpieczny. Nie zrobi go, bo byłby zbyt głośny. Ha!
Nad tematem latających samochodów zastanawia się nie tylko charyzmatyczny szef Tesli. Jeden z przedstawicieli Toyoty, czyli jednego z największych koncernów motoryzacyjnych świata, również przyznał, że jego firma jest "we wczesnych pracach nad takim pojazdem", ale dodał zaraz, że "jest bardzo sceptycznie nastawiony do tego, czy ten projekt przeobrazi się w produkt konsumencki".
Dziwi mnie to nieco.
Latające samochody pojawiają się praktycznie w każdym filmie science-fiction, który przedstawia przyszłe życie na Ziemi. Latające pojazdy pojawiają się także we wszystkich przewidywaniach przyszłości, które możemy czytać od czasów średniowiecznych. Już Leonardo da Vinci szkicował coś, co przypominałoby latający pojazd, a pod koniec XIX w. ludzie byli pewni, że do końca tysiąclecia człowiek będzie latał własnym samochodem.
Tymczasem w połowie drugiej dekady nowego tysiąclecia wciąż nimi nie latamy. Ba, niewiele się w tym temacie dzieje.
Tymczasem coraz śmielej jako produkty konsumenckie lansują się drony, czyli bezzałogowe małe samolociki, które najpierw - jak to zwykle bywa - służyły armii, głównie do zabijania ludzi na odległość, a od niedawna jako zabawki, a niedługo jako ważny środek transportu biznesowego.
Nikt jednak nie myśli, aby takim dronem... przenosić człowieka. Dlaczego?
Czy byłby za ciężki? Czy nie byłoby to odpowiednio bezpieczne?
Eksperymentuje się za to z turbo-plecakami, czyli silnikami doczepianymi do pleców człowieka, który swoją mocą pozwoliłby nam latać. Nie dalej niż dwa dni temu świat obiegł krótki filmik, w którym pewien śmiałek z jetpackiem rodem z Iron Mana wzbił się w przestworza na kilkanaście sekund.
Wyglądało to wyjątkowo spektakularnie, choć z komentarzy wynika, że na razie turbo-plecak pozwala na latanie przez kilkanaście sekund. Zawsze to jednak coś i myślę, że przy wdrożeniu odpowiednich środków na dopracowane projektu, taki środek lokomocji szybko mógłby zagościć na plecach przeciętnego człowieka.
Tyle że ewentualna popularność takiego prywatnego latania, czy to latającymi samochodami, czy dzięki dronom, bądź też turbo-plecakom wiązałoby się z totalnym przewartościowaniem życia na Ziemi. I myślę, że to jest największy problem, który powstrzymuje naukowców, wizjonerów i inżynierów przed wytężonymi pracami nad takimi projektami.
Zmienić musiałoby się wszystko: prawo, zasady bezpieczeństwa, kodeks powietrzny z jednej strony, oraz życie społeczne z drugiej. To chyba to, a nie fakt, że latający samochód byłby dziś za głośny, jest realną przyczyną dlaczego jeszcze dziś nie latamy.