Piotr Lipiński: TRĘDOWATA SUPER NIANIA, czyli teoria względnej popularności
Artyści zarabiają coraz mniej - potwierdzą z równą mocą Zbigniew Hołdys jak i gwiazdy disco-polo. Z przekory zadam jednak pytanie: a właściwie dlaczego do tej pory zarabiali coraz więcej? Czy śpiewali coraz lepsze piosenki?
Uzupełniając einsteinowską ogólną teorię względności pora na sformułowanie szczególnej teorii względności popularności. Bo nawet Leonardo da Vinci oraz Marcel Proust są dziś bardziej znani, niż za swojego życia. Ale w żadnym wypadku nie dlatego, że ich dzieła nagle, w magiczny sposób, nabrały dodatkowej wartości. Powód jest banalnie prosty: pojawiły się media elektroniczne. To one umożliwiły uzyskanie popularności niewyobrażalnej sto czy dwieście lat temu.
Z tym wiąże się kolejna prawidłowość.
Czasami stan konta rośnie w zależności od talentu, ale częściej w zależności od popularności. Tak to przynajmniej wyglądało jeszcze do niedawna. Być może właśnie ten świat się kończy. I nie sądzę, żeby należało z tego powodu szczególnie płakać, chyba że ktoś komponuje właśnie hita na miarę „Jesteś szalona”.
W młodości – czyli w latach 80. ubiegłego wieku - interesowałem się UFO i stąd wiem, że coraz rzadziej odwiedzają nas kosmici. Choć może być trochę inaczej – przylatują równie często jak dawniej, ale nic o tym nie wiemy, bo z mediów wyparła ich Natalia Siwiec i jej koleżanki. Ludzkość bowiem woli obecnie oglądać w telewizji urokliwe celebrytki, niż małe zielone ludziki. A za jakiś czas może pokocha śledzenie na srebrnym ekranie tajemnego życia gryzoni.
W mojej młodości kosmici byli bardzo popularni i nic nie zapowiadało ich upadku. A to przysiedli na furze w polu i porwali jakiegoś rolnika (o czym donosiła nawet socjalistyczna telewizja!) A to wypalili kręgi w zbożu. Szwendali się po najmniejszych PRL-owskich wioskach i miasteczkach, podkradając miejscowym bimber. Tylko milicja nigdy ich nie mogła dogonić, bo w końcu „latający spodek” jest szybszy od fiata 125p.
Ale kosmici przegapili swoją szansę.
Stracili, być może bezpowrotnie, okazję, aby zarobić na swoim wizerunku. Owe małe zielone ludziki, dzięki swojej popularności, mogły reklamować chociażby farby do malowania mieszkań albo jakąś ekologiczną dietę, która generalnie składa się z zielonych glutowatych paskudztw. Na usprawiedliwienie kosmicznego gapiostwa dodam, że w PRL-u ciężko byłoby żyć z udziału w reklamach. Bo po co komu reklamy w kraju, w którym przeważnie niczego w sklepach nie ma?
Na przełomie lat 80. i 90. w Polsce zmienił się ustrój i telewizją zawładnęły supermodelki. Taka dajmy na to Cindy Crawford oraz szampon L'oreal okazały się ciekawsze, niż przybysze z gwiazd. To był dobry trend, bo najpiękniejszych kobiet powinno być niewiele. Aby zminimalizować szansę, że człowiek ową piękność spotka na ulicy i przekonana się, że życie wygląda jednak lepiej w telewizji.
Supermodelki okazały się bardziej inteligentne niż kosmici,
bo zarobiły całkiem sporo pieniędzy i to często zielonych. Ale potem również one zaczęły zanikać. Ja w każdym razie nie dostrzegam już następczyni wspomnianej Cindy Crawford. Podejrzewam, że supermodelki zostały sklonowane w zbyt wielu egzemplarzach, stały się zwykłymi masowymi modelkami, a jak czegoś jest zbyt dużo, to już ludzi przestaje interesować. Poza pieniędzmi, bo tych im więcej, tym budzą większe pożądanie. W każdym razie również na tym przykładzie możemy się przekonać, że popularność jest zjawiskiem przemijającym, a jak się ktoś do niej przywiąże, to potem jego życie staje się nieznośne jak kampanie wyborcze.
Dłużej niż kosmici i supermodelki popularnością cieszą się aktorki, aktorzy, piosenkarki i piosenkarze. Być może nawet przyzwyczailiśmy się do myśli, że tak było zawsze. Nic jednak bardziej błędnego.
Popularność - a nawet pozycja w społeczeństwie - to sprawa zależna od epoki. Aktorzy – uwielbiani jako grupa zawodowa we współczesności – przed dwudziestym wiekiem uchodzili niekiedy za nieco gorszą kategorię ludzi i zdecydowana większość z nich nawet nie śniła o współczesnych dochodach swoich następców. Ślub hrabiego z aktorką był mezaliansem. Że już nie wspomnę o przykrych dziejach guwernantki z „Trędowatej”, która nijak nie potrafiłaby zrozumieć dzisiejszej popularności Super Niani.
Ale tu szczególnie widać przejawy teorii względnej popularności. To nie aktorzy i piosenkarze zaczęli w pewnym momencie grać i śpiewać coraz lepiej, ale to nowe media – radio, kino i telewizja -„nakręciły” ich popularność. Kiedy aktorów można było podziwiać tylko na deskach teatralnych, nie mogli liczyć na światową, a co najwyżej w niektórych przypadkach na międzynarodową popularność. Dopiero druga połowa XX wieku pozwoliła całej masie piosenkarzy i aktorów dotrzeć ze swoimi „produktami” do najdalszych zakątków kuli ziemskiej, wliczając w to Australię oraz Bieszczady.
Wraz z ową popularnością niebotycznie wzrosły ich zarobki. Abstrahuję od rodzimych artystów w powojennej Polsce, bo to inna para kaloszy, a dokładniej rzecz biorąc PRL-owskich gumofilców. Polscy aktorzy i piosenkarze zarabiali według różnych przedziwnych urzędniczych stawek, nie zbliżając się dochodami do swoich zachodnich kolegów i koleżanek. Holoubek był lepszym aktorem niż Schwarzenegger, ale finansowo nic z tego nie wynikało.
W branży rozrywkowej w gruncie rzeczy liczy się tylko popularność, bo to dzięki niej można sprzedać więcej biletów do kina, więcej płyt. Ten olbrzymi wzrost popularności był możliwy głównie dzięki owym nowym mediom elektronicznym. To dzięki mass mediom piosenkarze stali się pożądani przez większą grupę ludzi, która skłonna była płacić za obcowanie z ich dokonaniami.
Ale kto mieczem wojuje od miecza ginie.
Nowe media nie tylko pomagają coraz więcej zarabiać, ale od pewnego czasy też działają w drugą stronę. Okazuje się, że pozwalają też coraz łatwiej artystów okradać.
Gdyby nie radio, pewnie nigdy bym się nie dowiedział, jak znakomite piosenki śpiewa U2. Oprócz mnie nie dowiedziałyby się miliony ludzi. A U2 nie miałoby szansy zarobić od każdego po parę dolarów. Ale gdyby nie Internet, nikt nie mógłby tak łatwo ukraść płyty U2. I nie zapłacić za nią ani centa. Elektroniczna nowoczesność, która przez dziesięciolecia służyła powodzeniu artystów, nagle stała się ich wielki wrogiem.
Być może piosenkarze muszą się pogodzić się z tym, że w internetowej cywilizacji będą mniej zarabiać niż w telewizyjnej. Nie rozgrzeszam sieciowego „piractwo”, ale staram się zrozumieć jego konsekwencje. Rzecz też w tym, że oszałamiające zarobki Madonny nie wynikają tylko z jej talentu, ale też z nowoczesnych technologii, które kiedyś pozwalały jej zarabiać coraz więcej, a dziś odbierają pieniądze.
A żeby nie zostać osądzonym, że łatwo mi rozporządzać cudzą kieszenią dodam, że pisarze też kiedyś zarabiali więcej. Dziś tak samo jak piosenkarki padają ofiarą „piractwa” i skromnych budżetów Polaków, którzy zbierają na nowy płaski telewizor, a nie wydają na jakieś papierowe czytadła. Spośród pisarzy tylko ci ze szczególnie bujną wyobraźnią mogą się chwalić rzekomymi oszałamiająco wysokimi zaliczkami na swe przyszłe dzieła. Reszta nie żyje z pisania książek, ale z artykułów w gazetach albo z pracy w urzędach.
Minęły czasy, kiedy pisarz był hołubionym głosem narodu.
Nie widzę w tym niczego złego. Ani w tym, że jak niektórym piosenkarkom przestanie wystarczać na sushi, to dorobią na weselach.
Piotr Lipiński – reporter, fotograf, filmowiec. Pisze na zmianę o historii i nowoczesnych technologiach. Autor kilku książek, między innymi „Bolesław Niejasny” i „Raport Rzepeckiego”. Publikował w „Gazecie Wyborczej”, „Na przełaj”, „Polityce”. Wielokrotnie wyróżniany przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich i nominowany do nagród „Press”. Laureat nagrody Prezesa Stowarzyszenia Filmowców Polskich za dokument „Co się stało z polskim Billem Gatesem”. Bloguje naPiotrLipinski.pl. Żartuje na Twitterze @PiotrLipinski. Nowa książka „Geniusz i świnie” – o Jacku Karpińskim, wybitnym informatyku, który w latach PRL hodował świnie – w wersji papierowej oraz ebookowej.
* zdjęcia pochodzą z serwisu Shutterstock.