Niby nikt nie używa, ale wszyscy sobie mierzą i porównują. Klout się jednak zmienia
Klout to usługa analityczna, której zadaniem jest mierzenie wpływowości wszystkich internetowych influencerów. Od samego początku istnienia traktowana jest przez social media ninjów z przymrużeniem oka. Klout Score utożsamiany jest wręcz z mierzeniem sobie... cyfrowego przyrodzenia. Twórcy dostrzegli wreszcie problem i postanowili zmienić nieco charakter serwisu. Przenoszą środek ciężkości ze statystyk na wysyłanie w świat relewantnego kontentu. Pomóc w transformacji ma odświeżony wygląd strony głównej i zupełnie nowa aplikacja mobilna.
Jestem pewien, że każdy internauta mniej lub bardziej siedzący w społecznościowej sieci web 2.0 zetknął się z serwisem Klout. Twórcy tej usługi postanowili sobie amitny cel: chcą zbadać, jak duży influence mają internauci z całego świata - od szarego Jana Kowalskiego, przez Maksa Mustermanna, aż po Johna Smitha. Na podstawie danych z social mediów takich jak Facebook, Twitter, Google Plus i Instagram oraz z wykorzystaniem TAJEMNICZNYCH ALGORYTMÓW serwis oblicza Klout Score, który ma być odzwierciedleniem tego, jak duży impact mają publikowane przez ludzi selfie, linki i posty…
Nie znam przy tym ani jednej osoby, która traktowałaby Klouta śmiertelnie poważnie
O dziwo serwis po sześciu latach dalej funkcjonuje i ma się dobrze. Najwidoczniej istnieje w świecie potrzeba, którą Klout Score zaspokaja. Mogę tego nie rozumieć, ale nie pozostaje mi nic innego jak zaakceptować, że dzisiejsze pokolenie internautów zwane digital natives to w większości egocentrycy strzelający sobie dziesięć, za przeproszeniem, samobojebek dziennie. Dla nich narzędzie pokazujące, która ze słitfoci zdobyła najwięcej interakcji w postaci lajków, favów, plusjedynek i komentarzy, jest na wagę złota.
Klout w teorii jest Świętym Graalem każdego growth hackera z agencji marketingowej oraz wszelkiej maści początkujących blogerów i podrzędnych cewebrytów, którzy rozrysowują sobie w jakiejś fancy aplikacji na iPada strategię personal brandingu. W praktyce już tak różowo nie jest, i chociaż rzut oka na Klout Score może powiedzieć co nieco o internaucie, z którym mamy do czynienia, tak spadki i wzrosty wyniku przypominają momentami zaawansowany generator liczby losowych. I to popsuty.
Zapatrzeni w siebie
Ludziom to jednak nie przeszkadza, bo w końcu placebo każdy lubi, póki działa. Dla osób, które spędzają na Facebooku więcej czasu na swoim profilu niźli na wallu, Klout jest kolejnym miejscem na internetowej mapie, które należy odwiedzać każdego dnia. Do tego wlicza się naturalnie sprawdzanie score “sąsiada” i cieszenie się, że mu oczko poszło w dół po weekendzie na Mazurach, gdzie nie mógł złapać zasięgu i wrzucić jakiegoś lolcontentu.
Użytkownicy Klouta to zresztą bardzo ciekawe zjawisko w ujęciu socjologicznym, a serwis jest trochę jak Pudelek - wszyscy czytają/zaglądają, ale nikt się przyznaje. Świadomość marki też jest spora, bo wielokrotnie można spotkać się z komentarzami w sieci, że ktoś pisząc o fatalnej pogodzie za oknem nabija sobie klouta, a publikowanie na fejsbuku agresywnych i zaczepnych komentarzy ma na celu wyłącznie podbicie sobie score.
Żarty żartami, ale Klout istnieje już kilka lat i się stale rozwija. O dziwo, w niezłym kierunku!
Twórcy Klouta wpadli na dobry pomysł, ale praktycznie nierealny w realizacji. Mimo dziesiątek aktualizacji algorytmów Klout Score, wyrażany liczbą od 1 do 100, nadal jest tak samo miarodajny, jak ogólna liczba followersów na Twitterze, friendsów na Facebooku i zakręgowanych na Google Plus - mówi to tyle, co nic. Owszem, przy wyliczeniach tego szczęśliwego numerka brana jest pod uwagę suma wzmianek i komentarzy, wraz z Klout Score osób wchodzących w interakcję z wyliczanym osobnikiem. Można wręcz powiedzieć, że to przeniesienie PageRanku z wyszukiwarki Google’a do świata żywych.
Klout zorientował się jednak, że samymi porównaniami “kto ma większego” długo nie pociągnie, stąd kolejne pomysły na zbieranie duszyczek (“zaproś 10 znajomych to dostaniesz dostęp do… kolejnych sposobów na spamowanie znajomych!”). W pewnym momencie trafiła się nawet realna marchewka w postaci Klout Rewards, czy tam Klout Perks. Dla osób z dużym Kloutem partnerzy serwisu przygotowali nagrody, takie jak np. darmowy serial key na Antivirusa na telefon, czy też możliwości wydrukowania spersonalizowanych wizytówek.
To jednak dopiero początek transformacji
Klout od początku był serwisem nastawionym na ten mityczny i wyliczamy niewiadomo jak Score. Były dostępne najróżniejsze wykresy, diagramy; znajomym można było nawet dawać k-plusjedynki przy dopisanych do ich profilach zagadnieniach w formie tagów. Co może wydać się zaskakujące, Klout od tego… odchodzi. Cały core usługi schodzi na drugi plan, aby dać miejsce kreowaniu kontentu - a dokładniej wrzucania linków do relewantnych artykułów, które Klout podpowiada na podstawie badania udostępnianych przez użytkownika treści w przeszłości.
Serwis dzieli się teraz na trzy sekcje, gdzie ta poświęcona analizie jest na ostatniej pozycji. Znacznie ważniejsze jest teraz publikowanie linków do podpowiadanych przez serwis artykułów - a także możliwość ustalenia publikacji na konkretną godzinę. Sugerowane teksty są zbieżne z zainteresowaniach użytkownika (przynajmniej w moim przypadku) i nastawione na to, żeby wywoływać zaangażowanie śledzących i znajomych. Można tym samym wejść na Klouta rano, zostawić 10 ciekawych linków do automatycznej publikacj i wyłączyć internet. A po co, pytacie? No przecież Klout od tego urośnie!
Ludzie stojący za Klout trafili w dziesiątkę i nareszcie czynią pożytek ze zbieranych przez siebie danych. Serwis stał się teraz zupełnie innym narzędziem. Co istotne, jego twórcy rozumieją też to, że mało która z usług online obroni się dzisiaj bez wsparcia, lub wręcz położenia nacisku na platformy mobile. Owszem, do tej pory na iPhone’a dostępna była aplikacja oficjalna, ale jej użyteczność była zerowa.
Program jednak doczekał się solidnego redesignu i pod względem funkcjonalności dogonił wersję przeglądarkową. I nie oszukujmy się - dopiero w tej formie mobilny app ma sens. Jak na razie dostępna jest wyłącznie wersja na system iOS, ale “lada moment” ma pojawić się też analogiczna aplikacja na smartfony i tablety z Androidem. A czy będę z niej korzystał? Oczywiście, że nie.
W końcu nikt się do tego nie przyznaje!