Czy smartfony zabiły różnorodność?
Od kilku lat nie da się nie zauważyć na co w największym stopniu narzekają użytkownicy smartfonów lub osoby zainteresowane tym rynkiem. Smartfony stały się według nich… nudne z wyglądu. Każdy tworzony jest według tego samego schematu – duży ekran, trochę różnych materiałów dookoła i koniec. Zazwyczaj pada przy tym stwierdzenie, że „kiedyś było lepiej”. Czy jednak na pewno?
Producentom zarzuca się także lenistwo, jeśli chodzi o zmiany wyglądu oferowanych przez siebie urządzeń. Kolejne modele Note czy iPhone’a są do siebie łudząco podobne i tylko raz na dłuższy czas możemy powiedzieć „wow’… lub też nie.
Żeby sprawdzić czy te zarzuty są słuszne, sprawdziliśmy jakie modele były najpopularniejsze lub najlepiej oceniane w latach 2003, 2004 i 2005, a więc na długo przed pojawieniem się pierwszego telefonu Apple oraz jak wyglądała kwestia ich następców, po czym porównaliśmy to z tym, co mamy na rynku teraz.
Prehistoria
Lata 2003-2005 to bez wątpienia okres dominacji standardowych do niedawna form telefonów komórkowych, z jedynie niewielkimi odstępstwami od tej reguły. Mieliśmy więc w czołówce do czynienia przede wszystkim ze standardowymi, jednobryłowymi urządzeniami z klawiaturą T9 umieszczoną bezpośrednio pod niewielkimi ekranikami, telefonami z wysuwaną z krótszego boku klawiaturą (również T9) oraz „klapkami”, które raz po raz przeżywały kryzys, po czym dzięki ciekawym modelom nagle powracały do łask.
W 2003 roku do pierwszej kategorii zaliczała się najprostsza Nokia – 1100 oraz jej bardziej zaawansowane odmiany – 3120, 3220, 2100. Daleko za nimi był rozkładany Samsung SGH-E700 i na samym końcu jeden z bardziej oryginalnych tworów tamtych lat – N-Gage. Jednobryłowa, ale mocno udziwniona Nokia 6600 sprzedała się w liczbie 2 milionów egzemplarzy – 100 razy mniejszej niż lider, Nokia 1100.
Kolejny rok nie przyniósł zbyt wielu zmian – na czele znów Nokia, ponownie z jednobryłowymi modelami z serii 2600, 6100, 6230 czy 2650, z dodatkiem sprzedającej się w zawrotnych ilościach Motoroli RAZR V3 (klapka), SE K300 (jednobryłowy) i Samsunga, tym razem w wersji rozsuwanej - SGH-D500.
Dwanaście miesięcy później i dalej nowości tak naprawdę jak na lekarstwo, a jeśli jakaś już pojawiła się na rynku, nie odniosła większego sukcesu. Jedynie Motoroli Q z pełną klawiaturą QWERTY udało się przebić przez granicę miliona sprzedanych egzemplarzy, co w porównaniu do wyników standardowych jednobryłowców było malutką kropelką w ogromnym oceanie.
Naprawdę interesujące, odmienne urządzenia mobilne w tych czasach nigdy nie docierały na szczyty list popularności. Sony Ericsson P900/910i? Nokia 9500? HTC Wizard? Nie. Każdy doskonale pamięta te modele i wie jak wyglądały, ale nigdy nie zdołały przebić się do większej grupy klientów. Czy powodem była cena, dostępność czy po prostu nieprzyzwyczajenie klientów albo brak gotowości z ich strony na przyjęcie czegoś nowego – dziś trudno jest to niestety stwierdzić.
Wróćmy jednak do najpopularniejszych modeli, oferowanych w trzech lub czasem czterech formach. Czy jesteśmy w stanie powiedzieć jak wyglądał jeden z modeli Nokii w 2005 i czym się tak naprawdę wyróżniał? Czy potrafilibyśmy odróżnić na pierwszy rzut oka „klapkowego” LG od Samsunga, nie widząc logo? Może slidery obydwu tych firm? Też nie, z jednego prostego powodu – w tamtych czasach zdecydowana większość telefonów trzymała się jednego trendu, wyznaczanego najczęściej przez obecnego lidera sprzedaży (co ma miejsce również i dziś) i wbrew powszechnemu przekonaniu były w większości naprawdę do siebie podobne. Zakończone sukcesem próby odstępstwa od tej reguły kończyły się w zdecydowanej większości bolesną porażką lub… powstaniem dziesiątek albo setek kopii tego samego wzorca. Nie jest to w żadnym wypadku współczesny pomysł.
To, co zapada w pamięć
Przekonanie o tym, że kiedyś produkowano masę wyjątkowych telefonów jest podobne do tego, zgodnie z którym kiedyś produkowano same wyjątkowe samochody. Nikt nie zapamiętuje tych, które nie są zapamiętania warte i nawet jeśli zalewają rynek, w pamięci pozostają tylko najbardziej szalone, ekstrawaganckie czy pomysłowej projekty. Z czasem zapominamy, że SE czy Nokia produkowała kiedyś dziesiątki modeli nie różniących się od siebie praktycznie niczym, a inni producenci tak bardzo brali sobie do serca kwestię wizualnej identyfikacji marki, że wszystkie urządzenia wychodzące z ich fabryk wyglądały jak odbite na tej samej prasie z tego samego wzorca.
Możemy oczywiście zestawić telefony z, powiedzmy, 2006 i 2013, teoretycznie potwierdzając jak bardzo zmniejszyła się różnorodność w tej branży. W internecie opublikowano już co najmniej kilkanaście takich porównań i wszystkie z nich łączy ta sama wada. Porównują (w dużym stopniu) najciekawsze, najbardziej odważne pomysły sprzed pojawienia się iPhone’a, praktycznie wyłącznie do najpopularniejszych dziś smartfonów, nie biorąc pod uwagę, że po pierwsze dziś też eksperymentuje się z formą, a po drugie spora część tych starszych telefonów nie stała się nigdy popularna.
Nie ma gdzie się wyróżnić? Oczywiście, że jest
Porównajmy dwa zupełnie przypadkowo wybrane telefony reprezentujące „nową” i „starą” szkołę – Nokię 2600 i Samsunga Galaxy Note 3. Pierwszy telefon jest malutki, ale powierzchnia poza wyświetlaczem stanowi około 75% przedniej części urządzenia. Dla odmiany Note 3 jest gigantem, ale stosunek ekranu do pozostałej powierzchni jest niemal dokładnie odwrotny – „pusta” przestrzeń stanowi jedynie piątą część całości.
Mimo to jesteśmy dziś w stanie odróżnić telefon Samsunga od modelu HTC, Apple czy BlackBerry, niemal tak samo jak kiedyś mogliśmy odróżnić Nokię od SE. Dookoła ekranu nie ma już wprawdzie aż tyle miejsca, żeby zaszaleć, ale mimo to producenci nadal są w stanie stworzyć telefony wyróżniające się, wyjątkowe czy nawet dla niektórych po prostu piękne. Nadal da się wyróżnić, wystarczy tylko chcieć.
Poza tym walka na identyfikację marki na podstawie wyglądu przeniosła się tam, gdzie jeszcze kiedyś nie było to takie istotne – na ekrany telefonów, czyli największy obecnie powierzchniowo element smartfonu. Odblokujmy ekran i od razu rzuca się na nas, nawet w obrębie teoretycznie tego samego systemu, UI Samsunga, Sony, LG czy HTC. Niektóre z nich są tak dalece zmodyfikowane, że niezaznajomiona z tematem osoba mogłaby bez problemu stwierdzić, że to nie może być ta sama platforma. Czy to samo mogliśmy powiedzieć o systemach producentów we wcześniejszych latach? Niekoniecznie.
Znikające formy
Rację będą jednak mieli ci, którzy stwierdzą, że współczesne smartfony przyczyniły się do przetrzebienia listy popularnych jeszcze kilka lat temu form telefonów. Slider T9 czy QWERTY? Praktycznie nie istnieje. Klawiatura QWERTY wysuwana z boku? Pojedyncze modele. QWERTY pod ekranem? Praktycznie już tylko BlackBerry i pojedyncze modele z niższych półek. Klasyczne T9? Ze świecą szukać powyżej 20 dol. Klapki? Martwe.
Nie oznacza to jednak, że producenci nie próbowali. Boczne slidery były przez chwilę domeną HTC, które ostatecznie wycofało się z nich jako „nieopłacalnych”. Motorola eksperymentowała na potęgę, tworząc m.in. karykaturalne twory typu Backflipa. Obracane kamery? Doczepiane kamery? Wszystko było. Niedawno Yota wystartowała z telefonem z dwoma ekranami. Takich przykładów można by podać wiele, ale większość z nich skończyły tak samo jak eksperymenty z czasów klasycznych telefonów komórkowych – zrobiły zamieszenie i dość szybko znikły.
Rynek odrzucił po prostu formy, które przez klientów zostały uznane za niefunkcjonalne, niepraktyczne czy nieatrakcyjne, a producentom po prostu nie opłaca się tworzyć tego, czego nikt nie chce. Większość klientów wybierała dotykowe telefony, więc – niezależnie od tego czy mieli rację czy nie – przy takiej formie trzymają się twórcy. Klapki, slidery i podobne nie dają w dzisiejszych czasach praktycznie żadnych zalet wartych kultywowania ich tradycji.
Następca… nie musi być zupełnie inny
Innym zarzutem jest oczywiście brak znaczących zmian w wyglądzie kolejnych modeli. Problem w tym, że tak było od zawsze w tej branży i tak samo jest i w wielu innych. Nowe wersje samochodów nie pojawiają się co dwa czy trzy lata – wtedy otrzymują jedynie mniej lub bardziej poważny lifting, ale wygląd w ogólnym rozliczeniu nie zmienia się aż tak dramatycznie.
Telefony też nie stają się zupełnie inne po roku. Czasem są cieńsze, czasem mają inne kolory, czasem zmieniają się nieco materiały, a niektóre klawisze przesuwają kilka milimetrów w różnych kierunkach, ale poza tym często nie ma większego powodu, aby cokolwiek zmienić, tym bardziej jeśli projekt nie starzeje się zbyt szybko. Bo i po co?
Nawet przed telefonem Apple, który jest chyba sztandarowym przykładem braku wielkich zmian co generację, było tak samo jak teraz. Czy pomiędzy HTC P4300 a P4350 odnajdziemy wielką różnicę? Czy potem HTC TyTN II był zupełnie nowym modelem czy może delikatnym liftingiem pierwszego modelu? Przyciski może mają i inny kształt a obudowa inny kolor, ale poza tym wszystko opiera się na identycznym schemacie. Czy takich właśnie zmian chcemy? Spodziewanie się rewolucji co rok czy dwa skazuje nas raczej nie wieczne rozczarowanie – zarówno ze względów biznesowych, jak i technologicznych.
Co dalej?
Odpowiedź jest prosta i jasno wskazuje ją rynek oraz potrzeby klientów. Nie potrzebujemy już wielkich obudów, to nie one mają nas przyciągać – chcemy więcej miejsca dla naszych treści. I docelowo taki efekt uda się uzyskać – już jest on w pewnym stopniu dostępny chociażby w Google Glass, gdzie nie widzimy przecież „na czym” wyświetlane są treści i prawdopodobnie nic nas to nie obchodzi. Czy wtedy na całego zacznie się walka na interfejsy? Wszystko wskazuje na to, że jak najbardziej.
Czy smartfony sprawiły, że telefony nie są już ciekawe? Nie bardziej, niż sprawiały to wszystkie poprzednie generacje telefonów komórkowych. Tym razem jednak o wiele bardziej dały nam do zrozumienia, że przede wszystkim liczy się treść.