Gra za droga? Nie kupuj
Sony podwyższa ceny gier - w internecie wśród graczy zaczyna się fala krytyki. Słusznej, oczywiście, ale o tyle, o ile idzie za nią czyn. A czynem w tym przypadku jest zignorowanie tematu. Zignorowanie gry. Nie, nie piracenie. Po prostu niegranie w nią.
Doczekaliśmy ciekawych czasów. Modele dystrybucji treści i dóbr stają na głowie, wszystko przez ten zły internet. Wszyscy go mają, wszyscy konsumują kulturę niższą i wyższą, ale zwłaszcza niższą, a dostęp do treści mają jednym klikem. Wszyscy więc korzystali z tych dogodności, bo po co płacić, jak na TBP albo pebie za darmo?
W międzyczasie wydawcy, czyli pośrednicy kultury których obowiązkiem jest dystrybucja dóbr oraz zarabianie, trochę się pogubili, nie dostrzegli okazji zagospodarowania cyfrowego modeli dystrybucji i zamiast tego zbroili się i walczyli z piractwem DRM-ami i innymi zakazami i utrudnieniami. Gdy oni wydawali miliony na takie zbrojenia, coraz większa rzesza internautów pobierała te same treści dosłownie jednym klikiem.
A potem okazało się, że zbrojenia i wysokie ceny nie są fajne. Okazało się, że nawet, jeśli użytkownik kupi grę za 200 zł i przejdzie bolesne procesy uwierzytelniania czy ściągania patchy po kilka gigabajtów, to wkurzy się, bo "w pirackiej wersji nie musi przechodzić tych całych utrudnień przed uruchomieniem gry".
Bo prawda o użytkowniku jest taka - użytkownik jest leniwy. Internet rozleniwił go tak, że jeśli nie może załatwić sprawy 3-5 klikami, to zaczyna się irytować. Poza tym użytkownik ten ma już alternatywy w postaci innych, prostszych dróg dystrybucji czy nawet innych produktów.
Zrozumiała to już branża muzyczna, która w końcu zaczęła się starać, nawet w Polsce. Wszystkie Deezery, WiMPy, Spotify czy inne rary i Muzo są niczym innym, jak próbami naprawienia przez lata spartolonych stosunków na linii wydawca - odbiorca. Próbami, bo nie ma co się oszukiwać - abonament za 20 zł miesięcznie, w ramach którego można słuchać dowolną liczbę albumów i utworów nie ma szans na przyniesienie zysków takich, jak muzyka na fizycznych nośnikach w czasach przedinternetowych.
Streaming w obecnych modelach nie jest więc następcą sprzedaży płyt, ale rozwinięciem pomysłu i nieco desperacką próbą utrzymania się na rynku i czerpania zysków z innych źródeł. Ale jest - jest wyciągnięta ręka, jest chociaż częściowe zrozumienie, że czasy się zmieniły. Poza tym w końcu lepsze jakiekolwiek grosze ze streamingu niż żadne.
Branża książek też zaczęła się otwierać, self-publishing czy popularność tabletów i czytników odegrały w tym wielką rolę. Legimi ma takie Spotify dla książek, Amazon pozwala na pożyczanie i w ogóle okazuje się, że pójście czytelnikom na rękę czasem opłaca się bardziej, niż uporczywe chronienie swojego. Podobnie zresztą z treściami wideo. W Stanach Zjednoczonych Netflix jest hitem i zarabia potężne pieniądze, nawet w Polsce iple i inne TVN Playery też zaspokajają część potrzeb widzów.
Czy ktoś się oburza, gdy cena albumu lub filmu na płycie jest bardzo wysoka? Już nie bardzo, bo wiadomo, że jest to albo produkt premium, przeznaczony dla ścisłej grupy odbiorców, albo wydawca po prostu nie przemyślał go dobrze. Jeśli jednak produkt ten na siebie zarobi, to co komu do tego? Mnie nie stać, nie kupię go, nie spiracę, tylko znajdę coś innego dostępnego na mój portfel. Magia internetu i nowych czasów polega na tym, że mamy wybór.
Jeśli więc nie stać cię na grę, to po prostu jej nie kupuj. Nie ma takiego przymusu - są gry w promocjach, starsze tytuły w niższych cenach. Nie ma żadnego przymusu, by kupować nowości, a piracenie nie jest rozwiązaniem.
Nie kupując gry za 300 nie przynosisz zysku wydawcy. Może takich jak ty będzie więcej, może wydawca nie mając zysku pomyśli, co by tu zrobić, żeby ludzie kupowali i kolejną grę od początku zaplanuje tak, by kosztowała mniej. Może doprowadzisz do upadku wydawcy, a może twoje niekupienie gry nie będzie nic znaczyło i po prostu okaże się, że wydawca nie chciał z tą grą trafić do ciebie.
Każdy z tych scenariuszy jest słuszny, ale ten pierwszy byłby najlepszy, bo zyskaliby i wydawcy, i gracze. Jeśli jednak psiocząc będziesz kupował gry za 300 zł, to znaczy że cię stać, a wydawca nie ma powodu by zmieniać swój model. Jeśli kupisz grę czy konsolę z zabezpieczeniami przeciw graniu w odsprzedane gry, to nie dziw się, jeśli następne PlayStation czy Xbox będą jeszcze bardziej restrykcyjne w tych kwestiach i grę za 500 złotych będziesz miał raz na zawsze przypisaną do swojego konta z możliwością jedynie dwukrotnej instalacji.