Twórca Flickr dla Spider's Web: gdybym się sprzedał 2 lata później, dostałbym 50 razy tyle
Twórca legendarnego serwisu Flickr, Stewart Butterfield był gościem specjalnym kongresu firmy Netia "Biznes to rozmowy". Po interesującej prezentacji, która otwierała kongres, mieliśmy okazję porozmawiać z twórcą Flickra. Oto zapis tej rozmowy.
Przemysław Pająk, Spider's Web: Był pan jednym z pionierów Web 2.0, które odniosły szybki sukces, ale nie jest Pan dziś kimś na miarę Marka Zuckerberga. Czy czegoś w swoim życiu pan żałuje?
Stewart Butterfield: Na pewno tego, że tak szybko się sprzedałem (przyp. red. rok po powstaniu Flickr został sprzedany Yahoo za 35 mln dol.). Patrząc jednak z perspektywy czasu, mój błąd wcale nie jest oczywisty. Teraz mam 39 lat. Gdy zakładałem Flickr miałem 29, więc jak na karierę w sieci byłem już dość stary, miałem rodzinę. Na dodatek wtedy ogólna sytuacja w Stanach Zjednoczonych była trudna - na przełomie 2000 i 2001 r. nastąpił krach ery dotcom, potem ten straszny atak terrorystyczny na World Trade Center, później skandale księgowe, a na koniec padł NASDAQ. Łagodnie mówiąc nastroje były średnie. Trwało to do w zasadzie aż do 2005 r.
Czyli jednak pan żałuje.
Jestem pokerzystą. Lubię rozgrywać szybkie partie, choć dzisiaj bez wątpienia rozgrywałbym je inaczej (śmiech). Gdybyśmy sprzedali Flickra rok później pewnie dostalibyśmy 10 razy tyle, a jak dwa lata później to może nawet 50 razy tyle. Pewnie, że chciałbym mieć więcej pieniędzy niż mam, ale to nie jest najważniejsze. Mimo wszystko jestem zadowolony z tego, jak potoczyło się moje życie. Satysfakcja jaką dał mi Flickr była spełnieniem moich marzeń w tym czasie. I nie chodzi o aspekt finansowy, lecz bardziej wynalazczy. Byliśmy pionierami - Flickr był pierwszy na rynku Web 2.0. 6 miesięcy po nas powstał MySpace, a rok później YouTube. Jestem z tego dumny, razem z zespołem robiliśmy rzeczy, które dawały nam ogromną satysfakcję.
A gdy się pan przygląda temu, co się dzieje dzisiaj, gdy małe start-upy bez żadnych planów na komercjalizację swojej działalności sprzedają się za kilkaset milionów dolarów, to co pan myśli?
Mam mieszane odczucia. Zgadzam się z tymi, którzy uważają, że to nie jest normalna sytuacja, ale mam też wrażenie, że to się wkrótce skończy. To taki naturalny cykl - od 2001 do 2007/2008 trwała stagnacja, na którą trafił Flickr, teraz mamy boom. To mnie jednak mniej martwi od dwóch innych kwestii - teraz miernikiem sukcesu start-upu jest umiejętność dobrej i szybkiej sprzedaży większym podmiotom. Z tym związane jest najbardziej niepokojące zjawisko nadmiernej alokacji inteligencji i zasobów ludzkich w jednych rękach. Dzisiejsi decydenci nie są głupi. Weźmy chociażby Marka Zuckerberga - kupując Instagram pokazał, że boi się utraty dominacji w procesie przejścia świata na internet mobilny. Dla niego biznesowy aspekt zakupu Instagram jest żaden. To jednak ważna inwestycja w kogoś, kto szybciej zrozumiał mobile, kto szybciej zbudował bardzo dużą bazę użytkowników. On to po prostu zagarnął to dla siebie. To niebezpieczne.
A jaki błąd popełnił Flickr, że to nie on został takim Instagramem?
Nie ma mnie we Flickrze od 2008 r., kiedy tak naprawdę zaczął się mobile (śmiech). Moim błędem na pewno była szybka sprzedaż serwisu i to głównie ze względu na zahamowanie innowacyjności Flickra. Jedną z niespełnionych obietnic danych nam przez Yahoo była swoboda działania i rozwoju Flickra w ramach jego struktur. Menadżer, pod którego podlegaliśmy okazał się taką katastrofą… Ludzie mówią, że Flickr mógł być takim Instagramem. Ja się z tym nie zgadzam. W zakresie dzielenia się zdjęciami wśród znajomych nikt nie miał i nie ma szans z Facebookiem.
A jakby pan ocenił rozwój Flickra po swoim odejściu?
Nie mam wątpliwości, że znacznie więcej osiągnęlibyśmy jako niezależny start-up niż w ramach korporacyjnych struktur Yahoo. Największym błędem Flickra nie było jednak niezauważenie rewolucji mobilnej, ale brak realizacji projektu wizualnej encyklopedii w internecie. Jedną z największych naszych innowacji było tagowanie zdjęć a następnie udostępnienie możliwości komentowania nich. Gdybyśmy wtedy inwestowali w technologię wyszukiwania, Flickr mógłby być dzisiaj Wikipedią dla obrazków.
Czyli co, Flickr nie spartaczył szansy mobilnej?
Powiem mocniej - kompletnie ją spierdolił, ale to nie wina Flickra, lecz Yahoo. Cały mobile w Yahoo zarządzany był wtedy przez przejętą niemiecką firmę, która miała własne plany, własne projekty. Aby cokolwiek zrobić w mobile'u, Flickr musiał przechodzić przez Niemców, co było strasznie nieefektywne. My o mobilnych aplikacjach myśleliśmy wtedy, gdy jeszcze byłem we Flickrze, pewnie w połowie 2007 r., a pierwsza z nich - przy okazji: totalnie beznadziejna - wydana została dopiero 2 i pół roku później. Zresztą ciągle mobilna aplikacja Flickra jest bardzo przeciętna. Nie ma jednak tragedii. Flickr jest dziś odwiedzany przez 80 mln ludzi każdego miesiąca, a aktywnych kont wciąż jest ponad 25 mln.
Jak to jest z tym sukcesem w sieci? Jest jakaś reguła?
Ludzie naprawdę nie doceniają przypadku. Gdy zakładaliśmy Flickr, na rynku było już całkiem sporo start-upów z pomysłem na dzielenie się obrazkami w sieci. Było też mnóstwo start-upów z pomysłem na dzielenie się wideo w sieci. Sukces osiągnęli jednak nieliczni, w zasadzie tylko my i YouTube. Potem w erze mobilnej znowu nastał szał na aplikacje udostępniające możliwość dzielenia się obrazkami i wideo, ale sukces osiągnął tylko Instagram. Czasami to naprawdę kwestia przypadku.
No nie wiem - gdy pierwszy raz zobaczyłem Instagram, a było to wtedy, gdy ta aplikacja wcale nie była jeszcze wielkim globalnym sukcesem, wiedziałem od razu, że to będzie hit. To się po prostu czuło.
Zgadzam się, że czasami to widać, gdy serwis, czy aplikacja są dobrze pomyślane i zaprojektowane, ale zapewniam pana, że w czasie, gdy powstawał Instagram było co najmniej kilkanaście równie dobrze pomyślanych i zaprojektowanych aplikacji, o których świat w ogóle nie usłyszał. Nawet sobie pan nie wyobraża ile osób dziś robi start-upy. To są różne projekty: webowe, mobilne, itd. O 99,99% z nich nigdy pan nie usłyszy. O sukcesie danego projektu w równym stopniu co dobre decyzje na etapie ich projektowania, decyduje szczęście. Co więcej, te dobre decyzje na etapie przygotowywania start-upów również są wynikiem szczęścia, bo gdy je podejmujesz wcale nie wiesz, czy one są dobre (śmiech).
A co z tym Facebookiem? Będzie trwał?
Od momentu gdy Facebook zaczął rosnąć, każdego roku ktoś próbuje z nim walczyć. Pamiętam jak w 2007 r. Yahoo było przekonane, że go pokona na bazie 15 mln użytkowników swojego komunikatora, bo przecież wystarczyło tylko udostępnić możliwość zakładania profili. Każdego roku są mniejsze lub większe projekty, które chcą pokonać Facebooka stając się nowym Facebookiem. To niemożliwe. Przychylam się jednak do opinii, że w długoterminowej perspektywie Facebook nie będzie tak ważny jak dziś. Nikt go nie pokona, ale jego znaczenie będzie malało. Ja nie postawiłbym wszystkich swoich pieniędzy na Facebooka.
Ponoć przyszłością sieci społecznościowych jest technologia poszerzonej rzeczywistości i urządzenia mobilne, które będą przez nas ubierane, jak słynne Google Glasses. Cyfrowa nakładka na rzeczywistość oraz lokalizacja użytkownika mają być tym, co po raz kolejny zrewolucjonizuje internet. Wierzy pan w to?
Pamięta pan ten film Pixara "Wall-E"? Niedługo wszyscy będziemy tacy grubi otoczeni technologią, która będzie wykonywała za nas wszystkie czynności (śmiech). Ale będąc nieco bardziej poważnym - pewnie, że każda kolejna rewolucja w internecie będzie miała wielki wpływ na sieci społecznościowe, ale nie pokuszę się o prognozę co to będzie. Powiem panu jednak co aktualnie z jednej strony mnie przeraża, a z drugiej fascynuje - to wręcz chorobliwe dążenie mediów do tzw. reality shows, kreowania gwiazd i gwiazdeczek każdego dnia, także na Facebooku, MySpace, czy YouTubie. Pogoń za nowością jest dziś wręcz nieprawdopodobna, a każda z nich trwa coraz krócej.
Dziękuję za rozmowę.