Start-up jest jak bank, musi zarabiać - na (nie) przykładzie Spotify
Pamiętacie reklamę, w której Marek Kondrat mówił, że "facet jest jak bank - musi zarabiać". Mimo, że seksistowska i oparta na niezbyt cenionych przeze mnie stereotypach silnie zakorzenionych w naszym społeczeństwie, to ta maksyma zapadła mi w pamięć także dla tego, że jest uniwersalna. Powinna dotyczyć także biznesów, także tych online'owych, bo celem każdego biznesu powinien być zysk.
W sieci mamy dziś dziwne standardy biznesowe - tzw. start-upy mogą być nierentowne przez długie lata i nikt nie robi z tego żadnej tragedii, sporo akwizycji dokonywanych przez gigantów dzisiejszego internetu dotyczy firm i firemek, które nie zarobiły ani grosza przed tym, jak zostały sprzedane. Wystarczy chociażby wspomnieć Instagram - roczny start-up, który nie zarobił ani grosza (ba, nawet się w ogóle nie starał), a sprzedał się Facebookowi za okrągły miliard dolarów.
Uwielbiam Spotify - ten serwis to częściowa realizacja moich marzeń z dziedziństwa, gdy odkrywając muzykę, w której się zakochiwałem starałem się zdobyć całą dyskografię danego artysty. Dziś, mimo że nowej świetnej muzyki odkrywam dla siebie już znacznie mniej niż wtedy gdy miałem 16 - 17 lat, Spotify prawie w 100% zaspokaja moje muzyczne aspiracje. Patrząc jednak na wyniki finansowe Spotify i tego jak jest postrzegany ten serwis w branży (a jest postrzegany jako przełomowy, który daje początek kolejnej wielkiej rewolucji na rynku muzycznym) brew mi się marszczy.
Serwis funkcjonuje od 2008 r. i od tego czasu nie zarobił ani centa. Ba, z każdym rokiem jego strata się powiększa. W 2010 r., mimo gigantycznego wzrostu przychodów o 468% do 87,5 mln dol. oraz mimo tego, że po raz pierwszy od początku istnienia serwisu przychody z subskrypcji opłacacanych przez konsumentów usług płatnych Spotify przekroczyły przychody z reklam w modelu darmowego odsłuchu, strata wyniosła 41 mln dol.
W 2011 r. przychody tego szwedzkiego start-upu wzrosły o kolejne 151% do 244,5 mln dol. Mimo to, strata pogłębiła się do 59 mln dol. O tym wiedzieliśmy już wcześniej, gdy sam Spotify raportował wyniki po 2011 r. Czego jednak nie wiedziliśmy to to, co donosi dziś PrivCo - czyli szczegółowe informacje na temat rachunku zysków i strat Spotify.
Okazuje się, że przy przychodach na poziomie 244,5 mln dol., koszty sprzedaży wyniosły aż 238,9 mln dol. Jak to czytać? W najprostszy z możliwych sposobów - biznesowy model streamingu muzyki w sieci jest obarczony niezwykle niskimi marżami. To nie jest jeszcze gigantyczny problem. Największy sprzedawca w sieci, firma Amazon, działa na równie niskich marżach, przy bardzo wysokich kosztach operacyjnych; tam jednak skala biznesu jest wręcz astronomicznie wyższa, przez co wynik finansowy się broni.
Właściciele Spotify nie robią sobie jednak tragedii z mało opłacalnego modelu biznesowego. Roczny wzrost kosztów zatrudnienia i wynagrodzania wzrósł bowiem aż o 173% rok do roku, co w zasadzie doprowadziło do wysokiej straty. Gdyby nie ten gigantyczny wzrost kosztów personelu, strata Spotify zapewne byłaby nawet nie tyle niższa, co w ogóle mogłoby jej nie być.
Tego zrozumieć nie mogę. Jak firma, która po czterech latach działalności nie zarobiła ani centa, pogłębia strary rok do roku ma w ogóle czelność rozwijać zatrudnienie i podwyższać wynagrodzenia pracowników. Takie sytuacje mogą mieć miejsce jedynie w sieci, wśród tzw. start-upów internetowych.
Jeśli pracujecie w firmach, w których dziś w dobie kryzysu nie wiedzie się najlepiej, a ich rentowności spadają, bądź firma jest tymczasowo na minusie, idżcie i poproście swojego prezesa o podwyżkę.
Ciekawe co Wam odpowie.