Użytkownicy Google Plus spędzają w serwisie trzy minuty miesięcznie. Tylko czy to ma znaczenie?
Kiedyś pewien mądry facet powiedział mi, że w biznesie nie warto zawracać sobie głowy wchodzeniem na zapchane rynki, jeśli produkt jest taki sam lub tylko nieco lepszy od konkurencji. By się odróżnić, twój produkt będzie musiał sprawić, że oferta konkurencji będzie wyglądać jak z muzeum. Inaczej nie ma sensu konkurować – mówił.
Tyle teoria. W praktyce światowe rynki nie stoją samymi unikalnymi i innowacyjnymi produktami. Wiadomo: inwestorzy cisną, bo widzą jak konkurencja codziennie produkuje walizki gotówki. Dlatego zaczynają się pościgi za liderami rynku, które od początku nie mają za wielkich szans powodzenia. Microsoft i wyszukiwarka Bing, podążająca śladami Google Search. Mictrosoft Zune chcący konkurować z iPodem. Google Plus goniący Facebooka.
Wyprzedzenie liderów w sytuacji, kiedy ze swoim produktem startuje się dobre kilka lat później, a pionierzy zdominowali branżę, jest mało realne - i nikt na to nie liczy. W końcu chodzi o obecność w danym segmencie rynku i dodanie tych paru milionów dolarów do kwartalnego bilansu, by pokazać akcjonariuszom, że nie zaniedbujemy branży wyszukiwania (Microsoft) czy społeczności (Google).
Nabijanie się wysiłków firm, które na siłę próbują się ścigać z rywalami, którzy wcześniej zwęszyli biznes, to łatwe teksty. Sam swego czasu regularnie, co kwartał pisałem ile to setek milionów dolarów przepalił Microsoft w swoim dziale online przez inwestycje w Bing. Temat – samograj. Dziś w podobny sposób opisywany jest Google Plus. „Wall Street Journal” właśnie przytoczył ciekawe statystyki comScore, z których wynika, że użytkownicy serwisu spędzają w nim zaledwie trzy minuty miesięcznie. Dla porównania – na Facebooku ten współczynnik wynosi 405 minut. To dane globalne, z wyłączeniem ruchu mobilnego. Trzy minuty wobec 405-ciu. Nawet umierający MySpace jest lepszy od Google Plus ze swoimi ośmioma minutami miesięcznie.
„WSJ” przytacza soczyste fakty na temat dysproporcji między Google Plus a Facebookiem. Pojawia się m.in. Intel, producent procesorów, który na G+ ma 360 tys. „fanów”, a na Facebooku – dziewięć milionów. Pojawia się Zynga, której przedstawiciel mówi o Google Plus ze sporą rezerwą, i tak dalej. Główne przesłanie: użytkownicy Google Plus spędzają bardzo mało czasu w serwisie, a 90 mln zarejestrowanych użytkowników Google Plus to w dużej mierze wydmuszka.
Rzeczywiście, statystyki renomowanego comScore wskazują, że ludzie klikają w Google Plus średnio raz na miesiąc, rozglądają się tu i tam, i nie bardzo mają ochotę wracać. Wnioski nasuwają się same: porażka. Kolejny Bing. Larry Page przestrzelił.
Ale. Zastanówmy się, co w zasadzie znaczy dla Google Plus tak krótki czas, jaki użytkownicy spędzają na stronie. Ośmielam się postawić tezę, że w sensie biznesowym – niewiele. Ilość czasu spędzanego na stronie to parametr który może być istotny dla serwisów atakujących użytkowników tradycyjnymi reklamami display. Jak np. nasz Pb.pl, czyli serwis dziennika „Puls Biznesu”. Niszowa gazeta, niszowa witryna z niewielką liczbą użytkowników, którzy jednak – jak widać w Megapanelu – spędzają na niej nieproporcjonalnie dużo czasu. Nic dziwnego – dla wielu ludzi z branży finansowe witryna Pb.pl pełni rolę strumienia informacji agencyjnych i jest otwarta cały dzień. W tych warunkach zawalenie strony reklamami jest uzasadnione, długi czas ekspozycji jest dobrym argumentem w rozmowach z reklamodawcami – „jesteśmy wprawdzie niszowi, ale zobaczcie jak długo u nas siedzą odwiedzający”.
W Google Plus nie ma banerów reklamowych i w tym sensie walka o jak najdłuższe zatrzymanie internautów na stronie nie jest uzasadniona. Z drugiej strony – po co w takim razie Google jego serwis społecznościowy, pełen duchów, którzy zapisali się do niego z ciekawości? Otóż największym kapitałem Google są przyciski „+1”, które rozpowszechniły się w sieci wraz ze startem serwisu. Stawiam tezę, że są znacznie ważniejsze niż cokolwiek, co Google pokaże na Plusie – niech będą to Circles, Hangouts i inne fajne funkcje. Przyciski „+1” łączą bowiem Google Plus z wyszukiwarką Google i spersonalizowaną reklamą, na której opiera się model biznesowy Google. Każde użycie „+1” powiększa wiedzę Google o użytkowniku – jego preferencjach, itd. Jasne, Facebook ma także swoje „lajki”. To jednak Google może te informacje skuteczniej wykorzystać. To Google, a nie Facebook, ma ekosystem darowych usług sieciowych, w których pokazują się reklamy dopasowane do tego treści emaila czy dokumentu, Teraz Google dokłada do tego ekosystemu to, co sami w sieci zaznaczymy, wciskając „+1”.
Oczywiście, podobnie robi Facebook. Serwis Zuckerberga też dużo się dowiaduje o nas, kiedy wciskamy „lajki”, ale jednak nie ma takich jak Google możliwości wykorzystania tej wiedzy dla emisji reklam. Zaśmiecanie Facebooka zawartością marketingową ma swoje granice.
Po części Google samo jest winne krytyce, jaka spada na Google Plus. Firma przyjęła reguły gry narzucone przez Facebooka, który główną miarą swojego sukcesu uczynił liczbę zarejestrowanych użytkowników. Kolejne bariery, 500 czy 700 milionów userów, ogłaszane były z dumą. Google pozwoliło, by jego serwis społecznościowy został wtłoczony w rolę „Facebook – killera”. Firma głupio chwaliła się szybkim wzrostem liczby użytkowników, tak jakby naprawdę wierzyła że pod tym względem uda się przegonić Facebooka. Tymczasem Google Plus jest kolejnym, bardzo dobrym narzędziem, które wspomaga system zbierania informacji o użytkownikach usług Google. Tylko tyle i aż tyle.