REKLAMA

Nowa definicja fragmentacji Androida: „zróżnicowanie”

Problem tzw. „fragmentacji” Androida, polegający na braku aktualizacji sporej części nawet stosunkowo nowych telefonów lub tabletów do najnowszych wersji oprogramowania czy nawet premiery całkowicie nowych sprzętów z przestarzałym wydaniem systemu był, jest, będzie i nikt nie stara się w żaden sposób z tym problemem walczyć. Android 4.0, nawet ze swoim wymuszeniem spójności wewnątrz aplikacji, również nie rozwiązuje niczego. Model aktualizacji i podejmowania decyzji o tym, kto jest dostanie jest co najmniej chaotyczny, a w momentach premier nowych wersji oprogramowania producenci zachowują się tak, jakby w ogóle nie wiedzieli co sprzedają i co mają w swojej ofercie. Kto jest w stanie powiedzieć teraz, czy Samsung Galaxy S dostanie Android 4.0 Ice Cream, „Value Pack”, okrojonego Androida 4.0 czy zupełnie nic? Nawet Samsung zdaje się tego nie wiedzieć.

Nowa definicja fragmentacji Androida: „zróżnicowanie”
REKLAMA

CEO Google, Eric Schmidt podczas CES 2012 starał się zbagatelizować ten problem tak mocno, jak tylko się dało. Według niego to, co dzieje się z Androidem, to nie negatywna „fragmentacja”, a łatwe do przewidzenia w przypadku takich projektów „zróżnicowanie”, pomiędzy wydaniami oferowanymi przez poszczególnych producentów. Tyle, że tak naprawdę trudno uznać, że pomiędzy fragmentacją a zróżnicowaniem w przypadku Androida jest jakakolwiek różnica.

REKLAMA

O zróżnicowaniu „w dobrym kierunku” moglibyśmy mówić w sytuacji, kiedy wszyscy albo przynajmniej większość dostawców zmodyfikowanej wersji Androida postępowałoby w sposób podobny do Amazonu. Producent Kindle Fire zdecydował się nie tyle na adaptację systemu Google w wersji najprostszej – przez dodanie do niego jedynie (teoretycznie) ułatwiającej obsługę nakładki graficznej, a przez zaoferowanie całego zestawu usług, których inni nie są w stanie zaoferować w sposób tak kompleksowy. W takim wypadku dla zmienionego niemal zupełnie interfejsu łatwo było znaleźć uzasadnienie – Android służył tylko za szkielet całej idei, za narzędzie ułatwiające realizację planu Bezosa i spółki.

Co tak naprawdę różnicuje Androida u innych producentów? Pre-instalacja kilku programów, które w większości możemy pobrać bezpłatnie lub za niewielką opłatą z Android Market? Wygląd ekranu głównego i dostępność dodatkowych widgetów (których i tak setki znajdziemy w Android Market)? Błyszczącą nakładkę na domyślny wygląd Androida, będącą jednocześnie niemal gwarancją, że za około rok, przy wydaniu kolejnej aktualizacji, to właśnie ona stanie się tym, co stanie pomiędzy nami, a możliwością posiadania nowej wersji systemu (i jeśli nie zablokuje jej całkowicie, to przynajmniej wyraźnie ją opóźni)? Jaka jest więc realna korzyść i powód pozytywnego według Schmidta rozumienia tego typu „zróżnicowania”?

Producenci nawet nie starają się ukryć, że ich wkładem w Androida są praktycznie wyłącznie nakładki – mamy wiec Androida 2.3 z Sense X.Y, Androida 4.0 z TouchWiz X.Y. Nie „SenseDroida X.Y”, nie „TouchDroida X.Y”. Amazon natomiast od razu podszedł do sprawy tak jak powinien, komunikując użytkownikom na wstępie i przy każdej aktualizacji, że może i przypomina to czasem Androida, ale tylko po to, aby móc korzystać z androidowych aplikacji, a przy tym wszystko było (przynajmniej w teorii) za darmo. Jaka była jedna z ostatnich aktualizacji dla Kindle Fire? Android 2.3.3? Nie, Kindle Fire 6.2.1. Mamy więc osobny, kompletny ekosystem (aplikacje + przeróżne multimedia), osobny (przynajmniej pozornie) system i osobny system aktualizacji. Za kilka miesięcy nikt może już nie pamiętać, że „pod spodem” tego wszystkiego tkwi Android i nikt nie będzie wymagał aktualizacji do 4.0, z radością przyjmując aktualizację do… Kindle Fire 8.0 (albo czegoś podobnego). Może już teraz część z kupujących nie ma świadomości, co tak naprawdę znajduje się wewnątrz Fire? Trudno też będzie dziwić się Amazonowi, jeśli zdecyduje się na pominięcie wersji 3.0 i 4.0 dla swojego tabletu i rozwój 2.3 do granic możliwości.

REKLAMA

Eric Schmidt stwierdził, żę zróżnicowanie jest naprawdę dobre – nikt przecież nie wymaga wielordzeniowych potworów z gigantycznymi ekranami – niektórym może wystarczyć mniej i to właśnie zaletą Androida jest to, że mają wybór, którego np. brak w przypadku iPhone. Problem pojawia się jedynie w momencie, kiedy nagle urządzenia jeszcze niedawno „z najwyższej półki”, okazują się być po zaledwie roku przestarzałe – wtedy naszym jedynym wyborem jest przecież… brak wyboru i zdani jesteśmy tylko i wyłącznie na łaskę producenta. To chyba nie jest zbyt dobre?

Zdjęcie: whatisthebestandroidphone

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA