Eksperyment iPad: dzień 3
Dziś o rzeczach, o których łatwo zapomnieć mając iPada. I o jednej, o której można sobie przypomnieć.
A jednak. Piszę ten tekst siedząc na balkonie z iPadem na kolanach. Postanowiłem dać mu kolejną szansę. Jest już późne popołudnie, słońce ciągle świeci, ale ja siedzę w cieniu. Jasność ekranu ustawiona na maksimum powoduje, że na wyświetlaczu nie widać paskudnych odblasków - czasem pojawiają się tylko na czarnej ramce, ale akurat to specjalnie mi nie przeszkadza.
Mam rozkładany fotel, który wydaje się być doskonale przystosowany do korzystania z iPada. Siedzi się dość nisko, a podłokietniki są całkiem wysokie i dają oparcie na idealnym poziomie - nie trzeba podkurczać dłoni ani trzymać ich w powietrzu. To bardzo ważne jeśli planujemy trochę dłużej postukać w klawiaturę iPada.
Siedząc tak na balkonie z tabletem na kolanach poczułem w pewnym momencie, że czegoś mi brakuje. Czego? Dwóch kilogramów gorącego plastiku przylepiającego się do nóg. Tak, iPad jest nie tylko świetnym komputerem kanapowym i śniadaniowym, ale i balkonowym. Przynajmniej wtedy, gdy słońce nie świeci prosto w ekran. Zaczynam zapominać, że urządzenie zaprojektowane do trzymania na kolanach (laptop!) może być tak nieprzyjemne jeśli wziąć jego nazwę dosłownie.
Zapominam też czasami, gdzie jest ładowarka od mojego iPada. Nie udało mi się przetestować faktycznego czasu pracy bez ładowania - raz na jakiś czas podepnę tablet do kabla i nie muszę przejmować się stanem akumulatora. To bardzo miłe uczucie. Inaczej niż w przypadku mojego laptopa nie sprawdzam co chwilę jak dużo (a w zasadzie jak mało) zostało jeszcze prądu w baterii. Przed wyjściem na spotkanie nie zastanawiam się czy naładowałem akumulator.
Przypomniałem sobie za to o czymś innym. To coś nazywa się jailbreak. Korzystałem z tego rozwiązania na początku mojej przygody z iPhone 3G. I z radością pożegnałem je gdy tylko wyszedł soft 3.0 zawierający wszystkie potrzebne mi funkcje (przede wszystkim modem). Jailbreak na iPhone 3G oznaczał przede wszystkim znaczne spowolnienie działania systemu. Był też dość nieprzyjemny w aplikowaniu.
W przypadku iPada, jailbreak to jedyny sposób na uzyskanie w pełni sprawnej klawiatury - takiej z literką "ą" i polskim słownikiem. Aplikuje się go bardzo prosto - wystarczy poobrać jeden program i wcisnąć przycisk "Jailbreak". Trochę wiecej zabawy jest z samym instalowaniem polskiej klawiatury i słownika. Tutaj jednak z pomocą przychodzi instrukcja na ipod.info.pl (dzięki Norbert!). Wszystko trwa nie więcej niż kilkanaście minut. Nie zauważyłem, żeby po zaaplikowaniu jailbreak iPad zaczął działać wolniej albo stał sie bardziej niestabilny (Evernote wysypuje się z taką samą regularnością).
Są za to inne efekty: na tym wreszcie da się pisać. Nie wiem, czy to kwestia słownika, fotela czy po prostu przyzwyczajenia się do ekranowej klawiatury iPada (zapewne wszystkich trzech razem), ale dzisiejszy post napisałem z przyjemnością. Oczywiście, sama klawiatura ekranowa - nawet ze słownikiem - nie daje komfortu takiego jak jej laptopowy odpowiednik, ale z drugiej strony iPad nie lepi się do kolan i nie podgrzewa tego i owego. Aha, zupełnie zapomniałem - nie hałasuje też wentylatorami.