Danka swój pamiętnik zaczęła pisać w 1952 r. Prowadziła go przez dziesięć lat i nie przypuszczała, że ktoś mógłby go przeczytać. "Są tam rzeczy, których nie należało pisać dla publicznej wiadomości" – przyznawała. Zdecydowała się ujawnić treść dzienników i wysłać spisane wspomnienia na konkurs tylko dlatego, bo miała pewność, że nigdy nie stanie twarzą w twarz z ludźmi, którzy go przeczytają i dowiedzą się "wszystkich grzechów młodości, pragnień i marzeń".
Antonina Tosiek, autorka książki "Przepraszam za brzydkie pismo. Pamiętniki wiejskich kobiet", w której zebrane są historie z takich dzienników, cytuje Pawła Rodaka, według którego podobnego "fenomenu piśmienniczego" na tak masową skalę nie odnajdziemy ani w historii literatury europejskiej, ani nawet światowej. "Do końca XX w. zorganizowano najprawdopodobniej około tysiąca pięciuset konkursów na pamiętniki, wspomnienia i autobiografie, w których mogło wziąć udział nawet pół miliona osób" – pisze Tosiek, szacując, że dwie trzecie wszystkich tych inicjatyw poświecono środowiskom wiejskim i robotniczym.
"Żałuję lat, które bezpowrotnie spełzły na wykorzystaniu mnie jako woła roboczego przynoszącego zysk ludziom niegodnym mego upokorzenia. Całe lata marzyłam, żeby chociaż z części mego złego losu zwierzyć się komuś, kto by mnie zrozumiał" – pisała Eugenia L.
Czy rzeczywiście rozumieli? Nawet jeśli, to specjalnie się tym nie przejmowali. Większość wysłanych pamiętników wiejskich kobiet nadesłanych na konkursy było odrzucanych już przy pierwszej selekcji. Nie nadawały się, bo ich grzechy młodości, pragnienia i marzenia były nudne, nieciekawe, bez wartości dla organizowanych plebiscytów, bo niepodejmujące "istotnych problemów". To właśnie one stanowią większą część książki Tosiek. Autorki pamiętników wcale jednak nie przegrały, bo nie o nagrody i wyróżnienia im chodziło. Często chciały po prostu móc się wygadać, wyrzucić z siebie emocje. Po raz pierwszy to one wypowiedziały się o swoim losie i przejęły kontrolę nad "kształtem własnej historii", uzależniając się od innej perspektywy – rodziców, męża, rodzeństwa, sąsiadów. Przekazywały to, co czuły i doświadczały. Przełamywały wstyd sądząc, że im nie wypada. Swoje pisanie ukrywały, bojąc się reakcji bliskich, szczególnie mężów. Anonimowość, o którą zresztą często prosiły, pozwalała przekazać ich prawdę.
Z fenomenu piśmienniczego nie zostało może nic, ale na pewno niewiele. W rozmowie z culture.pl Antonina Tosiek twierdzi, że "tradycja pamiętnikarstwa umarła z różnych powodów". Główny to jednak upadek państwowej prasy i brak wsparcia instytucjonalnego na początku lat 90., czyli moment, w którym "młody polski kapitalizm nie był szczególnie zainteresowany peryferiami". Było co opowiadać, być może nawet i komu, ale nie było gdzie.
Prehistoria internetów
I nagle po latach pomocną rękę do wszystkich wyciągnął internet, który pozwolił każdemu – prawie, o ile ma dostęp do urządzenia i sieci – dzielić się czym dusza zapragnie. Anonimowość dała poczucie bezpieczeństwa. Można pozwolić sobie na więcej - na szczerość. Wspominane dziś z nostalgią blogi kojarzą się nieco infantylnie, z prostymi historiami o tym, jak minął dzień, ale przecież to było w nich najlepsze. Były "szansą na powszechną, a zarazem indywidualną ekspresję; pierwszą technologią, która zlała prywatne z publicznym", jak pisali na łamach Dwutygodnika Mirek Filiciak i Alek Tarkowski.
"Nawet nie wiem po co to piszę? Nie wiem jakie ma być przesłanie tego wszystkiego. To że się wypiszę i wyżalę na temat przeprowadzek? Nie za wiele mi to pomoże. Zawsze będzie we mnie to siedziało" – czytam na blogu herbatkowa.onet.pl, który da się jeszcze odnaleźć i odczytać przy pomocy web.archive.org (częściej natykam się na komunikat, że strona nie istnieje). Autorka nie liczyła na cud, ale znalazła miejsce dla siebie, by móc wreszcie wypuścić z siebie to, czego nie da się powiedzieć bliskim.
Jeden z użytkowników Reddita pisze, że brakuje mu tej części internetu "chyba najbardziej", tęskniąc za strefą, "gdzie można było sobie anonimowo wrzucić przemyślenia, napisać jak minął dzień".
Zabawne, że niektóre blogi zaistniały tylko przez chwilę, będąc zapowiedzią czegoś większego, miały pojawiać się szczegóły dotyczące życia, ale potem – cisza. Ewentualnie nowy wpis, prowadzący do kolejnego już bloga, z obietnicą, że będzie regularnie aktualizowany. Może to właśnie takie skrawki są najlepszym dowodem na fenomen zaginionej blogosfery, bo pokazują konieczność zapisywania i archiwizowania. Nie zawsze kończyło się to sukcesem, ale przynajmniej próbowano, uznawano, że tak trzeba: pisać o tym, co się myśli, co się przeżyło i co się wtedy czuło. Zapewne wiele z takich pamiętnikarskich wpisów było przejaskrawionych, bo ich autorzy doskonale zdawali sobie sprawę, że ktoś to przeczyta, mogli nawet mieć pewność kto – w końcu w szkołach blogi były swoistą kroniką towarzyskich – ale mieściły w sobie też bardzo prywatne wspomnienia i odczucia.
Blogi zaistniały tylko przez chwilę, będąc zapowiedzią czegoś większego. Fot: shutterstock / cybermagician
Każdy z nich był inny. Niektórzy może i korzystali z szablonowych, ckliwych fotografii – zachodzącego słońca, księżyca czy gwiazd – ale pod względem tła, koloru, rozmiaru fontu panowała pełna dowolność. Próba pokazania swojego ja, faktyczne moje miejsce w sieci, gdzie jeśli ma się ochotę dać biały font na błękitnym tle, co utrudnia czytanie, to tak się robi i już. Trochę jak ściana w pokoju przyozdobiona plakatami ulubionych artystów czy złotymi myślami. Wszyscy dysponowali niby podobnymi narzędziami, ale i tak każdy robił po swojemu, wedle uznania. Nie było nikogo, kto powiedziałby, że trzeba inaczej, bo nie będą zgadzać się kliki albo czytelnicy szybko wyjdą, gdy zobaczą ciemne tło – nie o to w tym chodziło. Blogi nie miały być profesjonalne. Do czasu.
Dlaczego to jednak tak łatwo przepadło? Cytowani Filiciak i Tarkowski w swoim tekście przywoływali zarzuty Geerta Lovinka, który już w 2007 r. narzekał, że blogerzy wolą promować się w medialnych rankingach niż brać udział w obywatelskiej debacie.
Czy to nie znamienne, że jedno z polskich plebiscytów na bloga roku wygrał autor, który najpierw skupiał się na relacjonowaniu życia na obczyźnie, a później zajął się pisaniem o historii? Sam przyznawał, że historia jest jego pasją, ale nie w tym rzecz: zwykłe życie to za mało, nagrody dostaje się za opisywanie wielkich spraw i czynów. Dziś z jednej strony blogi kojarzą się z codzienną nudą, próbą uchwycenia rutyny w specyficzny, blogowo-pamiętnikarski sposób, ale przecież wydały też na świat poważnych komentatorów, publicystów, kreatorów opinii, którzy zajmowali się rzeczami poważnymi i wielkimi, a nie tym, że nie są rozumiani we własnym domu.
"Zrobić coś dla siebie to też zrobić coś dla ducha. Tylko jeszcze nie wiem jak. Może nowa pasja, nowe hobby (…) może wyjście do ludzi coś zmieni. (Tylko do jakich ludzi?) Być dobrą, lepszą gospodynią. Wrócić do obowiązków kobiety. Więcej sprzątać, gotować – zdrowo. Zrobić tak by mi się bardziej chciało, przezwyciężyć lenistwo" – czytam we wpisie z 2015 r., ostatnim dostępnym na blogu prowadzonym przez żonę i matkę będącą w ciąży z drugim dzieckiem. I znowu może niepotrzebnie doszukuję się symboliki, ale tekst jest wręcz dowodem na to, dlaczego blogi musiał spotkać taki los. Wygrała autopromocja, konieczność samodoskonalenia się, pokazywania spraw nie takimi, jakimi są, ale takimi, jakie powinny być. Na blogu co najwyżej można było wyżalić się, że to trudno jest spełnić oczekiwania. Ale czy jeszcze ktoś chciał o tym czytać?
Publikowanie kontrolowane
Blogi nie tylko nie upadły, nie tylko przegrały walkę z nowymi portalami społecznościowymi – zostały wymazane z historii internetu. Zapewne w znaczącej większości już ich nie ma, zostały skrawki, do których naprawdę trudno się dokopać. Twórcy przenieśli się na nowe platformy: Facebooka, Instagrama, Twittera, gdzie w krótszej formie można było zdobyć znacznie większe uznanie. Ale coś za coś – znowu liczyło się tylko to, co publiczne, a nie prywatne. Gratyfikacja za twórczość była jednak natychmiastowa. Waluta jaką są lajki kompletnie zmieniła podejście do pisania.
Blogi przestały być atrakcyjne ze swoją ścianą tekstu, nie były tak ładne jak Facebook czy Instagram, gdzie zaczęło dominować wideo i bardziej szablonowe podejście. Internet się sprofesjonalizował, prywatne profile stały się wizytówkami, trzeba było dać o swój wizerunek i osobistą markę, która niczym idealna firma odnosi sukces za sukcesem. Zaczęło mieć znaczenie to, co się pisze, do kogo się dociera, ile zyskuje się komentarzy i udostępnień. Ważniejsze nie było to, co się myśli i chce się przekazać, ale jak odbierze to algorytm. Nie można było robić po swojemu, ale tak, jak każe SEO. Pokój z plakatami zamienił się w przestrzeń rodem z folderu reklamowego. Internet dorósł, ale jakim kosztem.
Kiedy ostatni raz widzieliście, żeby wasz znajomy wrzucał piosenkę, którą koniecznie chciał się podzielić? Napisał jedno, dwa zdania luźnego przemyślenia, a nie esej nt. Bardzo Ważnej Sprawy. Machnęliśmy ręką uznając, że to nikogo nie interesuje, a nawet jeśli, to algorytm i tak tego nie wyświetli. Przestaliśmy być u siebie. Włączyliśmy sobie autocenzurę.
Kres blogów musiał nastąpić, skoro przestały się opłacać, stały się reliktem, a internet to niestety nie strych, na który zanieść można wszystkie wspomnienia, nawet jego pojemność jest ograniczona. Jest ogromny, ale nie aż tak, żeby chcieć pomieścić czyjeś troski, smutki i radości.
Tylko czy na pewno trzeba było być tak bezwzględnym i okrutnym? Może chodzi tutaj o coś więcej niż tylko rynkowe prawidła, zielone i czerwone tabelki w Excelu, że coś się opłaca, a coś zdecydowanie nie i trzeba jak najszybciej się tego pozbyć? Wraz z wymazaniem blogów idzie smutne przesłanie: nie ma miejsca na opowieści o zwykłym życiu. To nie jest ważne ani istotne. Myśl co sobie myślisz, ale zachowaj to dla siebie. Blogi przegrały z powodów technologicznych, ale źródeł upadku trzeba szukać też w emocjach, które zaczęły nie pasować do nowego internetu, świata nie ludzi, a indywidualnych marek.
Ci, którzy zrozumieli, że nie ma dla nich miejsca, szukali bezpiecznych przystani. W 2010 r. powstaje ask.fm, które kilka lat potem staje się też fenomenem w Polsce. Użytkownicy mogą anonimowo zadawać i odpowiadać na pytania. Anonimowość jest ważna, ale część polskich gości nie korzysta z tego prawa i zamieszcza linki do swoich facebookowych profili. Na ask.fm głównie nastolatkowie piszą o wielu błahych sprawach, jak wcześniej na blogach, ale nie brakuje też relacji z prób samobójczych czy wyjaśnień, dlaczego dokonywali samookaleczeń. Można dywagować, na ile były to prawdziwe historie, a na ile forma autokreacji, ale czy to naprawdę teraz ważne? Czy nie istotniejszy powinien być fakt, że już wtedy młodzi szukali dla siebie bezpiecznej przestrzeni, z dala od rodziców i rodziców zaczynających wkraczać na Facebooka?
Jak trudno było znaleźć miejsce na prawdziwe emocje pokazuje przykład Gumtree. To portal, który przed laty był odpowiednikiem dzisiejszego OLX-a czy Allegro Lokalnie. Tyle że użytkownicy informowali nie tylko o tym, co mają na sprzedaż albo że poszukują pracy, ale pisali, że nie mają już siły, motywacji, że mają rodzinę i niby wszystko, co potrzeba, ale ciągle przytłacza ich poczucie pustki. O tym, że kolejne święta znowu spędzą sami albo że mąż nie budzi zaufania.
Prawdziwe emocje, trudności i problemy codziennego życia należało ukryć pomiędzy ogłoszeniami, tak by za bardzo nie rzucały się w oczy i żeby przez przypadek nie natknął się na nie ktoś, kto mógłby rozpoznać autora. W jednym z wpisów sprzed lat na Gumtree ktoś wprost przyznał, że wybrał wyznania w tym miejscu, bo nie chciał zawracać głowy szczęśliwym znajomym z Facebooka, którzy najwyraźniej lepiej pojęli nowe zasady gry i kreowanie osobistej, szczęśliwej, pełnej sukcesów marki.
Wyznania na Gumtree były fenomenem, zjawiskiem. To z jednej strony wielkie "zauważcie nas, istniejemy, mamy swoje problemy i musimy mówić o nich w tak dziwnym miejscu jak portal z ogłoszeniami, o czym to świadczy?!". Akt oskarżenia pod adresem mediów społecznościowych, tak nastawionych na relacje międzyludzkie, że zapomniały o prawdziwych emocjach i w zasadzie o drugim człowieku. A jednocześnie z wyznań na Gumtree wyzierała obawa, że można zostać przyłapanym na prawdzie i szczerości. Czyli uczuciach, które najwyraźniej trzeba skrywać i nie pokazywać publicznie. To trudne, więc ujściem jest portal z ogłoszeniami i prawdziwymi emocjami.
Gumtree, a jakże, upadło, podzielając los blogów czy ask.fm. Pewnie nie za sprawą samych anonimowych wyzwań, ale i tak klątwa się wypełniła: każdy, kto tknie prawdziwych uczuć, zakazanych w sieci, zapłaci za to najsurowszą karę. Ci, którzy chcieliby się dzielić czymś więcej, znowu zostali wypędzeni i rozpoczęli niekończącą się tułaczkę.
Chciałbym poznać alternatywną historię internetu, w której to się udaje: ludzie pomiędzy ogłoszeniami zgłaszają, że potrzebują znajomych, kogoś, komu mogą się wyżalić nie anonimowo, ale już na normalnym spotkaniu twarzą w twarz. I to jednak jakimś cudem działa.
Tak, to nadal byłby problem, że poszukiwanie znajomych sprowadzałoby się do wystawienia ogłoszenia: szukam kolegi do oglądania meczu, koleżanki do wyjścia na rower, pogadania. Samotność jak mebel, którego brakuje i nie ma gdzie postawić się książek. Ale przecież to nic nowego, chodzi o to, aby spróbować inaczej, postawić – znowu – na prawdziwe emocje, uwolnić się od algorytmów, które znajdują miłość lub przyjaźń za nas. A przecież na tych randkowych aplikacjach wielu wcale nie jest sobą, a wyobrażoną wersją lepszego siebie.
Zamiast doświadczać życia, patrzy na nie przez szybkę wyświetlacza. Fot: shutterstock / cybermagician
Epoka stuczności
To naprawdę dziwny paradoks, że z jednej strony mówimy, że problemem internetu jest nasza stała obecność, pokazywanie niemal każdego elementu życia. "Zamiast doświadczać życia, patrzy na nie przez szybkę wyświetlacza" – mówił o nowym człowieku Wojtek Kardyś w rozmowie ze Spider's Web+. Ten homo digitalis "funkcjonuje równolegle w dwóch rzeczywistościach: tej fizycznej, gdzie chodzi do pracy, płaci w sklepie czy wymienia kilka zdań na żywo, oraz tej cyfrowej, gdzie scrolluje bez końca, publikuje, komentuje, klika i rozdaje lajki". I chociaż, jak twierdzi Kardyś, obie traktuje z taką samą powagą, to będąc w sieci zapomina o tej pierwszej, ukrywa emocje towarzyszące codzienności.
Ludzie z Gumtree na pewno nie zniknęli. Ich samotna tułaczka trwa, zapewne dołączyli kolejni. Wszyscy idą rozproszenie i tylko jeszcze trudniej ich dostrzec. Kiedyś można było przez przypadek natknąć się na bloga. Odkryć przypadkowo wyzwanie szukając czegoś na portalu z ogłoszeniami. A teraz? Na Wykopie czy Reddicie są anonimowe wyznania, coraz częściej streamerzy pozwalają wygadać się swoim widzom i zbierają od nich historie, które czytają na swoich transmisjach i je komentują. O wielu takich miejscach nie wiem, już są niewidoczne, trzeba wiedzieć, gdzie się udać. Margines jest coraz węższy, skrywane emocje na co dzień jeszcze bardziej niewidoczne.
A prawdziwe życie próbuje się przedostać. Facebook wyświetlił mi popularny profil o pracy kuriera. Humorystyczny, ale przynajmniej zaglądam za kulisy. Widzę, że niektórzy ludzie są chamscy, roszczeniowi, SMS-ami poganiają dostawców, obwiniają ich za uszkodzone produkty. Widzę też, że niektórych można byłoby przyłożyć do rany. Zostawiają napój, inni za fatygę potrafią odwdzięczyć się nawet droższymi – i mocniejszymi – prezentami.
Jest to jakaś specyficzna forma pamiętnika. Brakuje chronologii, nie wiadomo, kto jest bohaterem opowiadanej historii, nie mamy nawet pewności, czy się wydarzyła, ale jednak oglądamy czyjąś perspektywę. Dowiadujemy się o rzeczach, o których wiedzieć nie mamy prawa, bo dzieją się po drugiej stronie, dla nas niedostępnej. Nie o wszystkim – dalej niewidoczna jest szara, zwykła codzienność, np. w postaci korków, braku miejsca do zaparkowania, tych samych trasach pokonywanych dzień za dniem. Ukazywane są jedynie zdarzenia, które mają być zabawne albo szokujące, przyciągające uwagę na tyle, że zatrzymuję się podczas przewijania tablicy i czytam. Trudno mieć o to pretensje. Nie taki jest przecież cel. Intencja jest prosta: ma się podobać, mają być zasięgi i lajki.
Szara codzienność coraz częściej ma kabaretowy charakter, jak na TikToku, gdzie młody chłopak udaje sprzedawczynię w wiejskim sklepie. Nawet uroczo oddaje klimat takich miejsc, które w znacznej większości już nie istnieją. W przerysowany sposób, ale można odnaleźć własne wspomnienia, uśmiechnąć się, że kiedyś tak rzeczywiście było. Wtedy przeszkadzało, gadka szmatka była męcząca, w kolejce trzeba było słuchać nudnych plotek. Teraz zastanawiamy się, czy to nie lepsze niż dźwięk kasy samoobsługowej żądającej informacji za każdym razem, gdy zrobimy coś nie tak i zważymy nie tę bułkę co trzeba.
Ciągle jednak odbiegamy od prawdy, tego, jak było naprawdę. To tylko interpretacja, a nie prawdziwy obraz pracy w miejscach, które powoli odchodzą w zapomnienie. TikTok pełen jest takich filmików: aktorów udających kasjerów, którzy w pośpiechu kasują produkty, strażaków na wiejskich remizach, nauczycieli. Coraz częściej humorystyczny format pozwala docenić ich pracę, ale przez własny pryzmat. Ciągle brakuje innego spojrzenia, perspektywy tych, których naprawdę to dotyczy.
I chociaż to rozczarowuje, to pokazuje, że gdzieś ukrywa się potrzeba dotarcia do zwykłej, prawdziwej codzienności. Dostrzeżenia realnych emocji. I może w końcu to eksploduje.
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-10-10T13:50:45+02:00
Aktualizacja: 2025-10-10T13:43:58+02:00
Aktualizacja: 2025-10-10T13:37:53+02:00
Aktualizacja: 2025-10-10T13:17:02+02:00
Aktualizacja: 2025-10-10T12:56:52+02:00
Aktualizacja: 2025-10-10T12:07:51+02:00
Aktualizacja: 2025-10-10T12:01:32+02:00
Aktualizacja: 2025-10-10T11:04:20+02:00
Aktualizacja: 2025-10-10T10:19:11+02:00
Aktualizacja: 2025-10-10T09:10:51+02:00
Aktualizacja: 2025-10-10T08:41:20+02:00
Aktualizacja: 2025-10-10T08:07:45+02:00
Aktualizacja: 2025-10-10T07:24:14+02:00
Aktualizacja: 2025-10-10T07:01:27+02:00
Aktualizacja: 2025-10-10T06:20:01+02:00
Aktualizacja: 2025-10-10T06:16:00+02:00
Aktualizacja: 2025-10-10T06:15:00+02:00
Aktualizacja: 2025-10-10T06:13:00+02:00
Aktualizacja: 2025-10-10T06:11:00+02:00
Aktualizacja: 2025-10-09T21:31:19+02:00
Aktualizacja: 2025-10-09T21:04:21+02:00
Aktualizacja: 2025-10-09T20:58:59+02:00
Aktualizacja: 2025-10-09T20:34:06+02:00
Aktualizacja: 2025-10-09T20:01:09+02:00
Aktualizacja: 2025-10-09T19:50:04+02:00
Aktualizacja: 2025-10-09T19:13:51+02:00
Aktualizacja: 2025-10-09T18:35:03+02:00
Aktualizacja: 2025-10-09T18:22:08+02:00
Aktualizacja: 2025-10-09T17:49:06+02:00
Aktualizacja: 2025-10-09T17:29:00+02:00
Aktualizacja: 2025-10-09T17:01:11+02:00
Aktualizacja: 2025-10-09T17:00:08+02:00
Aktualizacja: 2025-10-09T16:36:25+02:00
Aktualizacja: 2025-10-09T15:56:16+02:00
Aktualizacja: 2025-10-09T14:59:42+02:00
Aktualizacja: 2025-10-09T13:48:58+02:00
Aktualizacja: 2025-10-09T12:56:27+02:00
Aktualizacja: 2025-10-09T12:25:08+02:00
Aktualizacja: 2025-10-09T11:32:00+02:00
Aktualizacja: 2025-10-09T10:58:43+02:00