Te dane są szokujące. Rośnie nam pokolenie zombie

Jestem przerażony. Nie jako dziennikarz, ale jako rodzic. Jestem tatą dwóch szkrabów, z których starszy ma trzy lata, a młodszy prawie rok. Boję się, że moje dzieci wpadną w pułapkę ekranów i mediów społecznościowych, których szkodliwość wielokrotnie sam opisywałem. Łudzę się jeszcze, że zdążymy naprawić świat internetu i platform cyfrowych, ale do tego potrzebny byłby cud.

fot. Shutterstock / Vectorium


Coś wam opowiem. Kilka lat temu byłem świadkiem wypadku. Stojąc na skrzyżowaniu, widziałem, jak jadący zbyt szybko i nieuważnie kierowca uderza swym autem rowerzystę na ścieżce rowerowej przecinającej ulicę. Choć cała sytuacja trwała kilka sekund, miałem wrażenie, że odbywa się w zwolnionym tempie. Obserwowałem ją z oddali i jakby klatka po klatce, widząc, że za chwilę dojdzie do nieuniknionego zderzenia, a jednocześnie czując, że nie mogę zrobić nic, aby temu zapobiec.

Podobną bezradność odczuwam od kilku dni, odkąd wróciłem z sejmowej konferencji, podczas której zaprezentowano raport "Internet dzieci". Czuję, że mimo rodzicielskich starań o to, aby chronić dzieci przed zagrożeniami ze strony internetu i platform społecznościowych, i tak czeka je nieuniknione.

Nie jestem przerażony jako dziennikarz. Ujawnione w raporcie dane są oczywiście szokujące, ale nie były zaskoczeniem. Są potwierdzeniem tego, co zauważamy na co dzień, kiedy patrzymy na dzieci i nastolatków na ulicach, w galeriach handlowych czy w komunikacji miejskiej. I tego, co rodzice obserwują w domach. Widzimy przecież, jak sięgają po smartfony w każdej możliwej chwili i godzinami nie potrafią oderwać wzroku od ekranów. Jak scrollowanie zastąpiło im prawdziwe życie. Choć aby być uczciwym, trzeba dodać: nam, dorosłym też.

Dowody na istnienie

Skupmy się jednak na dzieciach. Dane z raportu "Internet dzieci" dotyczące ich obecności w przestrzeni cyfrowej są zatrważające. Opracowali je eksperci z Fundacji Instytutu Cyfrowego Obywatelstwa, Państwowej Komisji ds. Przeciwdziałania Wykorzystywaniu Seksualnemu Małoletnich przy wsparciu prywatnych firm: Polskie Badania Internetu oraz Gemius. Udział tych ostatnich jest o tyle istotny, że nie jest to ankieta, sondaż czy nawet badanie naukowców na określonej próbie badawczej, lecz analiza danych prawdziwych użytkowników. 

Kiedy twórcy raportu prezentowali w sejmie wyniki badania, najbardziej zasmuciła mnie informacja dotycząca najmłodszych dzieci z grupy 7-14 lat. Otóż aż 91,5 proc. jej członków przynajmniej raz dziennie łączyło się z internetem i spędzało tam aż 4 godziny i 29 minut. Cztery i pół godziny!

A jeszcze gorsze jest, co w tym czasie robią. Otóż głównie oglądają filmiki na YouTube i scrollują TikToka.

Obrazu ponurej rzeczywistości, ale i bezradności naszego państwa dopełnia to, że lwia część z tych najmłodszych dzieci nigdy nie powinna się w tych serwisach znaleźć. W końcu osoby poniżej 13. roku życia formalnie nie mogą z większości platform społecznościowych korzystać. Zabraniają tego ich wewnętrzne regulaminy. 

fot. shutterstock.com/Tricreative project
Mimo rodzicielskich starań o to, aby chronić dzieci przed zagrożeniami ze strony internetu i platform społecznościowych, i tak czeka je nieuniknione. fot. shutterstock.com/Tricreative project

Oczywiście regulamin sobie, a życie sobie. W praktyce każdy widzi, jak jest. Niby nic tu odkrywczego, tylko teraz nie da się już temu zaprzeczyć. Na twardych danych widzimy, jak bardzo ta teoria nie pasuje do praktyki, ale i opowieści platform, które od lat przekonują, że nie muszą bronić dzieci przed tym, co może czekać je w ich serwisach, bo… ich tam nie ma. Teraz wiemy na pewno, że są. Na tym również polega pionierskość omawianego raportu.

A wynika z niego choćby to, że statystycznie jedna trzecia dzieci w wieku 7-12 lat korzysta z TikToka – to 760 tysięcy osób. Wiemy, że niewiele mniej, bo 580 tys., loguje się do Facebooka, a 290 tys. do Instagrama. Wszystkich tych dzieci nie powinno tam być. A są. Codziennie, godzinami, od rana do późnych godzin wieczornych.

– Prezentujemy niezbite dowody na to, że dzieci w internecie są obecne. Dokładnie pokazujemy też, co w nim robią. Dostarczamy instytucjom państwa argumentów, aby mogły natychmiast żądać od właścicieli platform społecznościowych pilnego wprowadzenia standardów ochrony dzieci i młodzieży w swoich produktach – mówiła w sejmie Magdalena Bigaj.

Współautorka raportu i prezeska Fundacji Instytutu Cyfrowego Obywatelstwa, podkreślała, że kontrola wieku użytkowników w internecie jest nieskuteczna i iluzoryczna, bo dzieci, podając podczas rejestracji nieprawdziwą datę urodzenia, mogą w pełni korzystać ze wszelkich platform i serwisów wideo, w tym tych przeznaczonych dla dorosłych. Więc to robią. 

Z raportu wynika, że ponad połowa dzieci między 7 a 14 rokiem życia ma kontakt z treściami erotycznymi, co może odbić się na ich relacjach w dorosłym życiu. A to niejedyne niebezpieczne materiały, na jakie mogą trafić.

I choć platformy, takie jak Facebook czy TikTok, przekonują, że stosują szereg środków, w tym sztuczną inteligencję, aby wykrywać i usuwać konta nieletnich użytkowników, to jednocześnie muszą zdawać sobie sprawę, że ich działania niewiele zmieniają. Mimo to na pozorowanej trosce się kończy. Krzysztof Mikulski, prezes Polskich Badań Internetu, nie ma wątpliwości, że działania platform są świadome. Jak podkreśla, dzieci mają dostęp nie tylko do szkodliwych treści, lecz są także narażone na mowę nienawiści, nękanie, próby wykorzystywania seksualnego czy nagabywanie przez handlarzy narkotyków.

"To skutek braku edukacji i zaniedbań ze strony nas, rodziców, ale przede wszystkim efekt umiejętnego marketingu i lobbingu gigantów technologicznych wśród rządzących" – przekonywał w raporcie Krzysztof Mikulski.

Niszczenie dzieci modelem biznesowym 

Mikulski nie jest oczywiście pierwszą osobą, która ostrzega, że niekontrolowany dostęp dzieci do internetu, w tym platform społecznościowych, jest dla nich niebezpieczny. 

W ostatnich latach liczni eksperci przestrzegali, że media społecznościowe mogą szkodzić dzieciom. To, że świadomy tego jest nawet sam Facebook, już kilka lat temu ujawniła Frances Haugen. To była pracowniczka tej platformy, która została sygnalistką, bo chciała pokazać światu szokującą prawdę. Zeznając przed amerykańską komisją w tamtejszym senacie, mówiła, że platforma to "maszyna optymalizacji zysków, która generuje samookaleczenia i nienawiść do siebie" – szczególnie w przypadku grup wrażliwych, takich jak nastoletnie dziewczęta.

W polskim wydaniu te słowa potwierdza raport Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę, z którego wynika, że ponad połowa nastolatków (54,5 proc.) miała kontakt z niebezpiecznymi treściami w internecie. Co trzeci z nich widział sceny przemocy, co czwarty – materiały dotyczące sposobów samookaleczania, pornografię czy treści zachęcające do obrażania innych lub dyskryminujące. Co piąty stykał się z treściami propagującymi zaburzenia odżywiania, a blisko 16 proc. z prezentującymi sposoby na popełnienie samobójstwa.

Na tym nie koniec. O nieustannie rozproszone, mające problemy z koncentracją dzieci martwią się rodzice i nauczyciele. 

A te obawy potwierdzają coraz liczniejsze badania. Takie jak choćby to przeprowadzone przez naukowców z Uniwersytetu w Monachium. Z ich opracowania wynika, że krótkie filmiki znane z TikToka, Instagrama czy YouTube’a negatywnie wpływają na nasze zdolności poznawcze, pogarszając umiejętność zapamiętywania. Inne badanie przeprowadzone na Uniwersytecie Kalifornijskim wykazało, że platformy zmniejszają naszą zdolność koncentracji, bo nieustannie bombardują nas "rozpraszaczami"”". Podobne analizy i badania naukowców można wyliczać jeszcze długo.

fot. shutterstock.com/ Katakari
Krótkie filmiki znane z TikToka, Instagrama czy YouTube’a negatywnie wpływają na nasze zdolności poznawcze, pogarszając umiejętność zapamiętywania. fot. shutterstock.com/ Katakari

Skoro wiemy, że niekontrolowany dostęp do internetu i platform naraża dzieci na niebezpieczeństwo z jednej strony, a z drugiej im zwyczajnie szkodzi, to wciąż zadaję sobie pytanie: dlaczego widok kilkulatka otumanionego ekranem nie oburza nas tak samo, jak by oburzał widok dziecka palącego papierosy?

Wiem za to, dlaczego platformy narażają na to wszystko dzieci, w tym te najmłodsze, których nigdy nie powinny do swoich serwisów wpuścić. Bo po pierwsze mogą, a po drugie z wyrachowania i żądzy zysku.

Mówiła o tym sama wspomniana przed chwilą Frances Haugen. Sygnalistka wiele razy podkreślała, że między tym, co było dobre dla społeczeństwa, a tym, co było dobre dla Facebooka, istniał potężny konflikt interesów. Platforma Marka Zuckerberga oczywiście przedkładała własne zyski nad dobro użytkowników. A więc najmłodsze dzieci, wbrew regulaminom, korzystają z platform, bo tym drugim się to opłaca. Zresztą to nie tylko źródło dodatkowych pieniędzy.

– To tresura dzieci na przyszłych użytkowników uzależnionych od platformy – mówiła w czasie konferencji Justyna Kotowska, psychoterapeutka i wiceprzewodnicząca Państwowej Komisji ds. Przeciwdziałania Wykorzystywaniu Seksualnemu Małoletnich.

Wygodna narracja big techów 

Jako świadomy tego wszystkiego rodzic boję się o moje dzieci. Możemy z żoną chronić je przed platformami, ale jak długo? Na razie udało nam się nie dać ekranu naszym dzieciom, ale jak wspomniałem: starsze ma dopiero 3 lata. Co będzie za kolejne trzy i jeszcze kolejne?

Presja z zewnątrz jest spora. Oczywiście to anegdotyczny przykład, ale w naszym otoczeniu uchodzimy raczej za niegroźnych odmieńców. Choć, szczerze mówiąc, niepuszczanie dzieciom bajek na smartfonie (ani nigdzie indziej), lecz czytanie ich w książkach było dużo łatwiejsze, niż początkowo zakładaliśmy. Nie piszę też tego, by krytykować i biczować innych rodziców, bo doskonale wiem, jak w rodzicielstwie bywa trudno i jak wielką pokusą jest choć chwilowa ulga.

Piszę z troską, bo wielu rodziców zwyczajnie o tych zagrożeniach nie wie. A nawet jak coś obiło im się o uszy, racjonalizują sobie obawy. Słyszę między innymi, że "mój 1,5-latek od dawna ogląda bajki na telefonie i nic mu nie jest" albo "przecież musi umieć korzystać ze smartfona, bo będzie wykluczony cyfrowo".

Nawiasem mówiąc, rodzice czujący presję zapoznawania swoich dzieci z technologią powinni zastanowić się, jakie jest jej źródło, i czy na pewno chodzi tu o dobro i rozwój dziecka, czy też jest to narracja wygodna dla platform.

Narracja, której łatwo rodzicom ulec. W końcu są tylko ludźmi, a do tego ludźmi przewlekle zmęczonymi i niewyspanymi. Problem leży nie w nich, lecz w tym, że od lat my i nasze dzieci funkcjonujemy w rzeczywistości, którą trudno objąć rozumem. W końcu nie pytamy już, czy platformy są szkodliwe dla dzieci, bo wiemy, że są. Nie pytamy, czy platformy powinny podjąć jakieś działania, aby to zmienić, bo wiemy, że tak. Nie zastanawiamy się, czy władze powinny zmusić bezczynne platformy do zmiany, skoro one same tego nie robią. Wiemy, że państwo dbające o swoich obywateli powinno to zrobić. 

A jednocześnie nic albo prawie nic się nie dzieje. Tym "prawie nic" jest ów raport.

Skąd ten pesymizm? Z doświadczeń i przeszłości.

Chciałbym się mylić, ale jestem przekonany, że platformy same z siebie albo nie zrobią nic, albo w najlepszym wypadku wykonają kilka pozorowanych ruchów piarowskich, które będą równie skuteczne jak obecna weryfikacja wieku dzieci poniżej 13. roku życia. Gdyby było inaczej, już dawno wprowadziłyby skuteczne mechanizmy sprawdzania wieku. Albo chociaż zadbały o to, aby dzieci, które wbrew regulaminom korzystają z ich serwisów, nie miały styczności z materiałami dla nich szkodliwymi.

Z ich strony nie zmieni się nic, co zmniejszy zyski, bo ich celem na obecnym etapie rozwoju – o czym pisałem tu – nie jest dostarczanie użytkownikom przyjaznej przestrzeni społecznościowej, lecz zwiększanie zarobków akcjonariuszy.

Dlatego kluczowe jest tu działanie silnego państwa, które stworzy nie tylko dobre i surowe regulacje, które pomogą uczynić platformy społecznościowe bezpieczniejszymi i mniej uzależniającymi, ale opracuje rozwiązania edukacyjne dla dzieci i rodziców. Potrzeba tu bowiem holistycznego podejścia do korzystania z internetu przez dzieci i nastolatki.

fot. shutterstock.com/ Charlottstudio
Potrzeba bowiem holistycznego podejścia do korzystania z internetu przez dzieci i nastolatki. fot. shutterstock.com/ Charlottstudio

Nie możemy też liczyć, że właściciele platform oszołomieni danymi z raportu nagle obudzą się i ze wstydem powiedzą: Och, przepraszamy! Nie wiedzieliśmy. Od jutra zmieniamy algorytm, aby nie był tak uzależniający!

Liczenie na samoregulację byłoby głęboką naiwnością. W końcu platformy dysponują jeszcze lepszymi danymi i wiedzą o użytkownikach. Wiedzą o tym, co jest za kotarą, za którą nam udaje się czasem zajrzeć.

Pozostaje więc liczyć na rządzących, którzy, niezależnie od aktualnego układu politycznego, big techom się nie kłaniają. To oczywiście ponury żart. Rozumiecie już skąd moje obawy?

Lepiej nie będzie 

Obawiam się, że kilka dni pogadamy o wstrząsających danych dotyczących polskich dzieci w internecie, a potem Tusk się nie wkurzy, bo ma ważniejsze sprawy, np. mecz w ping-ponga czy obieranie ziemniaków, pojawi się inny głośny temat i zapomnimy o sprawie.

A za miesiąc lub kilka lat obudzimy się w tym samym, tylko gorszym miejscu, bo czas, który dzieci poświęcają na bycie w internecie, w tym mediach społecznościowych, nieustannie rośnie. A same cyfrowe przestrzenie stają się coraz gorsze.

Obawiam się, że kiedy moje dzieci będą starsze, presja otoczenia będzie jeszcze większa. I ja jako rodzic już niewiele będę mógł zrobić. 

Wszyscy albo prawie wszyscy rówieśnicy będą obecni w tej części rzeczywistości, przed którą my teraz je chronimy. Może okazać się, że będą chciały (lub zrobią to w tajemnicy) wejść do świata, który może im zaszkodzić. Świata, którego my, dorośli nie zdążyliśmy naprawić.

Chciałbym, aby to nie musiało się wydarzyć. Szansę na to daje omawiany raport. Tym, co go odróżnia od innych, są rekomendacje i propozycje regulacji – jest ich szereg, są przemyślane i konkretne, więc odsyłam do całości, szczególnie że raport napisano przystępnym językiem. Być może nawet czyta się go lepiej niż ten tekst pesymistycznie nastawionego taty.

Tak jak i twórcy raportu nie zostawiam was jednak w poczuciu beznadziei. Nadzieją jesteśmy my, dorośli, rodzice. To dorośli muszą podjąć działania, aby chronić tych, którzy sami bronić się nie mogą.

Wierzę, że politycy i rządzący są jak łódki. My, obywatele dmuchamy w żagle i decydujemy o obranym kursie i porcie, do którego zmierzamy. W tym przypadku to oburzenie, presja na rządzących, a pośrednio i platformy muszą być wielkie. Zmiana kursu wymaga potężnego podmuchu. Być może wtedy stanie się cud.

Choć wiem, że liczenie na cud to również naiwność.