Wieki mit. Dlaczego Amerykanie kochają Disneyland, a nie znoszą swojego państwa?

Amerykańskie państwo zrejterowało z wyścigu o przestrzeń kosmiczną, oddając pole prywatnym firmom. To kolejny przykład triumfującej w Stanach Zjednoczonych ideologii rynkowego fundamentalizmu. O wielkiej zmianie i micie, który więzi Amerykę, opowiada historyk Erik M. Conway.

Wieki Mit. Dlaczego Amerykanie kochają Disneyland, a nie znoszą swojego państwa?

“Disneyland istnieje po to, by ukrywać, że Disneylandem jest cały realny kraj, cała realna Ameryka”. Tak napisał w słynnym dziele “Symulakry i symulacja” Jean Baudrillard, francuski socjolog i filozof kultury. W rzeczy samej Disneyland może być pojemną metaforą Stanów Zjednoczonych. W tym kraju możesz wszystko, czy niemal wszystko, jeśli tylko masz pieniądze. Spełnisz każde marzenie, każdy sen czy wariactwo. Będziesz bohaterem “stworzonego” przez siebie filmu. Polecisz w kosmos i przy okazji ocalisz świat. Nie ogranicza cię fantazja ani tym bardziej regulacje, te “łańcuchy dla wolności gospodarczej”. 

–  To jest toksyczny związek Ameryki z wolnym rynkiem. Coś, co przez lata dawało nam przewagę na świecie, dziś stało się karykaturą, przyczyną nierówności, a być może zapalnikiem wojny domowej – mówi w rozmowie z magazynem "Spider’s Web Plus" Erik M. Conway, którego spotykamy w Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie, dokąd przyjechał na zaproszenie miejscowego Centrum Studiów Kosmicznych.

Pisarz i historyk, związany z NASA i California Institute of Technology, stawia sprawę jasno: wolny rynek poszedł w stronę fundamentalizmu rynkowego. Już nie teorii ekonomicznej, lecz teologii. 

Neoliberalizm Kalego 

– Albo jesteś wyznawcą “kościoła wolnego rynku”, albo komunistą – dodaje Conway.  O szczegółach uświęcania wolnego rynku historyk pisał, wraz z Naomi Oreskes, w książce “The Big Myth” (The Big Myth: How American Business Taught Us to Loathe Government and Love the Free Market), która za oceanem stała się hitem, porównywanym do “Kapitału w XXI wieku” autorstwa francuskiego ekonomisty Thomasa Piketty'ego. 

– Fundamentalizm rynkowy głosi, że wolne rynki są jedynym gwarantem wolności, nie tylko gospodarczej, ale też politycznej i religijnej. Ale to nieprawda. Jeśli się nad tym zastanowić, istniało i wciąż istnieje wiele dyktatur, które mają wolny rynek, np. Chile Pinocheta albo Korea Południowa po II wojnie światowej. Wolnorynkowe i liberalne w pewnym zakresie są przecież komunistyczne Chiny –  opowiada Conway i dodaje, że “obrońcy” wolnego rynku zazwyczaj powołują się na klasyczną definicję systemu, która nijak ma się do sytuacji zastanej. 

Dolar to relikwia Amerykanów

– Ja też jestem zwolennikiem wolnego rynku, to oczywiste, ale żeby ten działał właściwie, muszą być regulacje, musi być strażnik w postaci państwa prawa – podkreśla. 

A właśnie dziś “obrońcy” wolnego rynku przestawiają państwo jako wroga rozwoju. Według narracji neoliberalnej państwo to nie żaden opiekun wolnego rynku, ale jego ciemiężca. Ten wielki mit w USA ma się dobrze. 

W efekcie napisano na nowo historię Stanów Zjednoczonych, aby wymyślić opowieść o tym, jak wolna przedsiębiorczość została osadzona w podstawach amerykańskiego społeczeństwa, gospodarki i kultury.

– Ludzie naprawdę w to wierzą. Ale nie ma co się dziwić. Od lat są karmieni tym mitem. W reklamach, w mediach, przez wszelkiej maści liderów opinii, coachów – podkreśla Conway i dodaje, że przez lata narzucania tej narracji państwo słabło. 

Gdzie to najbardziej widać? W kosmosie! 

Erik M. Conway zauważa, że istnieje związek między upadkiem rządowych projektów kosmicznych a rosnącą liczbą miliarderów w USA. 

– Prywatyzacja dotknęła też tak strategiczne obszary państwa jak loty w kosmos. Eksploracja przestrzeni kosmicznej była bardzo kosztowna. W czasach zimnej wojny łatwiej było przekonać obywateli do sensowności takich misji, był to w końcu element wyścigu zbrojeń. Dziś społeczeństwo uważa, że prywatne podmioty poradzą sobie z tym lepiej od państwa, które związane jest przepisami – podkreśla. 

– Dziś w Stanach Zjednoczonych jest rekordowa liczba miliarderów, wiele firm z USA ma globalny zasięg, ale czy to przełożyło się na poprawę życia przeciętnego Amerykanina? – pyta retorycznie mój rozmówca. 

Conway zwraca uwagę, że odejście od państwowego monopolu w podboju kosmosu na rzecz prywatnych inicjatyw może wydawać się przejawem wolności, ale niesie ze sobą szereg zagrożeń.

– Jak zawsze koszty są uspołecznione, ale zyski sprywatyzowane. Loty w kosmos w latach 60. i 70. spowodowały rozwój GPS, internetu, a co przyniesie turystyka kosmiczna pod egidą Elona Muska? Zyski tylko dla niego – zauważa Conway. 

Zdaniem Conwaya celem Elona Muska jest sam Elon Musk. 

– Sprzedaje utopię życia na Marsie, jakby było możliwe w ciągu dekady. A dobrze wiemy, że to się nie uda. Ale na tym zasadzają się całe biznesy Muska, na przekonaniu, że jest cudotwórcą – podkreśla i dodaje, że Musk już kilkanaście lat temu mówił, że samochody autonomiczne będą powszechne. 

Przeniesienie lotów w kosmos z Pentagonu do Doliny Krzemowej zmieniło też narrację. Wielcy technies, przez lata stojący raczej po stronie demokratów, dziś zbliżają się do republikanów. Na szczycie tego zbliżenia są wspomniany Elon Musk, Peter Thiel, współzałożyciel PayPala, oraz mniej znani, ale wpływowi Marc Andreessen i Ben Horowitz. 

Donald Trump. Nowy zbawca Doliny Krzemowej?

– Wierzą, że Donald Trump obroni ich monopole i nie pociągnie do odpowiedzialności. Elon Musk obawia się, że demokraci mogą ścigać go za to, że X jest narzędziem niszczenia porządku publicznego w Stanach Zjednoczonych – zauważa Conway. 

Historyk podnosi jednak pewien paradoks. 

– Dolina Krzemowa krzyczy, że interwencje państwa są złe, ale gdy trzeba było ratować Silicon Valley Bank, chętnie skorzystali z pomocy administracji państwowej. Tak samo było, gdy Joe Biden ogłaszał Chip Act, mający pobudzić pracę na półprzewodnikami w Stanach Zjednoczonych. Wtedy też było cicho. Technies mają wybiórczą pamięć – zauważa i dodaje, że tak jak o wolność gospodarczą, tak Musk walczy o wolność słowa. 

– Niech będzie wolność, ale mojemu – puentuje z uśmiechem. 

Być jak John Galt 

Pytam w końcu mojego rozmówcę, w którą stronę dryfują Stany Zjednoczone? 

– Jedni mówią, że toną, kolejni, że mają szansę wypłynąć na szerokie wody. Jednak wielkiego mitu nie da się obalić. Nawet najbardziej poszkodowani wierzą w fundamentalizm rynkowy – zauważa i dodaje, że chociaż American dream nie jest tak pociągający jak kiedyś, to scenariusze rodem z Hollywood wciąż mają się dobrze. 

Czy Stany Zjednoczone coraz bardziej przypominają te z wizji Ayn Rand, autorki kultowego w neoliberalnych kręgach “Atlasa zbuntowanego”? Czy tymi Atlasami są m.in. Elon Musk, Peter Thiel czy Donald Trump (który na wspomnianą książkę często się powoływał)? Czy to oni podtrzymają chwiejący się w podstawach świat? 

– Wielu tak wierzy, reszta nawet jeśli nie dostrzega “geniuszu” wspomnianych, to innego mitu niż wielki mit rynkowego fundamentalizmu nie zna – mówi Conway. 

Taka to teologia w tym Disneylandzie.