Media po wyborach. Do TVP nadciągają posiłki z TVN-u, "Wyborczej" i YouTube'a

Przez ostatnie osiem lat przekaz w mediach publicznych był zdominowany przez narrację konserwatywno-nacjonalistyczną. To jednak nie usprawiedliwia całkowitego wyrzucania tego przekazu przez nową władzę. – Jeśli Tuskowi zależy na pluralizmie mediów, powinien wspierać telewizję Republika, aby liberalne media nie zdominowały znów przekazu w Polsce – mówi SW+ Tomasz Sakiewicz. 

Maski twarze

"Dziś na zakończenie »Teleexpressu« nie mam dla państwa żadnej śmiesznostki. Muszę powiedzieć coś całkiem serio – to jest mój ostatni »Teleexpress«, żegnam się z państwem. Chciałbym bardzo podziękować za te ponad 25 lat spotkań w »Teleexpressie« i w innych programach Telewizji Polskiej. Do zobaczenia w innym miejscu" – powiedział 31 sierpnia 2016 roku na antenie TVP1 Maciej Orłoś. 

Dziennikarz, jak wielu innych pracowników mediów publicznych, opuścił okręt zajęty przez piratów z Nowogrodzkiej, którzy postanowili całkowicie zmienić kurs. Przez następne niemal 8 lat Orłoś dryfował po bezkresnym medialnym oceanie. Na dwa lata zacumował w Telewizji Wirtualnej Polski, później popłynął do Radia Zet, Radiospacji i Radia Nowy Świat, ale nigdzie nie zakotwiczył na stałe. W końcu Robinson Crusoe polskiego dziennikarstwa wziął sprawy w swoje ręce. Założył na YouTubie kanał W Telegraficznym Skrócie, który obecnie ma 243 tys. subskrybentów. 

– Gdy odchodziłem z TVP, nie myślałem, że szybko tam wrócę. Urządzałem swoje życie zawodowe na nowo i raczej brałem pod uwagę to, że już nigdy, nie tylko z powodów politycznych, mogę nie wrócić do TVP – mówi nam Maciej Orłoś. 

Od telewizji odwrócili się też widzowie. Lokalna reżyserka Aneta Ćwieluch ze Zgorzelca tłumaczy, że przez ostatnie lata nie oglądała TVP ze względu na obecną tam mowę nienawiści. – Przez te manipulacje, fałszywe informacje moja własna mama stała się moim wrogiem – mówi Ćwieluch i porównuje "Wiadomości TVP" do dziennika z czasów PRL. – Podobnie jak w TVP za czasów PiS była manipulacja i fałszywe informacje, ale takiej mocy nienawiści nie było – dodaje. 

Los się odwrócił 15 października, kiedy wybory parlamentarne wygrała Koalicja Obywatelska wraz z koalicjantami. Wiadomo było, że pierwszym, za co się wezmą, będą media publiczne. Telefon od nowych władz Telewizji Publicznej Maciej Orłoś dostał już w połowie grudnia, zanim doszło do oficjalnego przejęcia TVP przez nowego prezesa Tomasza Syguta. Orłoś propozycję przyjął i już 4 stycznia pojawił się ponownie na antenie TVP1. 

"Jak śpiewał Zbigniew Wodecki, lubię wracać tam, gdzie byłem" – powitał o godz. 17 widzów TVP1 i TVP Info Maciej Orłoś. "»Teleexpress« wjeżdża na odnowione tory, będzie jechał szybko, dynamicznie, lekko, punktualnie i rzetelnie" – dodał prowadzący. 

Z taką myślą do mediów publicznych wrócił nie tylko Maciej Orłoś, lecz także Katarzyna Dowbor, Jarosław Kret, Beata Tadla czy Marek Czyż. Ten ostatni poprowadził premierowe wydanie "19.30", programu, który zastąpił "Wiadomości". Wrócili także widzowie, którzy od lat omijali szerokim łukiem programy Telewizji Polskiej.

– Po wyborach i zmianach z pewną dozą nieśmiałości zaczęłam oglądać publicystykę i programy informacyjne. Brak pasków i spokój przekazu mnie zszokował. Uważam, że nowe "Wiadomości" są teraz takie, jakie powinny być w publicznej telewizji – komentuje Aneta Ćwieluch.

I choć na statku odbitym piratom trwa feta, leje się rum i słychać głośne śpiewy, nikt się nie martwi tym, że łajba jest w ruinie i odbudowanie je będzie wymagało sporo siły. Upojeni wygraną mogą nie zauważyć, żeby naprawiając stare błędy, popełniają je na nowo. 

Przechowalnia talentów

Ostatnie 8 lat dla mediów liberalnych było trudne. Ograniczona liczba reklam spółek skarbu państwa, brak dotacji od ministerstw i państwowych instytucji mocno nadwyrężyły budżety mediów, które na te pieniądze mogły rokrocznie liczyć. Do tego doszły wydatki na SLAPP-y, czyli procesy sądowe wniesione, aby zablokować, przestraszyć dziennikarzy informujących o nadużyciach władzy.

Wydatki na promocję spółek skarbu państwa ścięto bardzo szybko, szczególnie w tych mediach, które wobec Prawa i Sprawiedliwości były wrogie. I tak już w pierwszej połowie 2016 roku TVN odnotował spadek wpływów z reklam od spółek skarbu państwa o 43,1 proc., a TVN24 o 53,2 proc., a to był dopiero początek. 

Jak wynika z analizy prof. Tadeusza Kowalskiego, członka Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, w latach 2015-2020 spółki skarbu państwa wydały na reklamy w mediach ponad 5,4 mld zł. W swoich kampaniach omijały krytykujące rząd media, w tym: "Gazetę Wyborczą", Tok FM, Radio Zet, "Newsweek Polska". Niewielkie sumy wydano w stacjach grupy TVN. Zyskiwały za to media wspierające PiS, w tym TVP, "Gazeta Polska", "Gazeta Polska Codziennie", Telewizja Republika, "Sieci", "Do Rzeczy". Spore środki kierowano także do mediów o dużych nakładach sprzyjających idei symetryzmu, np. RMF FM czy Polsatu, Grupy ZPR Media. 

"W przypadku np. prasy codziennej wydatki były znaczące. Jednego roku przychody reklamowe »GPC« pochodzące ze spółek skarbu państwa wyniosły ponad 60 procent, mimo że nakład spadał. To było skrajnie nieefektywne, wydawano coraz więcej pieniędzy na coraz mniejszy tytuł. W ostatnich latach zdecydowanie wzrosły nakłady reklamowe SSP w mediach Orlenu. Można przypuszczać, że była tam jakaś dyspozycja. Reklamy kupował tam nie tyko Orlen, ale i inne SSP. Wspierano »swoich«" – mówił w rozmowie z Wirtualnymi Mediami Tadeusz Kowalski.

A więc kiedy tylko 15 października o godz. 22.00 ogłoszono exit polle, z których wprost wynikała przewaga opozycji demokratycznej, w mediach liberalnych wystrzeliły korki od szampanów. 

"Mamy nadzieję na powrót do normalności, na to, że wydatki reklamodawców będą odpowiadały naszej pozycji rynkowej i udziałowi w rynku" – powiedział portalowi Wirtualnemedia.pl prezes spółki Agora SA Bartosz Hojka

I ten powrót do sytuacji sprzed 2015 roku już widać gołym okiem. W TVN24 product placement robią stacje Mol należące do Orlenu, w "Gazecie Wyborczej" reklamuje się Narodowy Fundusz Zdrowia. Jednak "normalność", o której wspomina Hojka, to mniejsze pieniądze dla tych, którzy w czasie rządów PiS mogli liczyć na lukratywne kontrakty. – Zdajemy sobie sprawę, że spółki skarbu państwa wycofają swoje reklamy, ale jesteśmy na to przygotowani – mówi Tomasz Sakiewicz, prezes Telewizji Republika. 

Gotowi na odcięcie od państwowych pieniędzy na pewno nie są w mediach publicznych. Wobec decyzji prezydenta Andrzeja Dudy, aby zawetować ustawę okołobudżetową w związku z zapisaniem w niej trzech miliardów złotych na media publiczne, rząd postanowił ten zapis z ostatecznej wersji ustawy wyrzucić. Premier Donald Tusk oświadczył, że w zamian te pieniądze zostaną przekazane na onkologię dziecięcą, psychiatrię dziecięcą oraz na rzadkie choroby genetyczne. Na początku marca Telewizja Polska otrzymała 220 mln zł z ogólnej rezerwy budżetowej na bieżące funkcjonowanie.

"Telewizja Polska S.A. właśnie otrzymała pierwszą transzę długo oczekiwanego finansowania, w wysokości 220 mln zł. To krok, który pozwoli nam rozwiązać kilka bieżących problemów oraz optymistyczniej spojrzeć w przyszłość" – napisał Daniel Gorgosz wyznaczony na likwidatora TVP w mailu do pracowników. Dodał, że telewizja jest w trakcie uzgadniania kolejnych transz, które pozwolą na stabilne funkcjonowanie spółki. Telewizja nie odpowiedziała na pytanie, na jaką ostatecznie pomoc od rządu mogą liczyć media publiczne. A tej pomocy potrzebuje sporo, bo zdaniem Gorgosza w budżecie Telewizji Polskiej brakowało 2,6 mld zł. 

– W TVP jest obecnie dramat i nędza. Nie ma pieniędzy na nowe projekty, nie ma nawet pieniędzy, żeby zapłacić za ZUS. Wielu dotychczasowych współpracowników nie dostało jeszcze nowego kontraktu, bo nowa władza nie ma dla nich zapewnionego finansowania – mówi nam anonimowo pracownik TVP. 

Media fake news
fot. Alina Kolyuka/Shutterstock.com

Bogdan Wiśniewski, przewodniczący komisji zakładowej NSZZ "Solidarność" w TVP, w rozmowie z Wirtualnymi Mediami stwierdza, że kondycja finansowa spółki jest trudna, bo pojawił się problem dotyczący finansowania, czyli wpływów z abonamentu i z rekompensaty z tytułu zwolnienia z jego płacenia, a do tego nadal ograniczona jest produkcja programów.

"Problem z produkcją ma wpływ na sytuację pracowników TVP, a zwłaszcza współpracowników. Sytuacja jest niekiedy dramatyczna, bo część członków naszego związku zwraca się nawet z prośbą o zawieszenie obowiązku płacenia składek z uwagi na ich własną trudną sytuację finansową" – mówił Wiśniewski. 

Pogłębiający się kryzys organizacyjno-kompetencyjny połączony z problemami komunikacyjnymi wewnątrz firmy nie podoba się politykom koalicji rządzącej. Nieoficjalnie dowiadujemy się, że zaczynają się przymiarki do odwołania Tomasza Syguta. 

Dziennikarskie chybił trafił 

Rekrutacje mediów publicznych są jak gra w lotto: komora losowania jest pusta, następuje zwolnienie blokady, zaczynamy losowanie dziennikarzy. 

Mimo problemów finansowych nowe kierownictwo w mediach publicznych zaczęło stopniowo wymieniać kadry. Co naturalne, sięgnęli po sprawdzone, znane nazwiska, które już widywaliśmy na antenach TVP lub słyszeliśmy w Polskim Radiu. Przez ostatnie lata pracowali w mediach liberalnych, które przygarnęły ich po tym, jak zostali zwolnieni lub odeszli z mediów publicznych.

– Gdy w całej Polsce zwalniano setki dziennikarzy mediów publicznych, którzy nie chcieli być propagandystami ówczesnej władzy, kto miał do nich wyciągnąć rękę? – pyta retorycznie pierwszy wicenaczelny "Gazety Wyborczej" Roman Imielski i dodaje: – Oni stracili pracę tylko dlatego, że byli niezależnymi dziennikarzami, którzy nie zgadzali się na wprowadzane w mediach publicznych porządki. Nie mogliśmy postąpić inaczej, jak wziąć ich do siebie. 

Jednak o ile wtedy wydawcy wykazali się ogromną empatią, przygarniając sieroty po przejętych mediach publicznych, dziś mierzą się z exodusem pracowników. 

Według części wydawców nowe władze TVP i Polskiego Radia wykazują się ogromnym egoizmem, podkupując im pracowników.

"To tajfun. Telewizja Polska proponuje stawki, na które prywatnych mediów nie stać. Istnieje niebezpieczeństwo powstania bańki popytowej, przez którą wydawcy komercyjni zostaną pozbawieni kadr, a co za tym idzie contentu niezbędnego do utrzymania pozycji na rynku" – alarmuje w rozmowie z Press.pl Bartosz Węglarczyk, redaktor naczelny Onetu.

Naczelny Onetu zapewnia, że gdyby mógł, każdemu ze swoich pracowników dałby od razu 100-procentową podwyżkę, żeby go zatrzymać. – Ale nasz budżet zależy od czynników rynkowych – dodaje Węglarczyk.

W ocenie pierwszego wicenaczelnego "Gazety Wyborczej" Romana Imielskiego każdy musi się poświęcić, aby odtworzyć media publiczne. – Odbudowanie mediów publicznych to zadanie dla całego środowiska dziennikarskiego. Każdy z nas musi ponieść koszty tej odbudowy – przekonuje Imielski.

Wabieni wizją lepszego wynagrodzenia i nowych wyzwań zawodowych dziennikarze porzucają dotychczasowych pracodawców. Tylko w ostatnich tygodniach do TVP dołączyli Michał Broniatowski z Interii, Kuba Benedyczak z Radia 357, Mariusz Piekarski, Paweł Balinowski i Jonasz Jasnorzewski z RMF FM, Joanna Mąkosa z Radia Zet, Bryan Kasprzyk, Małgorzata Nowicka-Aftowicz i Milena Bobrowska z Polsat News.

W rozmowie z “Presserwisem” Wiesław Władyka, członek zarządu Polityki, wydawcy tygodnika "Polityka", ocenia, że z powodu przepływu dziennikarzy i wydawców z jakościowych mediów prywatnych do mediów publicznych może ucierpieć szeroko pojęty interes społeczny. 

"Praca w TVP wiąże się w reguły z wyższymi zarobkami. Ale zapewne dla większości istotniejsza jest budowa marki osobistej i indywidualnej wartości. Dlatego nie dziwi mnie, że do TVP wróciła na przykład pracująca ostatnio dla »Gazety Wyborczej« Justyna Dobrosz-Oracz – tłumaczy Władyka. – To nie może pozostać bez wpływu na jakość mediów, które przez osiem lat rządów PiS stanowiły enklawę wolności dziennikarskiej i powinny tę rolę pełnić także w nowej rzeczywistości politycznej".

Roman Imielski z "Gazety Wyborczej" podziela te obawy i przywołuje przykład amerykańskiego “New York Timesa”, który zaliczył skokowy wzrost prenumerat, kiedy Donald Trump doszedł do władzy. Ten wzrost nazywali Trump-bump, ale obawiali się, co się stanie, jeśli Trump kolejne wybory przegra; o czym będą pisać, czy rzeczywiście będzie tak samo duże zainteresowanie ich tekstami. Okazało się, że dziennik cały czas się rozwija, a subskrybentów mu nie ubyło. – Oczywiście jest taka obawa, że czytelnicy odpłyną, jednak my nadal będziemy robić dobre, rzetelne dziennikarstwo. Ostatnie osiem lat to jeden z najlepszych okresów dziennikarstwa śledczego w polskich mediach, a w najbliższych miesiącach też mamy co robić – rozliczać ostatnich 8 lat rządów PiS-u. Będziemy też patrzeć nowej władzy na ręce – zapowiada Imielski. 

Szef Radia 357 Paweł Sołtys na pytanie o to, czy nie boi się, że przez to, że odbiorca wyznający liberalne wartości rozproszy się, w konsekwencji stracą płacących słuchaczy-patronów, odpowiada stanowczo: nie. 

Paweł Nowacki, ekspert ds. polskiego rynku medialnego, stwierdza: Musiałoby nastąpić ogromne tąpnięcie, w ramach którego z dnia na dzień z anteny np. Radia 357 zniknęłoby kilka ważnych nazwisk. Jak wtedy, gdy dziennikarze gremialnie odchodzili z Trójki. A jeżeli to są pojedyncze odejścia – z anteny zniknęły dwa, trzy nazwiska – i jako słuchacz włączam radio, które mimo to trzyma wysoki poziom, nie mam z tym problemu.

Ten brak powodów do obaw widać w danych z serwisu Patronite, w którym projekty medialne takie jak Radio 357, Radio Nowy Świat czy Raport o Stanie Świata zbierają pieniądze. Jak mówi nam Michał Leksiński z Patronite’a, firma nie zaobserwowała wpływu październikowych wyborów na poziom wsparcia na profilach reprezentujących publicystkę lub media (w tym rozgłośnie radiowe).

– Twórcy posiadają mocno ugruntowane społeczności, które wspierają je w sposób ciągły i wydaje się, że wydarzenia zewnętrzne (takie jak wybory) nie mają tutaj wpływu na trendy we wsparciu – zaznacza Leksiński.  

– Myślę, że dla wszystkich znajdzie się miejsce na rynku. Zarówno dla mediów publicznych, które będą ściągać do siebie doświadczonych dziennikarzy, którzy kiedyś tam pracowali, jak i dla nowych rozgłośni, które mają inny model biznesowy – zapewnia Nowacki. 

Tylko co z tymi, którzy w mediach publicznych pracowali przez ostatnie 8 lat? Oni z nowej zmiany z pewnością zadowoleni nie są. 

Prawa strona medalu

Pierwszymi decyzjami Tomasza Syguta, który na fotelu prezesa TVP zasiadł 19 grudnia, były zmiany personalne. "Musimy przywrócić TVP wiarygodność. Nie może być tak, że 70 proc. Polaków uważało, że »Wiadomości« TVP nie przedstawiają prawdziwego obrazu polskiej rzeczywistości" - napisał Sygut w pierwszym liście do pracowników, wysłanym jeszcze przed wigilią. 

Medioznawca prof. Maciej Mrozowski w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" przekonuje, że zmiany personalne przeprowadzić najłatwiej, a na pierwszy ogień powinni pójść ci, których “twarze stały się emblematami zakłamanej propagandy i arogancji władzy, której się sprzedali, co mocno nadszarpnęło reputację mediów publicznych”. Oczywiście trzeba to robić ostrożnie, żeby z rozpędu nie wyrzucić osób, które wykonywały swoje zadania uczciwie. 

– Media publiczne muszą uwzględniać wszystkich, bo działają za pieniądze wszystkich, w interesie wszystkich i dla wszystkich, więc to jest zadanie ekstremalnie trudne. Znacznie trudniejsze niż usunięcie pisowców. Stworzenie na nowo atrakcyjnego widowiska, wielu widowisk i całej instytucji, która odzyska zaufanie, o której ludzie nie będą mówić: "Aha, teraz przyszli nowi politycy i będą robić swoje, czyli będzie jak dawniej", a to diabelnie trudne – uważa Mrozowski.

A dokładnie o to, o co zwolennicy aktualnie rządzącej koalicji osiem lat temu oskarżali PiS, teraz zwolennicy PiS oskarżają koalicję rządzącą. "Wyborcy koalicji 15 października zakładali, że jej liderzy są bardziej kompetentni prawnie niż topornie naginający prawo do własnych potrzeb politycy Zjednoczonej Prawicy. Teraz widzimy, że prawna argumentacja, na której Ministerstwo Kultury opierało swoje działania wobec mediów, nie utrzymała się" – pisał pod koniec stycznia Jakub Majmurek na łamach "Newsweeka".   

Przeciwko sposobom wprowadzania zmian w mediach publicznych głośno wypowiedziała się Helsińska Fundacja Praw Człowieka.

"Nie ulega wątpliwości, że media publiczne wymagają pilnych i gruntownych reform. Zdajemy sobie sprawę, że uwarunkowania polityczne i prawne bardzo utrudniają takie reformy. Nie możemy jednak nie zauważyć, że sposób rozpoczęcia zmian w mediach publicznych budzi poważne wątpliwości prawne" – czytamy w komunikacie HFPC.

Zmiana w mediach publicznych nie spodobała się też widzom, którzy przez ostatnie lata śledzili programy Telewizji Polskiej czy Polskiego Radia. – Przestałem oglądać TVP, ze względu na sposób przejęcia tych mediów. Programy, które oglądałem, oraz publicyści i reporterzy, z których zdaniem się liczyłem, już tam nie pracują – mówi nam anonimowo Michał z południa Polski. – Z wiekiem poglądy konserwatywne i wartości religii katolickiej są mi bliższe. Umniejszanie lub wyszydzanie tych wartości nie zachęca mnie do oglądania tej wersji TVP. Przez ostatnie lata nie odczułem przez ani jeden moment, że TVP ma przekaz homofobiczny i kipi nienawiścią. Przepraszanie i hasła o zakończeniu homofobii w TVP, której tam nie zauważyłem, zrażają mnie zupełnie – dodaje.

Z kolei media związane z rządem PiS wpadły w panikę z obawy, że nowa władza podejdzie do nich tak samo, jak Zjednoczona Prawica do mediów w ciągu ostatnich ośmiu lat – przejmując kontrolę nad publicznymi i marginalizując lub zastraszając prywatne.

– Jeśli Tuskowi zależy na pluralizmie mediów, jak stale to zaznacza, powinien wspierać telewizję Republika, aby liberalne media nie dominowały przekazu w Polsce. Wielu Polaków, którzy mają konserwatywne poglądy, nie odnajduje się w przekazach mediów liberalnych, my reprezentujemy ich poglądy i interesy – mówi nam Tomasz Sakiewicz, prezes Telewizji Republika.

Republika zresztą może okazać się największym wygranym tej rozrywki, bo budowana przez lata konserwatywna widownia TVP po zmianie władz w grudniu przeniosła się właśnie do telewizji Sakiewicza. W styczniu była drugą najchętniej oglądaną telewizją newsową w Polsce. I choć już w lutym stacja spadła na siódmą pozycję w rankingu, jej wyniki oglądalności są 30-krotnie wyższe niż przed rokiem. 

Media
fot. Roman Samborskyi/Shutterstock.com

Ale o konserwatywnego widza, który na nową TVP się obraził, walczy także Kanał Zero, czyli medialny projekt Krzysztofa Stanowskiego, w którym chętnie brylują politycy prawicy, a także nowa telewizja, o której wspominał Jarosław Kaczyński. – Uczynimy wszystko, żeby po pierwsze wygrać walkę o telewizję publiczną w Polsce, a po drugie stworzyć także prywatną dużą telewizję, która będzie wolna – mówił pod koniec stycznia Kaczyński na konwencji w Lublinie. Telewizja, której prawdopodobnym szefem newsów będzie Samuel Pereira, ma zacząć działalność jeszcze w tym roku. 

Jednak fakt pojawienia się tak konserwatywnych produktów mediowych, które mają balansować liberalny przekaz, nie zwalnia mediów publicznych z dbania o przywrócenie w mediach publicznych elementarnych standardów, a także zwiększenia pluralizmu obecnych w nich głosów, także tych konserwatywnych. Media publiczne przecież nie są od tego, żeby balansować siły którejś z partii politycznych na rynku medialnym czy prezentować wartości tylko tych, którzy są w mniejszości. Zgodnie z misją publiczną mają pokazywać w miarę możliwości pełen, nieskrzywiony obraz rzeczywistości, "cechujący się pluralizmem, bezstronnością, wyważeniem i niezależnością". Tak przynajmniej wynika z Ustawy o radiofonii i telewizji. 

– Jak odchodziłem TVP w 2016 roku, zaczął panować nastrój nieco konspiracyjny. Na korytarzach, w redakcjach ludzie ściszali głosy, gdy chcieli ze sobą porozmawiać szczerze. Było jak w komunie, nie wiadomo, komu można ufać. Teraz, kiedy wróciłem, zauważyłem, że to nadal funkcjonuje. Tak zwana dobra zmiana narobiła tyle złego z mediami publicznymi, że wyprowadzenie tego na prostą będzie wymagało dużo wysiłku – mówi Maciej Orłoś. – W tym wszystkim najmniej chodzi o poglądy polityczne. Chodzi o tworzenie uczciwego przekazu. Można przecież mieć różne poglądy, a jednocześnie robić rzetelne i uczciwe dziennikarstwo. 

Unijna gwarancja wolności

Wsparciem w zapewnieniu pluralistycznego pejzażu mediowego w Polsce może być Europejski Akt o wolności mediów. Nowe prawo, które ma zabezpieczać wolność mediów, ich różnorodność oraz niezależność redakcyjną w Unii Europejskiej, powstało w reakcji na rosnące obawy dotyczące upolitycznienia mediów.  

"Przedsiębiorstwa medialne odgrywają kluczową rolę, ale stoją w obliczu spadku dochodów, zagrożeń dla wolności i pluralizmu mediów, pojawienia się dużych platform internetowych oraz mozaiki różnych przepisów krajowych" – mówił Thierry Breton, komisarz ds. rynku wewnętrznego UE, inaugurując projekt.  "Europejski akt o wolności mediów zapewnia wspólne zabezpieczenia na szczeblu UE, aby zagwarantować wielość głosów oraz możliwość działania naszych zarówno prywatnych, jak i publicznych mediów bez jakiejkolwiek ingerencji" – dodał Francuz.

Nowe prawo kładzie nacisk na niezależność i stabilne finansowanie usług medialnych realizujących misję publiczną, a także na przejrzystość własności mediów i przydzielanie reklam państwowych. 

Europejski Akt o wolności mediów mówi także o gwarancjach niezależności mediów publicznych. Nakłada na państwa UE trzy obowiązki dotyczące: zapewnienia niezależności kierownictwa i zarządu mediów publicznych, odpowiedniego finansowania oraz utworzenia organu regulującego media publiczne.

Wprowadza też zabezpieczenia mające na celu zwalczanie ingerencji politycznej w decyzje redakcyjne, zarówno w przypadku dostawców mediów prywatnych, jak i publicznych. Obejmują one ochroną dziennikarzy i ich źródła oraz gwarantują wolność i pluralizm mediów.

I choć akt budzi wiele wątpliwości, chęć wzmocnienia pluralizmu i wolności mediów na poziomie ustawodawstwa unijnego niewątpliwie należy uznać za słuszną. Nowe prawo ma być gotowe jeszcze przed wyborami do Parlamentu Europejskiego.

Na ten moment jednak flagowemu programowi informacyjnemu Telewizji Polskiej, czyli “19.30”, który miał być "fotografią świata", a nie propagandowym obrazem jak "Wiadomości" za czasów Jacka Kurskiego i Mateusza Matyszkowicza, do ideału daleko.

"Odnotowaliśmy pomijanie przez TVP informacji niekorzystnych dla rządu Donalda Tuska. W skrajnych przypadkach »19.30« poinformowała o wprowadzeniu przez rządzących korzystnych rozwiązań bez adnotacji, że wprowadził je poprzedni rząd Mateusza Morawieckiego" – zauważają analitycy raportu Demagoga, którzy przez cały styczeń oglądali i analizowali główne wydanie "19.30".

"Proponuję państwu umowę: zamiast propagandowej zupy, zaprezentujemy czystą wodę" – powiedział redaktor Marek Czyż przed pierwszym wydaniem.

Wyszedł kisiel. I nie chodzi wcale o Stefana Kisielewskiego, który mawiał: "Zmiany przyjdą na pewno, lecz nie wtedy, kiedy się na nie czeka".