Nastały ciężkie czasy w IT. Polski rynek zmienia oblicze

Kryzys w IT przyszedł do Polski kilka miesięcy temu i na dobre się tu rozsiadł. Nadchodzi czas poważnych zmian. – Skończyła się era taniego pieniądza, a zaczęła era, w której projekty IT muszą tworzyć realną wartość. Nie tylko przepalać kapitał pozyskany od inwestorów i funduszy – mówi Wojciech Balcerzak, rekruter techniczny z branży IT.

Rynek IT w Polsce: kryzys, zwolnienia, perspektywy

Kryzys w branży technologii? Przez lata wydawało się, że to nie może się wydarzyć. W pandemii ludzie zasiedzieli się w domach, branża jeszcze bardziej rozwinęła skrzydła, wszystkie wskaźniki rosły, firmy inwestowały, zatrudniały nowych ludzi. Lata 2022 i 2023 przyniosły jednak zupełnie odwrotny wiatr. Globalne czynniki, takie jak wojna w Ukrainie, a przede wszystkim podwyżki stóp procentowych, doprowadziły rynek IT do ściany. Nagle trzeba zacząć troszczyć się o wydawane, a najlepiej i zarabiane pieniądze.

W samym tylko 2023 roku według danych serwisu Layoffs.fyi – który agreguje informacje o dużych zwolnieniach w branży technologicznej – 1069 firm (choć głównie z USA) zwolniło ponad 244 tys. osób. Do zwolnień dochodziło także w Polsce, o czym pisaliśmy na łamach Magazynu Spider's Web+. W lipcu opisywaliśmy m.in., jak kryzys IT wpływa na firmy, które oferują tablice z ogłoszeniami o pracę. Nawet w nich szefowie musieli zwalniać, bo zwyczajnie mniej firm szuka pracowników. Choć wtedy przedstawiciele firm twierdzili, że kryzys zaraz minie, nie zanosi się na to.

O tym, jak wygląda sytuacja na rynku i co czeka firmy IT w Polsce, rozmawiamy z Wojciechem Balcerzakiem. Jest profesjonalnym rekruterem technicznym w branży IT i na co dzień ma do czynienia z wieściami z rynku: to do rekruterów w pierwszej kolejności kierują się zwalniani pracownicy z firm.

O rynku IT czytaj więcej w Spider's Web:

Rozmowa z Wojciechem Balcerzakiem*

Wojciech Balcerzak, rekruter techniczny IT

Jakub Wątor: Jak wygląda obecnie sytuacja na rynku IT w Polsce?

Wojciech Balcerzak: Oj, nie jest wesoło. Kryzys już nadszedł i z pewnością długo potrwa. W Polsce sytuacja jest wyjątkowo dynamiczna, dochodzi do fundamentalnych ruchów, które mogą mocno zmienić obraz rynku IT w naszym kraju.

Co konkretnie się dzieje?

Przede wszystkim w marcu upadł Silicon Valley Bank, czyli ulubiony bank startupów i funduszy venture capital w Dolinie Krzemowej. Tam kilkanaście tysięcy startupów miało swoje rachunki, a skoro tak, to problem zaczęły mieć też kontraktownie.

Kto taki?

Startupy w Stanach Zjednoczonych zlecają kodowanie na zewnątrz. Zazwyczaj za granicę, bo jest taniej. Na całym świecie są setki, tysiące firm, których podstawą działania jest kodowanie na zlecenia startupów. Czyli w startupie wymyślają sobie jakąś ideę, funkcjonalność, usługę, a kontrakt na napisanie tego kodu zlecają programistom z innej firmy, czyli kontraktowniom właśnie. To klasyczny outsourcing. Jeśli więc startupy straciły kasę, bo upadł bank, to nie miały czym dalej płacić tym kontraktowniom, które wykonywały ich robotę.

I co to ma wspólnego z Polską?

Zacznijmy od tego, że Polska jest bardzo dużym graczem, jeśli chodzi o kontraktownie. W ostatnich latach Polska stała się znaczącym graczem na europejskiej scenie technologicznej. Rozwój sektora IT, w szczególności w obszarach takich jak sztuczna inteligencja (AI), uczenie maszynowe (ML) i przetwarzanie dużych zbiorów danych (big data), przyciągnął uwagę inwestorów na całym świecie. Nasi deweloperzy są bardzo dobrze wykształceni, posiadają dogłębną wiedzę programistyczną. To w wielu przypadkach rasowi programiści, którzy umieją stworzyć coś od zera, kreatywnie myśleć i płynnie przejść z zadania na zadanie, a nie są tylko klepaczami kodu. Jesteśmy licznym narodem, więc mamy bardzo dużo firm, które świadczyły lub świadczą usługi dla amerykańskich startupów czy funduszy venture capital. No i oczywiście u nas jest dużo taniej niż w Stanach.

Jakie są największe kontraktownie w Polsce i ilu mniej więcej zatrudniają ludzi?

W Polsce największymi kontraktowniami są SoftServe, Epam, Comarch, Grupa Transiction Technologies, Asseco Poland, SII… Dużo jest tych firm. Zlecenia kontraktowe dostawały nawet takie firmy jak Ey, Accenture czy Deloitte. Rynek można dzielić pod wieloma względami i kategoriami. Polecam choćby ostatni raport o największych firmach IT w Polsce, który wypuścił serwis ITWiz.

Kto jeszcze jest takim krajem jak Polska?

Specjalizują się w tym jeszcze Indie, Ukraina, Białoruś i Rosja. Tyle że sankcje zamknęły rynek białoruski i rosyjski, a wojna sprawia, że ludzie nie chcą ryzykować i przenosić swoich biznesów IT do Ukrainy. Zostały więc Polska i Indie.

fot. whiteMocca / Shutterstock.com

A i tak nastał kryzys? Przez upadek jednego banku?

Nie tylko. Ostatnie kilkanaście miesięcy to przecież także inflacja i podnoszenie stóp kredytowych na całym świecie, co było spowodowane błędną polityką finansową banków centralnych i taniego pieniądza. Wcześniejsze obniżanie stóp procentowych miało na celu zwiększenie globalnego dostępu do tanich pożyczek, co z kolei mogłoby stymulować inwestycje i ogólny wzrost gospodarczy.

Warto tu zaznaczyć, że istotą startupów niekoniecznie jest zarabianie, tylko rozwijanie się poprzez pożyczki i finansowania z zewnątrz. Dlatego gdy stopy procentowe były niskie, to wszyscy brali kredyty w ciemno na kolejne projekty. Fundusze miały po prostu wyznaczony cel, jakim było inwestowanie pieniędzy im powierzonych. Teraz z kolei, kiedy pieniądz przestał być tani, a stopy poszły w górę, projekty nierentowne zaczynają tracić na znaczeniu i finansowaniu. Fundusze i startupy, a nawet wielkie korporacje nagle odkrywają, że z tych wszystkich projektów wielu nie opłaca się trzymać czy kontynuować. Zamykają je, a więc coraz mniej zlecają kontraktowniom. Rozpoczęła się era, w której projekty IT muszą tworzyć realną wartość, a nie tylko przepalać kapitał pozyskany od inwestorów i funduszy VC.

OK, a skąd ty to wszystko wiesz?

Jestem rekruterem technicznym. Na co dzień obserwuję rynek, mam dostęp do wewnętrznych danych firmowych i widzę, co się dzieje. To do mnie ludzie przychodzą w poszukiwaniu pracy, a firmy w poszukiwaniu pracowników. W ostatnich miesiącach przede wszystkim przychodzą ludzie szukający pracy, a w zasadzie przysyłają maile ze swoimi CV lub zwyczajnie zaczepiają się na social mediach.

Czym się różni rekruter techniczny od zwykłego rekrutera?

Techniczny musi mieć wiedzę programistyczną, najlepiej jak sam był kiedyś programistą, tak jak ja. Zajmuję się tym od 12. roku życia, byłem samoukiem. Gdy się wypaliłem jako programista, już będąc dorosłym, poszedłem na rekrutera. Najpierw zwykłego, żeby nabrać w tym wprawy, dodatkowo rozwinąłem się w kierunku sourcingu, a potem poszedłem na technicznego.

Moim zadaniem jest tworzenie strategii pozyskiwania ludzi oraz ich rekrutacja. Strategia polega na wyznaczeniu, do jakich mediów zwrócić się z ogłoszeniami o pracę, jakie kanały internetowe wykorzystać, które eventy branżowe zasponsorować, gdzie powiesić plakaty, jak ustawić marketing. W skrócie: w jaki sposób się promować, by znaleźć tego idealnego kandydata na pracownika. W tej branży do tej pory to firma musiała się dobrze zaprezentować, żeby kandydat na nią zwrócił uwagę. Nie na odwrót. 

Poza tym pomagają job boardy, czyli internetowe tablice ogłoszeniowe.

To nie brzmi jak robota dla programisty.

Jako rekruter techniczny korzystam z narzędzi cyfrowych, które czasem sam sobie tworzę. Mogę w określonym języku programowania zmodyfikować wyszukiwarkę, np. Google, żeby szukała ludzi przez odpowiednie paradygmaty. To nie jest tylko kwestia wpisania odpowiednich komend do wyszukiwarki. Mogę z Google'a zrobić taką wersję narzędzia, która będzie tylko moja lub podzielić się z zespołem. Ustawiam w niej, na jakich social mediach ma szukać kandydatów, czy ma skanować dyski sieciowe, dokumenty umieszczone w otwartych chmurach itd. A nawet stosować elementy białego wywiadu w celu znalezieniu konkretnego specjalisty na wymagający projekt.

Nie mogę pokazać narzędzi do pracy, ale zrobiłem np. taką prostą wyszukiwarkę drinków opartą na Google'u. Można ją potestować tutaj.

Jak widzisz, to nie jest prosta robota, trzeba mieć duże umiejętności programistyczne i umieć szukać informacji. W zasadzie to się ociera o biały wywiad. Dobry rekruter techniczny na umowie o pracę dostaje jakieś 18-20 tys. zł brutto miesięcznie w czasie, gdy był ogromny popyt na usługi. Nie o mnie mowa, ja akurat działam jako freelancer (B2B).

Kiedy już znajdę odpowiednią osobę, dzwonię do niej, proponuję stawkę i opisuję jak najwięcej projektów, które robimy. W IT to jest normalne, że jesz obiad i nagle ktoś dzwoni z propozycją pracy. Nikt nie pyta, skąd mam jego numer. Ale gdyby zapytał, to muszę podać konkretne źródło kontaktu do niego ze względu na RODO.

Czyli to nadal jest rynek pracownika mimo kryzysu.

W tym sensie, że najlepsi kandydaci bez problemu dostają pracę, to tak, ale będzie to wymagać z ich strony znacznego wysiłku. Oni dostają propozycje pracy na projektach dla firmy produktowej, a nie w kontraktowniach. W tych drugich masz niepewność jutra, ławeczki się wydłużają.

Ławeczki?

Kontraktownie, które zatrudniają setki programistów, działają na tyle, na ile mają zleceń z zewnątrz. Gdy nie ma kontraktów, pracownicy siedzą na ławeczce rezerwowych i nic nie robią. Dostają za to podstawę wynagrodzenia. Ławeczka w praktyce to arkusz Excela z takimi informacjami jak imię i nazwisko, język programistyczny, w którym dany człowiek się specjalizuje, jego staż prac w branży, liczba dni, które siedzi na ławeczce i jego stawka.

W dobrych czasach, czyli jeszcze rok temu, na ławeczkach pracownicy potrafili siedzieć nawet 6-8 miesięcy. Firmom opłacało się trzymać takich specjalistów, nawet jak nic nie robili. Teraz ludzie siedzą na ławeczkach maksymalnie dwa miesiące i jak nie ma dla nich pracy, to wylatują. Bo przez wysokie stopy procentowe zwyczajnie nie stać firmy na taki poziom ławeczek.

To się przekłada także za stawki godzinowe na projektach?

Oczywiście, że tak. Stawki spadły. Na przykład dziś dobry junior, czyli początkujący programista, może na umowie o pracę zarobić od 8 do 12 tys. zł brutto. Przed kryzysem dostawał nawet ok. 17 tys. zł. Wcześniej doświadczony .Net developer mógł zarobić nawet 45 tys. brutto na B2B w firmie produktowej. Teraz stawka maksymalna wynosi 32 tys. brutto. 

To kto konkretnie teraz szuka pracy?

Zgłasza się dużo deweloperów z banków inwestycyjnych. Dostajemy też ogłoszenia od osób, które wcześniej pracowały w kontraktowniach realizujących zlecenia z zakresu fintech czy e-commerce. Jeśli chodzi o staże pracy, to mamy pełen zakres, ale większość ludzi, którzy znaleźli się na lodzie, to tzw. midzi i seniorzy, czyli ludzie średnio i bardzo zaawansowani, jeśli chodzi o staż w tej branży.

A co z juniorami, czyli początkującymi programistami?

Im zawsze jest trudno znaleźć pracę, a obecnie wręcz bardzo trudno. Juniora trzeba przeszkolić, a to kosztuje. Nie ma znaczenia, że oni przychodzą po kursach programistycznych, bo one są małowartościowe. Wiele osób je kończy, bo myśli, że to łatwa i szybka kasa, a tak naprawdę niewiele potrafią. Juniorom sugeruję przebranżowienie, bo nadchodzi dla nich bardzo trudny okres.

Co się przez ten okres będzie działo?

Duże kontraktownie mają duży problem. Wielu graczy amerykańskich przeniesie się bezpośrednio do Polski. Visa już zapowiedziała otworzenie swojego hubu technologiczno-produktowego w Polsce. Tak samo firma Google zamierza pogłębiać swoją działalność na terenie Polski – będzie tam pracowało 1,5 tys. specjalistów. Kilka firm już intensywnie rozwija swoje oddziały w Polsce, jak Zendesk/Nvidia. Przenoszą swoje główne zespoły odpowiadające za produkty w Stanach do Polski. Ale, co ważne, przenoszą je bez pracowników, czyli na miejscu będą szukali ludzi od zera.

Czyli ludzie znajdą jednak pracę.

Będą się przenosili z kontraktowni, ale to będzie powolny proces. Firmy, które przenoszą swoje oddziały do Polski, najpierw będą musiały znaleźć doświadczonych rekruterów, potem rozpocząć kampanię rekrutacyjną, przeprowadzić rozmowy z kandydatami, negocjacje itd. Takie przeniesienie pracowników na rynku potrwa jakieś 4-6 miesięcy. Trzeba jednak pamiętać, że to wszystko pieśń przyszłości. Na razie zagraniczne firmy dopiero zapowiedziały mocniejsze wejście do Polski. Jeszcze jednak nie weszły.

To znaczy, że nie ma się czym martwić?

Stawki już spadły, więc chyba jest czym się martwić. Dobrze wykwalifikowani pracownicy znajdą pracę, ale wśród tych słabszych nastąpi duża weryfikacja rynkowa. Co do kontraktowni, to następują w nich kolejne zwolnienia. Z jednej z największych w Polsce wyleciały ostatnio całe działy marketingu i growth, czyli wzrostu. Trudno mi powiedzieć, co będzie z kontraktowniami. Widzę dla nich trzy wyjścia: upadek, restrukturyzacja lub przejęcie przez innego gracza. Tak wygląda dojrzewanie polskiego rynku IT.

Kiedy kryzys się skończy?

Trudno powiedzieć. Stopy procentowe mogą być na poziomie 5 proc. przez wiele kolejnych miesięcy, a nawet lat. Eksperci, z którymi rozmawiam, przewidują, że odbicie nastąpi ok. 2025 roku i będzie szło w kierunku specjalizacji, takich jak Medtech ukierunkowanych na sztuczną inteligencję, machine learning i w kierunku praktycznego wykorzystania aplikacji w życiu codziennym (np. połączenie Excela z ChatemGPT).

Należy też pamiętać, że kryzys w IT to jedno. Inna sprawa, że mamy ogólny kryzys światowy, a niektóre wskaźniki nie napawają optymizmem. Ostatnio porównywałem sobie historyczne załamania gospodarcze z okresami trwałej utraty miejsc pracy. Chodzi o sytuację, gdy osoby tracą pracę i nie są w stanie znaleźć nowego zatrudnienia. Ten wskaźnik może być prekursorem recesji, bo odzwierciedla nie tylko utratę dochodów gospodarstw domowych, ale i zmniejszenie wydatków konsumpcyjnych. A te ostatnie są przecież głównym motorem wzrostu gospodarczego.

I co wyszło, jak się temu przyjrzałeś?

Że historia się powtarza. Na przełomie 1999 i 2000 roku wybuchła bańka dotcomów. Napompowane akcje firm technologicznych spadły po ostrej korekcie rynkowej. To doprowadziło do trwałej utraty miejsc pracy wielu osób, co przerodziło się potem w recesję w 2002 roku.

To samo było przy kryzysie finansowym z lat 2008-2009 wywołanym załamaniem rynku mieszkaniowego i instytucji finansowych. Wtedy recesja trwała dwa lata, a trwałą utratę miejsc pracy liczono w Stanach w tysiącach.

Trzeci sygnał to COVID-19. Skutki gospodarcze pandemii były bezprecedensowe, a rządy na całym świecie wdrożyły ogromne środki stymulacyjne, aby zapobiec całkowitemu załamaniu gospodarczemu. Oczywiście też nastąpiła wtedy recesja i wzrost trwałej utraty miejsc pracy.

Podobnie jest teraz. Recesji jeszcze nie ma, ale w danych już widać, że ten wskaźnik rośnie po raz czwarty w XXI wieku. Lekko nie będzie.

*Wojciech Balcerzak – starszy rekruter techniczny. Od 5 lat działą w branży rekrutacyjnej z naciskiem na obszar sourcingu, czyli pozyskiwania psecjalistów IT. Dodatkowo rozwija się w kierunku OSINT. Pasjonat nowych technologii i inwestowania.

Zdjęcie główne: fot. Indypendenz / Shutterstock.com
DATA PUBLIKACJI: 20.10.2023