Blokada porno, której nie będzie. Tak polski rząd próbuje chronić dzieci

Niecałe 11 lat – tyle ma przeciętnie polskie dziecko, gdy po raz pierwszy widzi treści pornograficzne. Mimo medialnych zapowiedzi rząd nie zablokuje jednak takich stron, bo sam przyznaje, że to niemożliwe. Choć Sejm niemal jednogłośnie przegłosował projekt ustawy w pierwszym czytaniu, to przypomina on raczej notatkę o nośnych przedwyborczych hasłach.

Ograniczenie stron dla dorosłych. Projekt uchwały

Aż 425 posłów zagłosowało za dalszym procedowaniem (przeciw byli tylko Konfederaci i Wolnościowcy) projektu ustawy o ochronie małoletnich przed dostępem do treści nieodpowiednich w internecie. – Dostęp do pornografii w Polsce jest zbyt łatwy. Dwa razy częściej na treści pornograficzne trafiają dzieci, których rodzice nie ustalili zasad korzystania z internetu – wyjaśniał z mównicy Paweł Lewandowski, podsekretarz stanu w Ministerstwie Cyfryzacji.

Taką zgodę rzadko przy Wiejskiej widać, ale trudno polemizować z kwestią szkodliwego wpływu pornografii na dzieci i młodzież. Dane faktycznie są przerażające, co pokazało badanie NASK z 2022 r. Co piąte dziecko zetknęło się po raz pierwszy z treściami o charakterze seksualnym, gdy miało mniej niż 10 lat. Średnia to niecałe 11 lat, a w sumie pornografię widziało aż 73 proc. wszystkich dzieci w Polsce. Z kolei co trzecie dziecko lub osoba młoda nie potrafi powiedzieć, czy to, co widzi w filmach dla dorosłych, odzwierciedla seksualną rzeczywistość w zwykłym życiu. Konsekwencje bywają druzgocące, o czym pisaliśmy m.in. w reportażu "Fuck machine na wyciągnięcie myszki. Porno w internecie chwyta coraz mocniej, głębiej i ostrzej".

Posłanka KO Monika Rosa zwróciła jednak uwagę na to, iż w sieci niebezpieczeństw jest więcej: patostreaming, cyberprzemoc, dezinformacja, mowa nienawiści etc. Lewandowski odparł, że wie o tym, ale na początek czas zająć się filmami dla dorosłych. Dodał, że to pierwszy krok.

Tyle że to krok iluzoryczny. Autorzy projektu przyznają, że blokada pornografii jest niemożliwa, więc cały zabieg nazywają "ograniczeniem dostępu". Ponadto ich intencją – jak początkowo mogło się niektórym osobom wydawać – nie jest teoretyczna blokada dla wszystkich, lecz uchronienie przed szkodliwymi treściami przede wszystkim dzieci.

To, co Ministerstwo Cyfryzacji proponuje, w dużym stopniu już w Polsce funkcjonuje. Główną korzyścią z samych projektowanych przepisów jest to, że teleoperatorzy musieliby swoje narzędzia ograniczania treści udostępniać klientom za darmo, podczas gdy obecnie są one płatne. Zadziwiające, że resort nie reklamuje projektu ustawy właśnie tym pomijanym do tej pory wątkiem. Zwłaszcza że poza nim z projektu niewiele wynika, za to udało się do niego wrzucić kilka zmian z pornografią niemających nic wspólnego.

Główny odpowiedzialny za projekt, minister cyfryzacji Janusz Cieszyński, pisał na Twitterze, że prace nad nim trwają od roku. Całość wygląda jednak, jakby jego resort w przedkampanijnej naradzie przy Nowogrodzkiej wylosował hasło "pornografia" i dostał nakaz coś z tym zrobić. Postanowił więc zaproponować tyle, ile... jest możliwe do wykonania tu i teraz. Bo więcej de facto jest niemożliwe.

Ze wspomnianego badania NASK wynika także, że aż 60 proc. rodziców nie kontroluje tego, czy ich dzieci oglądają pornografię w sieci. W ankiecie przyznali to… sami uczniowie. I wydaje się, że to właśnie do rodziców przede wszystkim jest skierowany ten projekt ustawy.

W knajpie obejrzysz

O tym, że powstawał on w pośpiechu, może świadczyć na przykład fakt, że w jego pierwszej wersji nie było nawet wspomniane, by chronić anonimowość osób korzystających z "ograniczenia pornografii". Resortowi cyfryzacji zwrócił na to uwagę w konsultacjach Prezes Urzędu Ochrony Danych Osobowych.

Podstawowym założeniem jest bezpłatne udostępnienie usługi ograniczania treści pornograficznych przez teleoperatorów. Mieliby oni wyraźnie informować o usłudze ograniczenia pornografii i proponować ją klientom. Rzecz dotyczy głównie wielkiej czwórki: T-Mobile, Orange, Plus, Play. Mniejsi czy średni (np. lokalni) przedsiębiorcy telekomunikacyjni będą mieli na wdrożenie zmian 24 miesiące.

Narzędzia ograniczające treści 18+ mieliby też wprowadzić przedsiębiorcy, którzy udostępniają internet za pomocą wi-fi, czyli m.in. hotele, galerie handlowe, lotniska i tak dalej. Chyba że są w stanie zweryfikować wiek tych, którzy z ich wi-fi korzystają.

Przepisy mają nie dotyczyć mikroprzedsiębiorców, czyli firm, w których zatrudnionych jest mniej niż 10 pracowników. W praktyce więc nie będą dotyczyły też ogromnej większości barów, knajp czy restauracji. W branży gastronomicznej powszechnym zwyczajem jest bowiem zatrudnianie na umowy zlecenia.

fot. Maxx-Studio / Shutterstock.com

Jeśli któryś duży teleoperator nie będzie chciał dostosować się do zmian lub zrobi to nieodpowiednio, dostanie karę w wysokości 1 proc. przychodów za zeszły rok, ale nie może być ona wyższa niż milion złotych. Mniejsi przedsiębiorcy (tacy, których przychód nie przekroczył 500 tys. zł) mogą dostać karę maksymalną 15 tys. zł. Kontrole wszczynane mają być z urzędu przez ministra cyfryzacji. Może on też ukarać konkretne osoby z kierownictwa lub zarządu firmy, maksymalnie obciążając ich trzykrotnością ich miesięcznej pensji.

Pieniądze z kar mają iść na Fundusz Szerokopasmowy Ministerstwa Cyfryzacji, którego celem jest dofinansowanie sieci dostępu do szybkiego internetu m.in. przez rozbudowę infrastruktury. Działania funduszu kierowane są głównie do obszarów wiejskich. Z drugiej strony projekt zapewnia pewne ulgi podatkowe dla przedsiębiorstw, które będą musiały wdrożyć lub kupić odpowiednie rozwiązania technologiczne.

Na kłopoty VPN

Na świecie blokady strony porno to domena krajów islamskich, takich jak Jemen, Oman, Uzbekistan, Afganistan, Turkmenistan, Pakistan, Iran, Malezja, Indonezja, Zjednoczone Emiraty Arabskie czy Arabia Saudyjska. Ponadto zakaz funkcjonuje w Laosie, Wietnamie, Kambodży, Erytrei, Tanzanii, Tajlandii, Ugandzie, Indiach oraz obu Koreach. Z największych technologicznych graczy blokadę stosują Chiny. W Europie zaś filmów dla dorosłych nie obejrzą tak łatwo internauci na Białorusi.

Dla przykładu w Indiach blokadę wprowadzono w 2021 r. Tamtejszy rząd zwraca się do telekomów o "zdjęcie" konkretnych stron internetowych po tym, jak sąd potwierdzi zasadność blokady. Taki los może spotkać witryny, które pokazują kobiety w pełnej lub częściowej nagości, przedstawiają je w jakimkolwiek akcie lub zachowaniu seksualnym. Zabronione też są treści 18+, w których ktoś się podszywa pod inną osobę lub które są sztucznie przekształcone (np. przez generatory AI). A to i tak nie pierwsze podejście hinduskiego rządu do takich treści. Już przed wejściem w życie powyższych przepisów w Indiach zablokowanych było ponad 800 stron tego typu.

Polska nie zamierza jednak blokować, przedmiotem projektowanych przepisów jest "ograniczenie". – Pozorne blokady oparte są o usługi DNS, gdzie serwer DNS operatora okłamuje klienta, że "nie zna takiej strony". Tak dzisiaj działa np. blokada hazardowa, omijana jednorazową operacją trwającą mniej niż minutę poprzez ustawienie serwera DNS dostawcy spoza Polski – wyjaśnia szczegóły techniczne Adam Haertle, ekspert ds. cyberbezpieczeństwa, twórca Zaufanej Trzeciej Strony. Internauci dobrze o tym wiedzą. W Tajlandii zaraz po wprowadzeniu zakazu liczba osób szukających w Google frazy "VPN" skoczyła o 640 proc.

Haertle dodaje: – Zakładam, że polscy operatorzy telekomunikacyjni pójdą w tę stronę, ponieważ takie wdrożenie jest szybkie, proste, ale i równie bezskuteczne wobec kogoś, kto chce je ominąć. Na drugim biegunie mamy blokady skuteczne, oparte o budowaną latami infrastrukturę, stosowane np. w Chinach czy Iranie, ale ze względu na koszty i wyzwania techniczne nie wydaje mi się, by były atrakcyjną opcją dla operatorów.

To z kolei wiedzą niektóre zachodnie kraje, które nie blokowały, lecz właśnie ograniczyły treści dla dorosłych. W Niemczech dostęp do stron mają tylko osoby pełnoletnie. Jeśli któraś witryna tego nie weryfikuje, dopiero wtedy dostawca internetu musi ją zablokować. Wtedy nie tylko małoletni, ale po prostu wszyscy tracą do niej dostęp. Bardzo podobnie działa to we Francji, gdzie w przypadku niewystarczającej weryfikacji możliwa jest całkowita blokada strony. Ponadto od marca 2022 r. każde urządzenie z dostępem do sieci, które jest sprzedawane, musi mieć wgraną (choć nie od razu aktywowaną) aplikację do ograniczania tego typu treści.

Pierwsze podobne przepisy są już także w Stanach Zjednoczonych. W Luizjanie, gdzie prawo funkcjonuje od stycznia, należy zweryfikować wiek prawem jazdy lub innym dokumentem. W Utah to samo trzeba robić od początku maja. W efekcie mieszkańcy tego stanu stracili dostęp do Pornhuba. Chyba że... użyją VPN-a. Swoje przepisy przygotowuje też brytyjski parlament. Tam, by obejrzeć filmy 18+, trzeba będzie się uwiarygodnić paszportem lub kartą kredytową.

Udarmowienie usługi

Ministerstwo Cyfryzacji nie wskazuje, które konkretnie strony miałyby być zablokowane. Nie stworzy listy witryn zakazanych, jak ma to miejsce w przypadku ustawy hazardowej. Tam telekomy dostają listę konkretnych adresów internetowych, które mają zablokować, i teoretycznie wszyscy mają problem z głowy.

W tym przypadku telekomy same mają zdecydować, które strony są pornograficzne, a które nie i jak w ogóle je zidentyfikować. O ile można stworzyć listę najpopularniejszych stron tego typu, o tyle spisanie wszystkich jest niemożliwe. – Każdego dnia powstaje blisko 300 stron pornograficznych. W każdej minucie jest streamowanych 13,5 tysiąca GB treści pornograficznych. To, że dziecko trafi na takie treści, jest niemalże pewne – mówił kilka dni temu dr Rafał Lange z NASK w rozmowie z CyberDefence24. Obowiązek ograniczenia "wszystkich" takich stron w projekcie ustawy spoczywa na teleoperatorach.

– W projekcie przepisów ustawodawca sprytnie uniknął rozwiązywania wszystkich problemów, jakie wiążą się z blokowaniem treści pornograficznych w internecie. Głównymi wyzwaniami są przede wszystkim określenie, które strony pornografią są, a które nie. Nikt na naszym rynku nie oferuje sensownej, aktualizowanej i kompletnej listy takich witryn bez względu na to, ile jesteśmy gotowi za nią zapłacić. A nawet gdyby taką listę można było kupić, to nikt nie wie, jak te strony skutecznie zablokować – komentuje Adam Haertle.

Aby to ułatwić, resort umieścił w projekcie definicję. To wszelkie treści ukazujące rzeczywiste lub symulowane zachowania o charakterze seksualnym, w tym prezentujące różne formy kontaktów seksualnych oraz przedstawiające organy płciowe w funkcjach seksualnych. - Nie zamierzam nawet zaczynać dyskusji na temat skali problemów z klasyfikacją witryn lub tego, jak mają być blokowane strony, gdzie 1 proc. treści spełnia ustawową, niezwykle szeroką definicję pornografii ("zachowania o charakterze seksualnym"), a reszta nie - zauważa potencjalne ryzyko Haertle.

W trakcie konsultacji publicznych Stowarzyszenie Libertariańskie zwróciło uwagę, że istnieje wiele stron nieuważanych za pornograficzne, na których jednak takie treści się pojawiają, podając za przykład Twittera. Na polskim podwórku takim przykładem mogą być serwery Chomikuj.pl, na których jest mnóstwo pełnometrażowych filmów czy scen pornograficznych dostępnych do ściągnięcia albo od zaraz, albo po wykupieniu SMS-em kredytów w serwisie. Resort wyjaśnia, że jest świadom tych zagrożeń, ale nowe przepisy mają przede wszystkim wyposażyć rodziców w bezpłatne narzędzia do ograniczenia stron porno, za które normalnie musieliby zapłacić. Oraz w ogóle ich uświadomić o istnieniu takich narzędzi.

Na rynku są one obecne od dawna. Nawet rządowy NASK stworzył dla rodziców aplikację mOchrona. Nie próżnują też teleoperatorzy, tyle że oni każą sobie za to płacić. Plus ma Aplikację Ochrony Rodzicielskiej, co kosztuje 4 zł miesięcznie za ochronę dwóch urządzeń. Play za aplikację Bezpieczna Rodzina każe sobie płacić 10 zł lub nawet 20 zł w wersji premium. Aplikacja od T-Mobile nazywa się Dzieci w sieci i kosztuje 5-6 zł miesięcznie. Z kolei Orange kasuje 10 zł za każdy miesiąc usługi Chroń Dzieci w Sieci, 12 zł za apkę Bezpieczne Dziecko w Sieci lub... nic, bo ma też usługę CyberOchrona, w ramach której można ustawić filtr wyłączający strony z pornografią.

Zapytaliśmy telekomy o to, ile procentowo ich klientów korzysta z tych rozwiązań. Firmy jednak nie dzielą się takimi danymi. Jeśli przepisy wejdą w życie, będą musiały to robić. Miałyby bowiem obowiązek raportować ministrowi cyfryzacji, jakich narzędzi używają do ograniczania pornografii, w jaki sposób identyfikują same treści o takim charakterze oraz jaka jest liczba i procent abonentów korzystających z usługi. I przede wszystkim będą musiały zrezygnować z opłat za korzystanie z ochrony, co może być jednym z ich argumentów przeciw torpedowaniu tych przepisów.

Czy powyższe rozwiązania wystarczą do spełnienia wymogów nowych przepisów? "Istnienie dostępnych na rynku aplikacji kontroli rodzicielskiej czy usług filtrowania ruchu sieciowego stanowić może punkt wyjścia dla oceny wykorzystywanych przez dostawców rozwiązań, a projektowana ustawa ma za zadanie zwiększyć zakres ich oddziaływania" – przekonuje ministerstwo w projekcie.

"Poczta nie zagląda do listów"

Sami operatorzy twierdzą, że resort cyfryzacji nie kontaktował się z nimi bezpośrednio podczas prac nad projektem. "Opinia praktycznie wszystkich większych dostawców internetu w kraju została wyrażona w załączonym do maila stanowisku Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji, czyli organizacji branżowej, do której jako przedsiębiorca telekomunikacyjny należymy" – wskazuje Arkadiusz Majewski z biura prasowego Plusa.

I załącza stanowisko PIIT, które ma 24 strony, ale już w pierwszych słowach wskazuje: o ile cel jest szczytny, sposób osiągnięcia go już nie. A w drugim akapicie uderza wprost kilkoma ciosami na raz.

"Nie podzielamy i nie zgadzamy się z przewidzianym w projektowanej ustawie sposobem realizacji tego celu [ograniczenia pornografii – przyp. red.]. Projektowana ustawa wszystkie obowiązki związane z ochroną małoletnich przed treściami pornograficznymi składa na barki polskich dostawców internetu, nie nakładając absolutnie żadnych obowiązków na dostawców treści pornograficznych, którzy udostępniają je w sieci Internet" – zwraca uwagę PIIT.

I dodaje: "Projektowana ustawa wydaje się nie dostrzegać istniejących, w tym finansowanych ze środków publicznych, rozwiązań służących ochronie małoletnich. Wreszcie, projektowana ustawa, zamiast budować na istniejących przepisach prawa służących ochronie małoletnich przed kontaktem z treściami pornograficznymi (np. przepisach Kodeksu karnego), ignoruje fakt ich istnienia".

Autorzy dokumentu wskazują też, że prawo europejskie zabrania nakazywania teleoperatorom generalnego obowiązku monitorowania internetu. A taki byłby konieczny, żeby być w stanie wyłapywać "wszystkie" strony pornograficzne. Teleoperatorzy porównują się też do Poczty Polskiej, która nie sprawdza zawartości przesyłek. "Nikt nie wpadłby na pomysł, aby Pocztę Polską albo kuriera obciążać odpowiedzialnością za to, że nadawca umieścił w liście albo paczce coś, co może być szkodliwe dla adresata" – grzmią przedstawiciele branży.

I faktycznie, choć ministerstwo w projekcie powołuje się m.in. na przykład niemiecki, to tam jest to rozwiązane inaczej, niż proponuje resort. W Niemczech obowiązek weryfikacji wieku użytkownika spoczywa na dostawcach treści porno, czyli na stronach internetowych. Także w Luizjanie i Wielkiej Brytanii – na które powołuje się resort – odpowiedzialność leży po stronie stron porno. To dlatego w innym stanie, Utah, Pornhub sam zablokował jego mieszkańców, bo nie chciał spełniać wymogów ustawodawcy.

Ale Ministerstwo Cyfryzacji twierdzi, że rozwiązania we Francji i Niemczech są niewystarczające, a ponadto są zagrożeniem dla danych osobowych i prywatności internautów. "Taki model zakładałby bowiem de facto mechanizm opt-out, to jest konieczność udowodnienia swojego wieku, poprzez np. przesłanie skanu dowodu tożsamości, dostawcom treści pornograficznych" – czytamy w odpowiedzi resortu na uwagę Związku Telewizji Kablowych. Ale choćby gigant branży porno, firma MindGeek ma nawet własną spółkę AgeID zajmującą się tworzeniem narzędzi do weryfikacji wieku internautów. Używa go zresztą w Niemczech i w ten sposób wypełnia ustawowy obowiązek.

Iluzja ochrony

– Blokady mogą być albo pozorne, albo technicznie niemożliwe do wdrożenia z powodu kosztów i poziomu złożoności – podsumowuje ekspert ds. cyberbezpieczeństwa Adam Haertle. I widać to także po projekcie ustawy o ochronie małoletnich przed dostępem do treści nieodpowiednich w internecie.

fot. AlexLMX / Shutterstock.com

Zapowiedziana blokada nie jest więc i nie będzie blokadą. W projekcie nie jest wskazane, jak technicznie strony porno mają być "ograniczane", bo – jak tłumaczy resort – najlepszą wiedzę w tym zakresie posiadają przecież sami teleoperatorzy. Nie ma i nie będzie listy stron do ograniczania, ale jest obowiązek raportowania resortowi, które z nich zostały objęte sankcjami i w jaki sposób.

Jest też wiele o... ewidencji osiągnięć sportowych dzieci z klas 5-8. Szkoły raz w roku mają przeprowadzać wśród uczniów testy sprawnościowe, a wszystko to ma być zbierane w centralnym rejestrze. Dostęp do niego mają mieć kluby i związki sportowe. Jest o dodatku finansowym dla pracowników ratownictwa medycznego za pracę w nocy. Jest też o umożliwieniu dorosłym wizyt u psychologa bez skierowania.

W skrócie: trochę mydło i powidło. O ile sam cel jest szczytny i jak najbardziej zasadny, o tyle sama jakość pomysłu pozostawia nieco do życzenia. Projekt proponuje miękkie rozwiązanie skierowane do rodziców i oparte przede wszystkim na tym, czy oni sami są świadomi tego typu zarówno zagrożeń, jak i rozwiązań.

Teoretycznie więc rząd polski zacznie lepiej dbać o bezpieczeństwo dzieci pierwszego września tego roku, bo taka data zapisana jest w projekcie ustawy. Czyli na około dwa miesiące przed wyborami parlamentarnymi.

Zdjęcie główne: fot. TanyaJoy / Shutterstock.com
DATA PUBLIKACJI: 27.06.2023