Kosmos nie spodobała się Polakom, Miquela rozkochuje wszystkich. Oto nowe gwiazdy sieci

Jest punktualny, usłuchany i nie robi skandali. Spełni każdą zachciankę klienta, jest dostępny 24 godziny na dobę, a do tego w ogóle się nie starzeje. Idealny influencer istnieje i nie jest nim Friz.

Sara Kosmos, Lil Miquela i wirtualni influencerzy

Miquela jest pół Amerykanką, pół Brazylijką. Piegowata szatynka o zadartym nosie często spina włosy w kok niczym księżniczka Leia z "Gwiezdnych Wojen" lub wiąże w kucyki, co dodaje jej, 19-letniej, jeszcze więcej dziewczęcości. A zadarty nos i pełny uśmiech z eksponowaną diastemą między jedynkami podkreśla jej wyjątkowość. Obecnie ma 2,8 mln obserwatorów na Instagramie, a w portfolio m.in. współpracę z Pradą podczas Fashion Week w Mediolanie czy kampanię dla Calvina Kleina ze znaną amerykańską top modelką Bellą Hadid. Miquela próbuje też sił w muzyce, wydała kilka singli. Głównie o miłości, ale taki ma okres w życiu: jest szczęśliwie zakochana w chłopaku o imieniu Nick.

Obserwatorzy mogą podziwiać jej sukcesy, oglądać pokazy mody, w których uczestniczy, lajkować jej kolacje z przyjaciółmi. Stroje i pozy Miqueli nie są szczególnie wyzywające, ale przyciągają spojrzenia. "Jaka piękna" – napisał jeden z facetów pod postem Miqueli, na którym lekko odsłania dekolt, dodając emoji śliniącej się buzi. "@LilMiquela jesteś taka piękna" – napisała dziewczyna na Twitterze. "Chciałabym być taka ładna". Niektórzy pytają Miquelę nawet o to, jak dba o skórę.

Lil Miquela, wirtualna influencerka. Fot. Instagram

Jej koleżanka po fachu z Polski ma na imię Wero i w marcu jako typowa przedstawicielka Gen Z pojawiła się na okładce magazynu "Glamour". Ubiera się luźno w szerokie bluzy w raczej stonowanych kolorach. Działa w kwestii równouprawnienia, na rzecz osób LGBT+, ciało pozytywności i ekologii. W swojej pierwszej kampanii ​​promuje wirtualną przymierzalnię butów firmy Converse, które sama miała na sesji okładkowej. Udzieliła też wywiadu w podcaście "Glamour", w którym opowiada o swoim świecie. – Bardzo bym chciała, żeby moja działalność w świecie wirtualnym miała wpływ na świat realny, na przykład promując wartości, które wyznaję: równość, różnorodność, feminizm – mówi Wero.

Jednak kariery Wero i Miqueli to nie kolejne historie amerykańskiego snu. Co bowiem stoi za ich sukcesem? Prawdopodobnie to, że żadna z nich nie istnieje. Obie są stworzonymi cyfrowo awatarami, wirtualnymi influencerami, którzy w sieci zdobywają coraz większe audytorium i zarabiają jak najbardziej prawdziwe pieniądze.

To nowy trend w influencer marketingu. Przykłady Miqueli i Wero dobrze pokazują, jak rozwija się on w różnych częściach świata. O ile Miquela, wirtualna gwiazda anglojęzycznego internetu, działa z sukcesami w sieci już siódmy rok, o tyle Wero była jednorazową akcją "Glamour".

Wirtualne pochodzenie

Miquela uważana jest za pierwszą wirtualną influencerkę na świecie, jednak pomysł na tworzenie wirtualnych awatarów nie należy do nowych. Pierwsi powstawali w Japonii jeszcze w latach 90. i robili tam prawdziwe kariery. Przełomowy dla wirtualnych postaci w Kraju Kwitnącej Wiśni był rok 2007, kiedy na bazie syntezatora głosu powstała muzyczna gwiazda Hatsune Miku. Użyczała głosu producentom muzycznym, postaciom z gier, występowała na koncertach jako hologram, sprzedawała własne kolekcje ubrań, a że była stworzona do wykonywania wszystkich rodzajów muzyki – od popowych ballad po heavy metal – to z biegiem czasu zbudowała potężną grupę fanów. 16-letnia dziś Hatsune, a właściwie stojące za nią oprogramowanie, wciąż funkcjonuje, ale prym w Japonii wiodą inne wirtualne postaci.

Owocem rosnącej liczby wirtualnych idoli stali się w końcu wirtualni youtuberzy, czyli tak zwani vtuberzy. Jedną z najbardziej znanych jest Kizuna AI, która stała się najchętniej subskrybowaną vtuberką na świecie z ponad 3 mln obserwatorów. Oprócz nagrywania na YT występuje na festiwalach muzycznych, jest ambasadorką japońskiej Narodowej Organizacji Turystycznej i bierze udział w programach telewizyjnych.

W końcu na fali wirtualnych idoli i vtuberów trochę jako wypadkowi obu powstali wirtualni influencerzy. Jednak główną cechą, jaka ich różni od poprzedników, jest przede wszystkim to, że są tworami komercyjnymi, aktywnie zaangażowanymi w kampanie marketingowe i społeczne. Wspomniana wcześniej Miquela to odpowiednio stworzony wirtualny influencer, który okazał się prawdziwą maszynką do robienia pieniędzy.

Podobnie jak Lu do Magalu, brazylijska wirtualna influencerka, która już wyprzedziła pod względem fanów amerykańską Miquelę: ma ich 6 mln. Początkowo była głosem brazylijskiego sklepu internetowego Magazine Luiza, pomagała klientom w procesie zakupowym. Odzew był jednak tak duży, że wkrótce stała się ambasadorką marki, zaczęła występować w mediach społecznościowych, telewizji i teledyskach. Wzięła udział kampaniach dla Adidasa, Apple’a, Nutelli, Lego, Spotify’a i Red Bulla, w styczniu 2022 roku trafiła na okładkę brazylijskiego "Vogue’a", a w marcu tego roku na okładkę "Elle".

Lu do Magalu na okładce marcowego “Elle”, fot. ELLE Brasil

Chociaż Lu największą rzeszę fanów ma w ojczystej Brazylii, jej rosnąca rozpoznawalność na świecie przysparza jej kolejnych odbiorców. Według estymacji firmy OnBuy.com influencerka w 2022 roku miała zarobić ponad 17 milionów dolarów. Spora kwota jak na kogoś, kto nie istnieje.

Nie dziwi to, jeśli spojrzeć na dane z raportu Statisty z 2022 r. Wynika z niego, że młodsze pokolenia (zetki i millenialsi) są bardziej skłonne do interakcji z wirtualnymi influencerami niż starsze osoby, a niemal połowa (40-45 proc.) badanych między 18. a 44. rokiem życia potwierdziła, że kupiła produkt lub usługę promowaną przez wirtualnego influencera. Z kolei w badaniu HypeAuditor zwraca uwagę fakt, że najczęściej odbiorcami treści wirtualnych influencerów są kobiety w wieku 18-34 lat (45 proc. badanych). Ta sama analiza dowodzi, że wirtualni influencerzy budują większe zaangażowanie wśród followersów niż tradycyjni influencerzy.

– Może to wynikać z większego progu wejścia, czyli osoby, które decydują się ich followować, są zwykle bardziej świadome tego, kim jest i co robi wirtualny influencer. Ponadto liczba wirtualnych influencerów jest zdecydowanie mniejsza niż tradycyjnych, a, co za tym idzie, mają większe szanse na wygenerowanie większego zaangażowania – mówi Kasia Gola, założycielka Geek Goes Chic, industry advisor w WEARFITS, specjalistka od nowych technologii. I dodaje: – Młodsze generacje dużo czasu spędzają w świecie gier, gdzie sami często tworzą swoje awatary, a w wirtualnych influencerach upatrują autorytetów, osób, postaci, które mogą naśladować.

Młodsi odbiorcy wydają się także bardziej otwarci na nowe formy treści i przekazu. Właśnie za sprawą gamingu i obycia w takich wirtualnych światach, jak Roblox czy Minecraft, rozumieją lepiej niematerialne twory. Potrafią wydać spore pieniądze na zakup tzw. skórki, czyli wirtualnej odzieży i akcesoriów dla awatarów w grze lub ubrań, które pokazują właśnie wirtualni influencerzy.

Przykładem tego, jak skutecznymi sprzedawcami są wirtualni influencerzy, jest akcja z rynku brazylijskiego, gdzie w 2021 roku wspomniana wcześniej wirtualna influencerka Lu wystąpiła w piosence brazylijskiej piosenkarki Anitty. Fanom tak spodobała się ta współpraca, że wykupili wszystkie outfity, które pojawiły się w teledysku. I nie był to pierwszy raz. Podobnie było po tym, jak Lu wystąpiła w teledysku DJ-a Aoki.

To zaangażowanie w nadchodzących latach ma jeszcze rosnąć. Z ostatniego raportu Instagrama dotyczącego trendów wynika, że w 2023 roku ponad połowa przedstawicieli Gen Z będzie nawiązywać kontakty z wirtualnymi influencerami w poszukiwaniu inspiracji modowych i kosmetycznych.

Lepszy wirtualny

Jak wskazują eksperci od marketingu, ogromną korzyścią, jaka płynie ze współpracy z wirtualnymi influencerami, jest możliwość zachowania przez marki absolutnej kontroli nad swoimi projektami: od koncepcji kreatywnej do realizacji. Są zawsze dostępni i mogą "podróżować" w każdy zakątek świata, a nawet w kosmos, by dopasować się do konceptu marki.

Nie jest też problemem długotrwała współpraca, bo w przeciwieństwie do prawdziwego influencera ten wirtualny nie starzeje się, nie ma ograniczeń fizycznych, nie zmienia zdania. Gdy influencerka zachodzi w ciążę, trudno jej dalej reklamować produkty higieniczne używane w czasie menstruacji. Dorastająca influencerka nie będzie już promować kosmetyków dla nastolatek, bo jej "starzejąca się" cera wymaga już innej pielęgnacji. Dodatkowo dla influencer marketingu, który jest strategią marketingową opartą na treści, wirtualni influencerzy mają wyjątkową zdolność do właściwie bezustannego tworzenia treści. Są też przyczynkiem do rozpoczęcia odkrywania możliwości marki w wejściu do metawersum.

– Jednak, co najważniejsze, wirtualni influencerzy nie wpakują klienta w kryzys wizerunkowy. Nierzadko zdarza się, że w trakcie współpracy z prawdziwym influencerem wydarza się coś niespodziewanego. Wirtualny influencer daję ogromną gwarancję bezpieczeństwa – wskazuje Olivia Drost, założycielka agencji Olive Media, ekspertka ds. influencer marketingu.

Dwa lata temu chińskie państwowe media mocno potępiły aktora Zhang Zhehana za "zranienie uczuć narodu", bo sfotografował się w japońskiej świątyni czczącej żołnierzy walczących niegdyś m.in. przeciw Chinom. Duński producent biżuterii Pandora, dla którego chiński rynek jest jednym z kluczowych, miał podpisany kontrakt reklamowy z Zhehanem. Po tych rewelacjach natychmiast go zerwał, a kilka miesięcy później nawiązał współpracę z SAM, wirtualną influencerką należącej do magazynu lifestylowego "Elle".

Z kolei firmy Bulgari, Porsche i Louis Vuitton rozwiązały kontrakt z Krisem Wu w lipcu 2021 roku, po tym, jak chińsko-kanadyjski gwiazdor muzyki pop został oskarżony o napaść seksualną. Bulgari w zamian zaprosił Ling, chińską wirtualną influencerkę stworzoną przez Xmov, do zaprezentowania nowej serii torebek.

Chińska wirtualna influencerka Ling screen: Youtube.com/Breaking Asia

Widząc rosnący rynek, także inwestorzy zwrócili swoje oczy w kierunku rynku wirtualnych influencerów. W lutym start-up Superplastic, który stworzył i rozwija największych nieprzypominających ludzi wirtualnych influencerów Junky i Guggimona, ogłosił, że zebrał 20 milionów dolarów. W ramach tej strategicznej inwestycji Superplastic i jego bohaterowie będą początkowo współpracować przy animowanym serialu komediowym z Amazon Studios oraz ściślej współpracować ze sprzedażą detaliczną i Internetem gigant usług, ponieważ szuka więcej sposobów na nawiązanie kontaktu z młodszymi konsumentami.

Także chińscy giganci w ostatnich latach zainwestowali setki milionów dolarów w wirtualnych influencerów. ByteDance w ubiegłym roku kupił 20 proc. udziałów w Hangzhou Li Weike Technology, start-upie stojącym za popularną wirtualną postacią Li Weike. W listopadzie 2021 roku Alibaba prowadziła rundę finansowania Serii A o wartości 20 mln dol. dla DGene, dewelopera wirtualnej rzeczywistości z biurami w Szanghaju i Dolinie Krzemowej. Miesiąc później Tencent zainwestował w Facegood, firmę programistyczną z Shenzhen, która koncentruje się na animacji twarzy 3D.

Od lewej: Janky, Superdackel i Guggimon w kampanii dla Mercedesa, screen: Youtube.com/Superplastic

Tylko w Chinach rynek wirtualnych influencerów w 2022 roku był wart ok. 1,8 mld dol. Statista szacuje, że w 2025 roku będzie wart 7,2 mld. Warto też spojrzeć na dane dotyczące tego, jakie obroty dla innych branż generują wirtualni influencerzy. W Chinach w zeszłym roku było to 28 mld dol., za dwa lata kwota ta może wynieść 96 mld. Dla porównania cały sektor influencer marketingu w Chinach wart był w 2021 roku 15 mld dol., a cała gospodarka influencerów ma wzrosnąć do 2025 r. do ponad jednego biliona dol. Oznacza to, że wirtualni influencerzy będą stanowić aż 10 proc. całego rynku influencerskiego w Chinach. – Chiny odpowiadają obecnie za prawie połowę globalnej sprzedaży w social commerce i są już 10 razy większe niż Stany Zjednoczone – mówiła w wywiadzie dla magazynu "CEO" Laurien Lee CEO iProspect China.

W Polsce wciąż niemrawo

Skoro globalnie branża rośnie, to ustawia się coraz dłuższy łańcuszek zainteresowanych do wykrojenia kawałek tego influencerskiego tortu, także z Polski. Pierwsze podejścia nad Wisłą do tworzenia wirtualnych influencerów były w 2018 roku. Najpierw powstały dwa bardziej twory artystyczne niż pełnokrwiści influencerzy. Mowa o postaciach: polishboy08 (aktualnie 3,7 tys. obserwujących na Instagramie) i Alice Mikoni (7,9 tys. obserwujących). Wkrótce po tym stworzona została Sara Kosmos (1,5 tys. obserwujących), pierwsza wirtualna polska influencerka, która ukazała się światu jesienią 2019 roku.

Wirtualna influencerka Sara Kosmos. Fot. Instagram

Sara to nastolatka o wyraźnie cyfrowych rysach twarzy, interesowała się modą i lubiła długie paznokcie w stylu Cardi B. Spotykała się z celebrytami i artystami: Majką Jeżowską, Krzysztofem Ibiszem czy Beatą Kozidrak, co w rzeczywistości wyglądało tak, że spotykały się z nimi modelki, które robiły za ciało Sary, a następnie grafik doklejał twarz Sary do zdjęcia. Udostępniała także stories, w których prowadziła pamiętnik i dzieliła się przemyśleniami na temat życia w Warszawie. Wchodziła w interakcje z obserwującymi, odpisywała na komentarze.

– Sara powstała tylko trochę jako ciekawostka, ale głównie była projektem komercyjnym, który stworzyliśmy wraz z magazynem "Poptown" wydawanym wówczas przez Going – mówi SW+ Sebastian Sebulec, grafik i animator 3D, współtwórca Sary. Przyznaje, że choć tworzył ją sam "na wariackich papierach", jest zadowolony z efektu.

Zadowoleni wydawać się mogli też jej followersi, którzy chętnie wchodzili w interakcje z influencerką, komentując jej ubiór, nowy manicure czy fryzurę. Pod postami pojawiało się też sporo negatywnych komentarzy, szczególnie po publikacji wywiadu, którego wirtualna influencerka udzieliła Noizz.pl.

W rozmowie z serwisem stwierdziła, że inspiruje ją… Marta Linkiewicz, czyli influencerka, której rozgłos przyniosły filmiki, w których opowiadała o uprawianiu seksu z amerykańskimi raperami w ich autokarze. W komentarzach zawrzało, internauci twierdzili, że takie osoby jak Linkiewicz nie powinny być podawane za wzorce dla młodszych generacji, które śledzą Kosmos. "Marta to geniuszka spontanicznego performansu, krytyczka społeczna i obyczajowa, królowa dystansu do siebie. Nikt nie zrobił tyle dla walki ze slut shamingiem w Polsce, co ona!" – tłumaczyła się Kosmos, ale niewielu przekonała.

Sebastian Sebulec na pytanie, czy akcja z Linkiewicz była stworzona pod wywołanie kontrowersji większego szumu wokół Kosmos, który mógł się przełożyć na popularność, odpowiada: – ​​Sara jako "algorytm" dążyła do popularności, więc inspirowała się popularnymi influencerkami. Akcja z Martą Linkiewicz nie była bardziej przemyślana niż inne działania.

Sara w przestrzeni internetowej działała zaledwie kilka miesięcy. Jej ekspansję przerwała pandemia, w czasie której finansujący projekt portal Going, sprzedający bilety na wydarzenia, po prostu przestał zarabiać. Mimo to udało się Sarze kilkakrotnie nawiązać współpracę, promowała sneakersy Nike’a, ubrania projektantki Martyny Sowik czy streetwearową markę Local Heroes. Jak przyznaje Sebulec, po pandemii nie było już planu, aby później wskrzeszać Sarę.

Znikła podobnie jak Wero z marcowej okładki "Glamour". – Wero powstała z potrzeby zbadania tego obszaru technologii, a także świadomości, że takie postacie są coraz bardziej popularne i mają ogromny wpływ na młode pokolenie. Chodziło nam o to, by nasza okładkowa wirtualna dziewczyna uosabiała wartości ważne dla "Glamour": aktywizm, wrażliwość na ekologię i odpowiedzialne podejście do swojej działalności w sieci – mówi Katarzyna Dąbrowska, naczelna magazynu "Glamour".

Wero na okładce marcowego "Glamour" fot. materiały prasowe

Wero w swojej pierwszej kampanii ​​promuje wirtualną przymierzalnię butów Converse, które sama miała na sesji okładkowej. Udzieliła też wywiadu w podcaście "Glamour", w którym opowiada o swoim świecie. – Tego typu projekty są bardzo czasochłonne, nawet robienie samej głowy i "doczepianie" jej do ciała ze zdjęcia jest trudne, a Wero jest całkowicie stworzona cyfrowo. Do tego dochodzi praca koncepcyjna nad stworzeniem osoby, nadanie jej charakteru, określenie poglądów i pasji – tłumaczy Kasia Gola, która zaangażowała się w projekt Wero. Mimo tak dużego nakładu pracy wirtualna influencerka po jednej akcji zostaje uśmiercona. – Na razie nie planujemy kontynuacji – ucina Nina Żwirko, Communication Manager w Burda Media Polska, wydawcy "Glamour".

Olivia Drost tłumaczy, że koszt bazowy stworzenia wirtualnego influencera to kilkaset tysięcy złotych. – W tym koszcie są trzy składowe. Pierwszy to koszt produkcji, ale nie ten dotyczący samego stworzenia postaci, bo to jednorazowo kilkadziesiąt tysięcy, tylko produkowanie kontentu: każde zdjęcie, grafika, wideo kosztuje, zaangażowany jest w to cały zespół. Kolejny to koszt wypromowania takiej osoby, np. poprzez tzw. crossy z twórcami, za które trzeba zapłacić agencji marketingowej. Do tego działania w prasie, bo to bardzo poszerza grupę docelową. Trzeci koszt to działania menedżera takiego wirtualnego influencera, który zajmie się obsługą kontentu, planowaniem, moderacją fanpejdża – wymienia Drost.

Jej zdaniem nieprzemyślane projekty psują wizję wirtualnego influencera w Polsce. – Sara Kosmos była po prostu źle zrobiona zarówno pod względem jakościowym, jak i koncepcyjnym. Do tej pory ludzie w branży nabijają się z tego projektu i nie wierzą, że ten koncept może u nas wypalić – mówi Drost.

– W Polsce nie widać, żeby ten trend jakkolwiek chwycił. Zresztą nie tylko w Polsce, cała Europa nie złapała bakcyla. Azjaci zawsze mieli tę mentalność mangową, gdzie wykreowani bohaterowie zdobywali serca ludzi. W Europie przeważa kultury bliskiej człowieka, literatura, kino, teatr, czyli raczej kultura namacalna niż konceptualna. Na ten moment nie widzę, żeby wirtualni influencerzy przebili się do mainstreamu. Europejczycy są nieco mniej otwarci na nowości niż np. Amerykanie, przemawia za tym konserwatywność i fakt, że większość pomysłów pochodzi nie od nas, a właśnie z Ameryki czy Azji – twierdzi Wojtek Kardyś, ekspert ds. komunikacji internetowej. 

Olivia Drost uważa jednak, że brak sukcesów w rozwoju wirtualnych influencerów wynika z braku dojrzałości branży. – Polska boi się nowości. Pamiętam, jak jeszcze trzy lata temu chodziłam na spotkania z dyrektorami marketingu różnych firm i mówiłam im, że warto być na TikToku. Oni wszyscy pukali się w głowy, bo przecież tam są tylko tańczące i śpiewające dzieci, więc po co się tam reklamować. Dzisiaj praktycznie każda z tych marek jest na TikToku i myślę, że dokładnie tak samo będzie z wirtualnymi influencerami. Teraz patrzymy na nich, jak na dziwactwo, ale za kilka lat przekonamy się, że będą oni częścią naszej rzeczywistości – podkreśla Drost.

Idealny jednak nie zawsze

Co w takim razie powinien mieć wirtualny influencer, aby mógł osiągnąć sukces? – Po pierwsze musi być autentyczny. Jego historia musi składać się w całość, być spójna, ale koniecznie się czymś wyróżniać – mówi Kasia Gola. O autentyczności mówi wielu moich rozmówców, choć brzmi to kuriozalnie w kontekście rozmowy o czymś wirtualnym. Chodzi jednak o pewną wyjątkowość i spójność przekazu, która daje poczucie ładu, a nie chaosu. Kasia Gola tłumaczy dalej, że taka postać może wyróżnić się np. wyglądem poprzez stworzenie niepodobnej do człowieka postaci jak Guggimon czy charakterem poprzez zaadresowanie konkretnych potrzeb społecznych, jak walka o prawa LGBTQ bądź angażowanie się w sprawy ekologii.

Marcin Kosakowski, twórca projektów 3D z kolei dodaje, że potrzebna jest konsekwencja i świadome zaangażowanie. – Takie projekty mogą bardzo szybko się wypalić, znudzić twórcom, bo tak naprawdę od strony produkcyjnej jest to powtarzalny proces wklejania, renderowania i aranżowania w konkretnych scenach tego wirtualnego influencera – mówi Kosakowski.

Z kolei zdaniem Olivii Drost istotne jest, aby wirtualny influencer nie był tylko zdjęciem. – W mojej ocenie prezentowanie influencera tylko na zdjęciu, nawet w dobrej jakości, jest niewystarczające. Aby angażować odbiorców, muszą być materiały wideo. Bez reelsów, tiktoków, YouTube’a taki influencer nie osiągnie pożądanych efektów – twierdzi Drost.

I rzeczywiście, konieczność obecności na platformach wideo i tworzenie tam treści dostrzegają twórcy największych wirtualnych influencerów na świecie, jak Lu do Magalu i Miquela. Obie influencerki tworzą wideo, uczestnicząc w popularnych challengach, wykorzystując znane piosenki, tańcząc i śpiewając, tak jak i robią ich odbiorcy, a pod postami mają miliony lajków i tysiące komentarzy.

A gdzie wirtualni influencerzy się przydadzą? – Choć według mnie są omnichannelowi i mogą promować produkty i usługi z wielu brandów, to rynek modowy wydaje się najłatwiejszym sposobem ich monetyzacji, ponieważ coraz częściej stawia na produkty cyfrowe czy chętnie sięga po placement w grach i jest obecny w mediach społecznościowych – mówi Kasia Gola.

Jednak według wielu ekspertów to branża finansowa powinna być najbardziej zainteresowana wykorzystaniem wirtualnych influencerów w promocji. – Sektor bankowy jest obarczony ogromnym ryzykiem, nie może sobie pozwolić na kryzysy wizerunkowe. Dlatego właśnie banki, aby zapewnić sobie poczucie bezpieczeństwa wizerunkowego, powinny zainteresować się tematem wirtualnych influencerów. Szczególnie że stać ich na takie inwestycje – mówi Drost.

Tematem wirtualnych influencerów zainteresowały się już banki na Bliskim Wschodzie. Firma Soul Machines stworzyła Fatemę, cyfrową ambasadorkę Arab Banking Corporation z siedzibą w Bahrajnie. Fatema jest zaangażowana w działania Banku ABC w mediach społecznościowych, gdzie opowiada o nowych ofertach, kieruje, jak otworzyć konto, wskazuje, jak korzystać z usług online.

Eksperci wskazują, że mimo kilku eksperymentów, do których doszło na świecie, wirtualni influencerzy raczej nie sprawdzą się w promowaniu kosmetyków. Zdaniem influencera Filipa Turowskiego, prowadzącego kanał Głodny Świata, raczej trudno będzie im też odnaleźć się w branży turystycznej czy gastronomicznej.

– W aspekcie podróży, które opierają się w dużej mierze na wrażeniach, które przeżywamy w danym miejscu i o których subiektywnie opowiadam moim odbiorom, wykorzystanie wirtualnego influencera rodzi obawy, że odbiorca nie otrzyma tego, czego oczekuje, czyli prawdziwych emocji. Tak samo w przypadku jedzenia, myślę, że trudno będzie uwierzyć komuś, kto nie ma smaku i węchu, nie potrafi odróżnić tekstury śmietankowego serka od jabłka – mówi Turowski. Zaznacza, że nie obawia się, że wirtualni influencerzy zabiorą mu pracę. – Współistnienie wirtualnych i tradycyjnych influencerów nie wyklucza się. Moim zdaniem zarówno do treści jednego, jak i drugiego odbiorca się znajdzie – dodaje.

Wirtualni influencerzy nie tylko mają swoje ograniczenia, ale mogą być narzędziem manipulacji. ​​Mogą za nimi stać nie tylko firmy technologiczne, lecz i duże korporacje lobbingowe czy nawet reżimy polityczne. – Kwestia etyczna jest istotna dla istnienia wirtualnych influencerów, jednak brak przejrzystości tego, kto stoi za konceptem i czyje wartości moralne manifestuje ten influencer, są wyzwaniem. Istnieje bowiem ryzyko, że taki influencer będzie forsował narrację jednej np. partii politycznej – mówi Drost.

A więc wszystko prawie idealnie, bo wirtualnego influencera da się jednak zepsuć. I może to zrobić prawdziwy człowiek.

DATA PUBLIKACJI: 27.03.2023
Zdjęcie główne: Lil Miquela/Instagram