"Książę" Lee ułaskawiony. Korea pozostaje Republiką Samsunga

Lee Jae-yong, szef Samsunga, właśnie został ułaskawiony przez samego prezydenta Korei. Owszem, Jae-yong dawał łapówki. Owszem, efektem tego skandalu był impeachment poprzedniej prezydent. Ale Samsung jest za ważny dla Korei, by pozwolić na to, by ten gigant pozostawał w tarapatach. W końcu przecież cały kraj nazywany jest Republiką Samsunga.

Prezes Samsunga dawał łapówki ale został ułaskawiony

– W Korei, gdy myślimy o Samsungu, myślimy o przyszłości. Nie o historii. Historia jest haniebna – te słowa pewnej koreańskiej profesor przytoczone przez amerykańskiego dziennikarza Caina Geoffreya są być może najlepszym podsumowaniem roli, pozycji i wpływów, jakie Samsung ma swojej ojczyźnie.

Owszem, gdy sprawa łapówek, w które zamieszana była prezydent Park Geun-Hye, wyszła na jaw, wybuchł prawdziwy skandal. Owszem, przez pół roku na przełomie 2016 i 2017 roku Koreańczycy masowo protestowali na ulicach, domagając się nie tylko ustąpienia skompromitowanej urzędniczki, ale też rozluźnienia więzi łączących przedstawicieli wielkich biznesów i polityki. Owszem, w efekcie urząd straciła prezydent Parka, a Lee Jae-Yong, nazwany przez protestujących księciem koronnym Samsunga, stracił wolność. Ale dziś to już przeszłość.

Dziś 77 proc. Koreańczyków popiera decyzję o ułaskawieniu biznesmena. Nic więc dziwnego, że nowy prezydent jednym ruchem pióra przekreślił jego wyrok, uzasadniając swoją decyzję troską o dobro narodu.

– Mam też wrażenie, że Koreańczycy się do tego już po prostu przyzwyczaili. To nie pierwszy przypadek ułaskawienia szefa wielkiej korporacji. To już wręcz wypracowany model. Dostał karę, wyraził skruchę, publicznie przeprosił i obiecał, że to się już więcej nie powtórzy, a w zamian zmieniono karę więzienia na zawiasy lub w ogóle anulowano wyrok – tłumaczy z pewną goryczą dr Oskar Pietrewicz z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, specjalizujący się właśnie w analizach Korei Południowej.

Z perspektywy Zachodu takie decyzje szokują. Ale przede wszystkim pokazują nadzwyczajną sytuację Samsunga. A jest to pozycja tak silna, splątana z władzą polityczną (kto by nie był u jej szczytów) tak skomplikowanymi węzłami i tak emocjonalnie ważna dla samych Koreańczyków, że nie bez powodu mówi się o Republice Samsunga. Tak właśnie swoją książkę zatytułował wspomniany Geoffrey i taki obraz przebija się wyraźnie z wydarzeń ostatnich tygodni w tym azjatyckim państwie.

Dziedzic Samsunga

Na pierwszy rzut oka życie Lee Jae-yonga było z góry zaplanowane i właściwie dosyć nudne.

Jego dziadek Lee Byung-Chul, zwany B.C., był założycielem Samsunga i to on położył podwaliny pod przyszłe imperium. Jego władający tak firmą, jak i rodziną żelazną ręką ojciec Lee Kun-Hee sprawił, że Samsung stał się jedną z największych potęg gospodarczych regionu i symbolem Korei Południowej.

Przyszłość jedynego syna władcy czebolu – jak są nazywane w Korei rodzime giganty zarządzane przez bogate koreańskie familie – była oczywista. Musiał przejąć rodzinną schedę. Licencjat z historii Azji zdobył w Seulu, magisterkę w japońskim Tokio, a na doktorat wybrał się aż na Harvard. Tych ostatnich studiów nie dano mu jednak skończyć. Przywołany do domu musiał zająć się wdrażaniem w skomplikowane zależności rodzinnej korporacji.

W Samsungu na pełen etat zaczął pracować jako 33-latek w 2001 roku. By przygotowywać się do roli przyszłego szefa, jeden po drugim zmieniał tytuły i poznawał różne elementy złożonej działalności giganta. Dla szerokiej publiki pozostawał jednak w cieniu, unikał blasku reflektorów i nie udzielał wywiadów mediom. Jay za to rozwijał sieć znajomości tak w samej Korei, jak i za jej granicami, szczególnie w Stanach Zjednoczonych.

To on doprowadził w 2005 roku do podpisania umowy z Apple'em, przekonawszy samego Steve'a Jobsa, że to właśnie koreańska firma będzie najlepszym dostawcą części do sprzętów z logo nadgryzionego jabłka. Systematyczne wdrażanie się w firmę zostało niespodziewanie przerwane w 2014 roku, kiedy Lee Kun-Hee rażony atakiem serca nie mógł już dzierżyć sterów koreańskiego molocha.

Flagowce Samsunga fot. N.Z.Photography/Shutterstock

W tym samym roku magazyn Forbes umieścił Lee i jego ojca na 35. miejscu najbardziej wpływowych ludzi świata i na pierwszym wśród najbardziej wpływowych ludzi w Korei. Ale choć Lee Kun-Hee zmarł w 2020 roku, a jego syn jest de facto głową Samsunga od 2014 roku, to wciąż nie przejął po zmarłym oficjalnego tytułu przewodniczącego, zadowalając się przedrostkiem wice. Być może nie chciał tego robić w trakcie ciągnącej się latami batalii sądowej o swoją wolność.

Konia, konia, fuzja za konia

Gdy w 2015 roku ogłoszono, że Samsung C&T, odnoga firmy z branży budowlano-handlowej, zostanie kupiona przez Cheil Industries, będące de facto spółką holdingową imperium Samsunga, to decyzja ta od razu wzbudziła kontrowersje.

Część inwestorów drugiej z firm mówiło głośno o zaniżaniu wartości akcji i działaniu na niekorzyść spółki, a niezależnym analitykom trudno było dostrzec zasadność biznesową takiego przejęcia. Samsung tłumaczył to próbą skonsolidowania firm, ale chodziło przede wszystkim o zachowanie prymatu rządzącej rodziny. Jay Lee miał 23 proc. akcji w Cheil Industries, firmie kupującej Samsung C&T, która miała z kolei 4 proc. udziałów w Samsung Electronics – klejnocie koronnym grupy. Fuzja umacniała i ułatwiała zachowanie przez Jaya Lee kontroli nad Samsung Electronics poprzez sieć udziałowych powiązań, z Cheil na czele. To w efekcie wzmacniało jego pozycję w imperium Samsunga. Nie tylko przybliżał się do tronu prezesa Samsunga, ale mógł też łatwiej spłacić przyszły podatek spadkowy. Fuzja doszła do skutku, ale po dwóch latach wyszło na jaw, że wątpliwości co do legalności operacji nie były bezzasadne.

W 2017 roku postawiono Lee zarzuty o przekupstwo i sprzeniewierzenie środków firmy. 

Samsung miał zapłacić urzędującej od 2013 roku prezydent Park i jej współpracownikom 52,8 mln dol. w łapówkach. Powód: zapewnienie sobie przychylnego spojrzenia regulatorów na fuzję. Pieniądze zostały przekazane na konto dwóch organizacji prowadzonych przez Choi Soon Sil – bliską przyjaciółkę prezydent Park – oraz na wsparcie kariery jeździeckiej Chung Yoo Ra, córki Choi. Wśród prezentów dla młodej atletki znalazł się koń za bagatela 800 tys. dol.

24 października 2016 roku telewizja JTBC ogłosiła, że jest w posiadaniu tabletu należącego do tajemniczej Choi, na którym znajdują się 44 przemowy urzędującej prezydent. Wszystkie znalazły się na komputerze, zanim zostały wygłoszone, miały na sobie też ślady nanoszonych poprawek, choć przecież Choi nie była zatrudniona w kancelarii prezydenckiej i nie powinna mieć dostępu do rządowych dokumentów. Szybko okazało się, że to był tylko jeden z symptomów niepokojąco zażyłej relacji Park z Choi. »Nikt nie znał tej tajemniczej kobiety. Ta córka charyzmatycznego przywódcy duchowego zaprzyjaźniła się z prezydent Park Geun-hye jako nastolatka, gdy córka dyktatora nie mogła dojść do siebie po zabójstwie obojga rodziców « – pisze o niej Cain Geoffrey.

Wiele wskazywało na to, że Choi poszła w ślady ojca, którego ambasada Stanów Zjednoczonych w Korei nazwała "koreańskim Rasputinem". Miała nie tylko poprawiać przemówienia prezydentki, ale też nadzorować to, jak się ubiera, z kim się spotyka i jakie decyzje podejmuje. W tym ostatnim pomagali jej darczyńcy. Założone przez nią dwie organizacje w zaledwie kilka dni zebrały fortunę: Mir 42,8 mln dol., a K-Sports 25,4 mln dol. Większość pieniędzy wpłynęła na ich konto z kont czeboli – LG Group, Hyundai Motor i oczywiście Samsunga.

Protesty w Korei i wzywanie do aresztowania prezydent Park oraz prezesa Lee fot. Sagase48/Shutterstock

Gdy informacje o związkach Park, Choi i przedstawicieli czeboli wyszły na jaw, wydawało się, że miarka się przebrała. Miliony Koreańczyków wyszły na ulicę. Na przełomie 2016 i 2017 roku w każdy weekend przez Seul przetaczały się masowe protesty, w których obywatele domagali się ustąpienia Park i zerwania toksycznych związków od dawna łączących biznes i politykę. Szczególnie że przecież sama Park jeszcze w trakcie kampanii wyborczej deklarowała, że "w przestrzeni ekonomicznej za bardzo skupiamy się na wydajności i nie przykładamy odpowiednio dużej wagi do uczciwości".

Wreszcie pod koniec 2016 roku parlament zmusił Park do ustąpienia z urzędu i postawił ją w stan oskarżenia. Ostatecznie została skazana na 25 lat więzienia. Ale na samej prezydent się nie skończyło. Pod pręgierz opinii publicznej trafił także szef Samsunga. Najpierw przeczołgano go podczas transmitowanych w telewizji przesłuchań w parlamencie: – Czy jest pan faktycznie współwinny? – pytał jeden z parlamentarzystów wyraźnie poddenerwowanego Jaya Lee, który przecież wydawał się być nietykalnym magnatem. – Czy obiecuje pan zerwać wszelkie więzi łączące wielki biznes i politykę? Proszę jasno zadeklarować. Proszę przeprosić ludzi! – żądali od Lee kolejni parlamentarzyści. Potem prokuratura doprowadziła do skazania go na więzienie.

Minęło kilka lat i niemalże tak samo zaciekle zaczęli żądać ułaskawienia prezesa Samsunga.

Dla dobra Korei

Batalia najpierw o skazanie, a potem o wolność Lee była zacięta. W sierpniu 2017 roku został skazany na pięć lat więzienia za przekupstwo, defraudację i krzywoprzysięstwo, ale szybko okazało się, że to był dopiero początek zmagań sądowych między obrońcami i prokuraturą. Lee nie przyznał się do winy i odwołał od wyroku. W 2018 roku sąd w obniżył karę spadkobiercy Samsunga do 2,5 roku w zawieszeniu. Tym razem interweniowali prokuratorzy, przekonujący, że wysokość wręczanych przez Lee łapówek została zaniżona podczas procesu. Sąd Najwyższy Korei Południowej przychylił się do ich opinii i sprawa znów trafiła do niższej instancji do ponownego rozpatrzenia.

W styczniu 2021 roku wydawało się, że cała ta legislacyjna telenowela dobiega wreszcie końca. Sąd po raz kolejny uznał Lee za winnego i tym razem skazał go na dwa lata i sześć miesięcy więzienia bez zwieszenia. Lee trafił za kratki. Tyle że na zadziwiająco krótko. Dla "dobra narodu" miał wyjść po zaledwie paru miesiącach.

W lipcu 2021 roku Ministerstwo Sprawiedliwości poluzowało przepisy dotyczące czasu, po którym skazani mogą się ubiegać o zwolnienie warunkowe. Według nowych wytycznych przestępcy, którzy nie mają na koncie wcześniejszych wyroków, mogą wyjść na wolność już po odbyciu 60 proc. kary. Tyle właśnie odbył Lee. 13 sierpnia, z okazji święta upamiętniającego koniec japońskiej okupacji Korei, został wypuszczony warunkowo z więzienia.

Kancelaria prezydent Moon Jae-Ina wydała oświadczenie uzasadniające tę decyzję. "Zdajemy sobie sprawę z tego, że istnieją przeciwne opinie na temat zwolnienia warunkowego wiceprzewodniczącego Jay Y. Lee. Ludzie, którzy się temu sprzeciwiają, także mają rację" – czytamy w oświadczeniu. "Z drugiej strony jest wiele osób, które wzywało nas, byśmy go zwolnili warunkowo w czasach poważnego kryzysu, w nadziei, że pomoże krajowi w kwestii półprzewodników i szczepionek".

Zwolnienie warunkowe nie znosiło jednak pięcioletniego zakazu powrotu do zarządzania firmą. Do tego potrzebne było prezydenckie ułaskawienie. To ogłoszono niemal dokładnie rok później. 12 sierpnia 2022 roku Lee razem z 1,7 tys. innymi osobami – głównie skazanymi za przestępstwa handlowe – stał się znów w pełni wolnym człowiekiem.

Najbardziej zaskakujące jednak jest to, że pod ułaskawieniem podpis złożył nowy prezydent – Yoon Suk-Yeol, który zanim objął fotel głowy państwa, były prokuratorem. I to prokuratorem, który prowadził śledztwo zarówno przeciwko byłej prezydent Park, jak i przeciwko samemu Lee.

 – Jeśli chce się być ważnym politykiem i chce się rządzić w Korei Południowej, trzeba znaleźć wspólny język z biznesem. A biznes to wie i brutalnie wykorzystuje – ocenia Pietrewicz z PISM.

Yoon śladem swojego poprzednika uzasadnił decyzję troską o dobro kraju znajdującego się w trudnej sytuacji ekonomicznej po pandemii. Firma, której szef znajduje się za kratkami, nie jest w stanie wykonywać szybkich i agresywnych ruchów na trudnym i newralgicznym rynku półprzewodników. A państwo liczy przecież na to, że teraz Samsung porozumie się z Moderną i będzie mógł produkować szczepionki na COVID-19.

Nowa fabryka półprzewodników Samsunga w Pyeongtaek otwarta w 2020 roku fot. Dennis-Vlaeminck/Shutterstock

Na powrocie Lee za stery spółki zależało także Amerykanom. W maju tego roku, a więc jeszcze przed ułaskawieniem, Lee oprowadzał prezydenta Stanów Zjednoczonych Joe Bidena po fabryce półprzewodników Samsunga pod Seulem. Samsung od dawna zapowiada, że zainwestuje miliardy dolarów w produkcję półprzewodników w Stanach Zjednoczonych, ale ostateczną decyzję w tej sprawie musi oczywiście podjąć Lee. W dobie potężnych niedoborów półprzewodnikowych i starcia między Chinami z USA także na tym polu ten argument okazał się mieć potężną siłę.

Czebole u władzy

Co jednak najbardziej zaskakujące, nie tylko politycy cieszą się z pełni wolności spadkobiercy Samsunga. Z opublikowanego lipcu badania opinii publicznej wynika, że 77 proc. obywateli popiera to ułaskawienie. – Koreańczycy nawet jeśli mają świadomość złych praktyk korporacyjnych, dyktatorskiego zarządzania, szkodliwej kultury organizacyjnej i wielu bolączek związanych z istnieniem czeboli, takich jak korupcja, ostatecznie czują też, że te wielkie korporacje to ich duma narodowa – tłumaczy Pietrewicz.

Jeszcze bardziej obrazuje to Geoffrey.

»Wyobraźcie sobie, że spadkobiercy klanów Carnegie i Rockefellerów są tak potężni i czczeni, że "The New York Times" stosuje autocenzurę swoich tekstów z szacunku do nich. Wyobraźcie sobie, że Biały Dom ułaskawia potomków Sama Waltona i Raya Kroca, którzy zarządzają Walmartem i McDonald’s ze swoich więziennych cel. Albo że doświadczeni dziennikarze odwracają wzrok, starając się nie dostrzegać jawnego konfliktu interesów prezydenta i biznesmena Donalda Trumpa « – pisze ten amerykański dziennikarz.

I oddaje, że raz za razem od kolejnych Koreańczyków wysłuchiwał, że Samsunga i rodzina Lee są za potężni, by tak po prostu mogli upaść.

Samsung faktycznie jest nie tylko symbolem Korei na świecie. Jest też jej największym pracodawcą i koniem napędowym gospodarki. Jego logo znajduje się na produktach obecnych w każdym koreańskich domu. W echu historii Lee pobrzmiewa więc tak naprawdę szersza historia: to opowieść o koreańskich czebolach.

Żeby zrozumieć skomplikowany związek między koreańskim biznesem, polityką i obywatelami, trzeba się cofnąć o kilka dekad – do czasów narodzin biznesowych gigantów.

Początek czeboli sięga lat 30. poprzedniego wieku, kiedy Korea była jeszcze pod silnym butem japońskiej okupacji. Gdy w 1938 roku Lee Byung-Chul założył swoją firmę, nic nie zapowiadało jej technologicznej przyszłości. Nazwana "Samsung Sanghoe", czyli "sklep trzech gwiazd", zajmowała się handlem suszonymi rybami, warzywami i ogólnie spożywką. Tworząc ją i rozwijając, Lee wzorował się na modelu japońskich zaibatsu – rodzinnych konglomeratów bankowo-przemysłowych.

Pomnik Lee Byung-Chul, zalożyciela Samsunga fot. Stock-for-you/Shutterstock

Biznesy przyszłych władców czeboli powoli rozkwitały, traktowane przez japońskiego okupanta raz lepiej, raz gorzej. Wszystkie zmieniło się wraz z nadejściem jednej z najtragiczniejszych katastrof, czyli wojny. Korea najpierw mocno ucierpiała podczas drugiej wojny światowej, a później jeszcze dotknęła ją niezwykle krwawa i wyczerpująca wojna koreańska. Po trzech latach walk, w połowie lat 50., państwo było nie tylko podzielone na dwa (jak dziś wiemy na dekady) odcięte kraje, ale także kompletnie zniszczone. Brakowało wszystkiego, a przede wszystkim żywności. Firmy, które były w stanie ją dostarczyć, takie jak handlujący suszonymi rybami Samsung, zaczęły w ekspresowym tempie rosnąć.

Od samego powstania Korei Południowej w 1948 roku ściśle współpracowały z organami państwowymi i od samego początku możliwe to było dzięki wszechogarniającej korupcji. W latach 50. i 60. związki biznesu i polityków zaczęły się jeszcze bardziej zacieśniać. Do zwykłych łapówek doszła polityka dynastyczna polegająca na wżenianiu się biznesu we wpływowe rodziny zaangażowane politycznie. B.C. miał pięć córek i trzech synów. Niemal każde z nich zawarło małżeństwa z członkami wpływowych rodzin. Jego najstarszy syn poślubił córkę dyrektora firmy ubezpieczeniowej i prominentnego polityka lokalnego. Drugi syn ożenił się z córką japońskiej bizneswoman, trzeci – przyszły prezes Lee Kun-hee, poślubił Hong Ra-hee, córkę członka gabinetu prezydenta, Hong Jin-ki.

Wszystko zmieniło się jednak, gdy 1961 roku doszło do zamachu stanu i do władzy doszedł generał Park Chung-Hee. Zbieżność nazwisk z prezydent Park Geun-hye nie jest tu przypadkowa. Był jej ojcem. – Junta wojskowa postawiła sobie za cel wzięcie za pysk biznesu, który funkcjonował na swoich zasadach i korumpował władzę polityczną. Wymusiła na czebolach przekazanie państwu większości udziałów w bankach i zapłatę zaległych podatków. Zaczęła też narzucać biznesowi kierunki rozwoju – tłumaczy Pietrewicz.

Junta miała swój plan i zamierzała go zrealizować za wszelką cenę. Nieważne było, czym firmy zajmowały się wcześniej, czasem przecież przez dekady. Teraz musiały się dostosować do nowych wytycznych. Reżim przejął prywatne banki Samsunga, Hyundaia i innych tego typu firm, zabronił im także posiadania banków w przyszłości, bo dawały one zbyt wielką finansową władzę przemysłowcom. Prezydent Park zmusił baronów, by ci wkupili się w jego łaski.

Postawiono na silną industrializację: produkcję stali, samochodów i rozwój technologii. Państwo jednak nie tylko wymagało, ale też pomagało w realizacji swojej wizji. Składało ogromne zamówienia, dawało ulgi podatkowe i przymykało oczy na mało etyczne zachowania czeboli, takie jak tłamszenie ruchów pracowniczych czy działania monopolistyczne. Miało być dużo, tanio i bez liczenia się z kosztami. Jakość nie miała znaczenia i często rzeczywiście pozostawiała wiele do życzenia.

Konsorcja państwowe łączyły kapitał i technologie, by pomóc Korei stać się liderem branży stalowej, stoczniowej i petrochemicznej. Jego reżim ustalił surowe kontyngenty eksportowe, tworząc olbrzymią konkurencję między firmami. Jeśli jedna z nich zostawała w tyle, nie mogła już liczyć na państwowe pożyczki i upadała. B.C. Lee został pierwszym przewodniczącym Federacji Przemysłu Koreańskiego, rady doświadczonych przedsiębiorców, która zbierała się, by dostosowywać swoje cele do celów reżimu i ochraniać czebole przed stanowczą interwencją państwa.

Na jednej gałęzi

Kolejna zmiana znów nadeszła wraz ze zmianą ustroju. Pod koniec lat 80. władzę wojskową w Korei Południowej zastąpiły demokratycznie wybrane rządy, a biznes poczuł, że wreszcie może sam podejmować niezależne decyzje.

W "Republice Samsunga" Goffrey tak opisuje ten czas: »Za kilka miesięcy miały się rozpocząć igrzyska olimpijskie, a gospodarka kwitła, co tylko podgrzewało patriotyczną wiarę narodu w to, że Samsung podbije świat. Reklama Samsunga z tamtego okresu, stworzona z okazji 50. rocznicy powstania firmy, ukazywała dwoje dzieci wpatrujących się w zdjęcie Układu Słonecznego. Planety zastąpiono komputerem, półprzewodnikiem, podwójną helisą DNA i orbitującym satelitą. "Pięćdziesiąt lat minjok" – głosiła reklama, odnosząc się do patriotycznego określenia symbolizującego koreańskie pochodzenie«.

Ale by te światłe wizje były możliwe, firma musiała się zmienić. W latach 90. Lee Kun-Hee, syn założyciela firmy, zlecił audyt zewnętrzny swoim japońskim doradcom. Ci nie pozostawili na produktach firmy suchej nitki – to badziew, który nie miał szans w starciu z międzynarodową coraz bardziej rozwiniętą konkurencją.

Siedziba Samsunga w Seulu fot. DiegoMariottini/Shutterstock

– W nowych warunkach politycznych i międzynarodowych władze czeboli doszły do wniosku, że jeśli mają być silniejsi, coś znaczyć i się rozwijać, to muszą być konkurencją dla Japończyków, Amerykanów czy Europejczyków. Ten kierunek wytyczony w latach 90. trwa do dziś. I efekty są widoczne – wyjaśnia Pietrewicz.

Część czeboli jednak nie wytrzymała międzynarodowej konkurencji. Gdy Koreę dotknął wielki kryzys 1997 roku, szybko ochrzczony mianem azjatyckiego, nie wszystkie firmy wyszły z niego obronną ręką. Upadł Hanbo Iron and Steel czy Haitai. Ale największym szokiem i dla państwa, i dla biznesu, był upadek Daewoo, drugiego co do wielkości czebolu przed czasami kryzysu.

Za to ci, którzy przetrwali, stali się faktycznie gigantami na skalę światową. Obecnie 10 największych firm odpowiada za ok. 80 proc. koreańskiego PKB. Do największych z nich należy LG, SK, Hyundai i oczywiście Samsung. Tak wielki udział w gospodarce przekłada się na wielki wpływ czeboli na władzę ale także na emocje samych obywateli. W końcu przecież sukcesy Korei z ostatnich lat to w ogromnej mierze efekt tzw. hallyu, czyli koreańskiej fali. Hallyu to wielka, globalna ekspansja tego kraju na polu pop kultury i technologii. Na tyle udana, że nie ma szans żaden polityk, który by jej nie wspierał.

– Politycy mają poczucie, że siedzą na jednej gałęzi z biznesem i nie mogą zacząć tej gałęzi podcinać, bo wtedy wszyscy spadną – tłumaczy Pietrewicz.

Efekt: zamiast realnej zmiany i walki z korupcją, którą w kolejnych kampaniach zapowiadają kandydaci na prezydenta, jest dziwny model zarządzania kryzysami. Kara, publiczne przeprosiny, wyrok w zawieszeniu, ułaskawienie i zabawa zaczyna się od nowa. Bo przypadek Lee nie jest w żadnym razie odosobniony.

Fikcyjne kary, realna władza

Ojciec obecnego wiceprzewodniczącego Samsunga Lee Kun-Hee w 1997 roku otrzymał prezydenckie ułaskawienie po tym, jak został skazany za korupcję. Historia powtórzyła się w 2009 roku po tym, jak prokuratura udowodniła mu unikanie płacenia podatków, a sąd skazał go na trzy lata więzienia i karę 93 mln dol. W więzieniu nie przesiedział ani dnia.

Seul, fot. nayuki minase/Shutterstock

Chung Mong-Koo, przewodniczący Hyundaia, w 2007 roku został skazany za oszustwo, wyrok otrzymał w zawieszeniu, a już rok później oczywiście dla "dobra gospodarki" został ułaskawiony. W 2011 roku Kim Seung-Youn, przewodniczący Hanwhy, został skazany za defraudację, wyrok w zawieszeniu, w 2012 roku ułaskawienie. Chey Tae-Won, lider SK, został skazany w 2012 roku za defraudację. Prezydenckie ułaskawienie otrzymał dopiero w 2015 roku, a rok później wrócił oficjalnie do zarządzania firmą. Oficjalnie, bo według dziennikarzy z Wall Street Journal w czasie pobytu w więzieniu miał ponad 1778 wizyt, w czasie których udzielał instrukcji w sprawie zarządzania firmą. Shin Dong-Bin, przewodniczący Lotte, został skazany w lutym 2018 roku na dwa lata i sześć miesięcy więzienia także za dawanie łapówek wspominanej już Choi Soon-Sil, przyjaciółce prezydent Park. Zaledwie kilka miesięcy później, w październiku, wykonywanie wyroku zostało zawieszone, a 15 sierpnia 2022 roku, razem z Lee, został ułaskawiony. 

Ta lista jest daleka od bycia kompletną. Ale pokazuje model, który pewnie niedługo znów będziemy mogli oglądać w działaniu. To nie jest bowiem koniec przygód Lee z wymiarem sprawiedliwości. 1 września 2020 roku prokuratura oskarżyła go o oszustwa księgowe, znów w związku z fuzją między Samsung C&T i Cheil Industries z 2015 roku. 

Jeśli Lee zostanie ponownie skazany, to choć trudno przewidzieć, z jakimi problemami gospodarczymi będzie się akurat zmagać Korea Południowa, można być jednak pewnym, że będą na tyle poważne, że trzeba będzie szefa Samsunga wyciągnąć z więzienia. Dla dobra kraju.

Zdjęcie tytułowe: Jirangmoon, via Wikimedia Commons
Data publikacji: 19.08.2022