Korea Południowa bez jednego wystrzału podbija Polskę. Muzyką, telenowelami i smartfonami

Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu odnotował w tym roku rekord: 620 zapisów na filologię koreańską. Limit miejsc to 25. Tak oto nastoletnie k-poperki i k-poperzy swoje młodzieńcze fascynacje przekuwają w pomysł na dorosłe życie. A hallyu, czyli koreańska fala, zalewa także Polskę. 

Moda na Koreę Południową. Podbija Polskę muzyką k-pop, telenowelami i smartfonami

Siedem noclegów, ubezpieczenie, cztery posiłki dziennie, nauka tańca i choreografii. Biuro Turystyki Orion od lat specjalizuje się w organizacji tematycznych obozów dla dzieci. Robiło już takie z grami RPG, Battle, LARP. Organizowało obozy Otaku dla fanów Japonii. Dziś jednak największym hitem jest k-obóz. Taki z nauką tańca k-pop. Cena: 1499 zł. Miejsce: Krasnobród. Termin: najbliższy już zimą. 

Facebookowa grupa K-pop Poland łączy ponad 24 tys. fanek i fanów. Już nawet krótka przebieżka po najnowszych wpisach pokazuje wyjątkowe zaangażowanie w sprawy ulubionych wykonawców. I nie tylko jeśli chodzi o nowe płyty czy teledyski. Nie mniejsze emocje są, gdy dochodzi do kwestii prywatnego życia muzyków, którzy wiecznie pozują z charakterystycznym znakiem koreańskiego serca (skrzyżowane kciuk i palec wskazujący), ale oficjalnie nie zawsze mogą mówić o miłości i swoich związkach. W oczach fanów mają być tylko dla nich. Mają być blisko nich, niemalże na wyciągnięcie ręki. 

Dutchmen Photography / Shutterstock.com

W zamian za to mają ich ogromną lojalność. Jak ogromną, pokazała afera z Dzień Dobry TVN. W styczniu tego roku w programie pokazano materiał o rankingu 100 najprzystojniejszych mężczyzn na świecie – na pierwszym miejscu znalazł się Jungkook z k-popowego zespołu BTS. Prowadzący program Anna Kalczyńska i Andrzej Sołtysik zaczęli dowcipkować, że twarz gwiazdora jest „niespecjalnie bardzo męska”, a chwilę później wyemitowano reportaż, w którym pokazywano przypadkowym klientom targowiska zdjęcie Azjaty z prośbą o komentarz.

To, co zadziało się później, z jaką siłą i rozmachem k-popowy fandom uderzył w DDTVN, zaskoczyło wszystkich. Stacja i program musiały kajać się nie tylko za pomyłkę, bo na zdjęciach był  J-Hope, inny członek grupy BTS, ale przede wszystkim za rasizm. Autor telewizyjnego materiału stracił pracę, a wszyscy zrozumieli, że z fanami k-popu nie można zadzierać.

Za to warto na nich stawiać, bo to więcej niż płytka fascynacja muzykami. Od kilku lat udowadniają to kolejne nabory na studia koreanistyczne, na które napływa coraz większa fala chętnych. Tym właśnie jest miłość do popkultury tego Azjatyckiego Tygrysa: częścią fali, za pomocą której Korea chce zbudować światową potęgę. I nawet kolejne fale pandemii nie zatrzymały tego planu. 

Gangnam podbija YouTube

Na początku lat 90. koreańska muzyka popularna składała się z bardzo bezpiecznych, grzecznych treści. Hitem od lat był chociażby patriotyczny utwór „Ah! Republic of Korea”. Wtedy pojawili się oni – Seo Taiji and Boys. Ubrani w workowate spodnie, chwilę później nazwani koreańskimi New Kids on the Block. Właśnie ich debiut w 1992 r. uznaje się za początek k-popu i tym samym początek zmian w koreańskiej muzyce popularnej. 

Kilka lat później, po potężnym kryzysie gospodarczym, gdy jak domki z kart posypały się gospodarki Azjatyckich Tygrysów, koreański rząd niespodziewanie zwrócił uwagę właśnie na pop nie jako zjawisko czysto rozrywkowe, tylko kulturowe i biznesowe. A jako takie mogłoby przecież być towarem eksportowym. Tak zaczęła kręcić się maszynka produkująca gwiazdy k-popu.

Maszynka, bo niech nikt nie ma złudzeń, że to ot taki sobie lekki i przyjemny biznesik. Gwiazdy k-pop rekrutowane są w specyficznym procesie. Zaczyna się od castingów organizowanych przez wytwórnię. Zgłaszają się na nie tysiące nastolatków marzących o sławie, bogactwie i by ich rodziny były z nich dumne. Ci, którzy przejdą przez ostre, selekcyjne sito, trafiają na specjalne szkolenie. A to może trwać nawet kilka lat. Nauka tańca, śpiewu, rapowania i perfekcyjnego angielskiego. Na koniec jest grupowanie. Ostatni etap to nic innego, jak swego rodzaju dopasowywanie kandydatów do konkretnych zespołów. 

Członkinie lub członkowie danego girlsbandu czy boysbandu dobierani są bardzo dokładnie. Każdy z nich ma spełniać w zespole określoną rolę, ustaloną wedle predyspozycji. Młode gwiazdy muszą stronić od alkoholu i używek, a także unikać skandali. Być idealnym towarem eksportowym dla swojej rodziny, wytwórni i ojczyzny. 

Czyli dokładnie na przekór temu, z czego k-pop tak naprawdę stał się globalnie sławny, czyli kultowego „Gangnam Style” w wykonaniu PSY. Na przekór, bo Park Jae-Sang to – na koreańskie warunki – rozrabiaka. Z zamożnej rodziny, wychowany w tytułowej dzielnicy Gangnam zamieszkiwanej przez uprzywilejowanych Koreańczyków, ale nieszanujący ojca, przyłapany na paleniu trawki i jeszcze wyśmiewający w tym słynnym kawałku cały koreański pęd za byciem modnymi i zachodnimi wzorcami.

Keitma / Shutterstock.com

Tyle że nie ma co się oszukiwać – Zachodu nie zachwycił buntowniczy wizerunek PSY, a zaskakujący układ taneczny. To on szybko doprowadził do tego, że „Gangnam Style” został pierwszym wideo z ponad 1 mld odtworzeń na YouTube. Potem poszło jak z płatka. Do masowej publiki zaczęły przebijać się do niedawna owszem, popularne, ale głównie wśród zakręconych k-poperek i k-popiarzy – kolejne zespoły made in Korea. 

– Muzyka k-popowa daje coś nowego, czego nie dawały gwiazdy brytyjskie czy amerykańskie. Image tych artystów jest zupełnie inny. Oni są mili, grzeczni, ciężko pracujący, skromni, otwarci na kontakt z fanami. To jest zupełnie odmienny styl narracji o tym, dla kogo artysta jest i kim jest – twierdzi Marcin Jacoby, sinolog, profesor Uniwersytetu SWPS.

– To nie działa tak, że wytwórnia wypuszcza płytę, robi promocje, koncerty, ludzie na nie przychodzą i poznają muzykę. Już wcześniej zbierają się społeczności, z zewnątrz niewidoczne, które dzielą się wiedzą informacjami, tłumaczą, tworzą społeczność fanów – opowiada Jacoby.

O tym, jak wygląda droga od początku (pierwszych castingów) aż na wielkie sceny, można dowiedzieć się z nieco cukierkowego dokumentu „Blackpink: Light Up the Sky”, który niedawno trafił na Netfliksa. Blackpink to kolejny zespół z Korei, który osiągnął globalną popularność – tym razem dziewczęcy. Członkinie girlsbandu kilka lat temu opuściły fabrykę zespołów, z której wychodzą produkty gotowe zawojować nawet największe sceny. W filmie niby jest grzecznie, miło i z happy endem, bo młode Koreanki i Tajka podbijają Zachód, śpiewając na festiwalu Coachella oraz nagrywając singiel z samą Lady Gagą. Ale gdzieś w tle przebija samotność, przepracowanie i brak właściwie jakichkolwiek marzeń u dziewczyn, które mają przecież świat u swoich stóp.

Co mają młodzi ludzie, którzy trafili do zespołu? Talent to za mało. Jak przekonują członkinie Blackpink, niezwykle ważna jest ciężka praca. A także zdolność do poświęceń i to w bardzo młodym wieku. Dla niektórych oznacza to porzucenie własnych artystycznych potrzeb na rzecz dobra całego kolektywu. 

– Do tej pory królowała gra ustawiona przez przemysł fonograficzny brytyjski i amerykański, która stawia na indywidualizm twórców. Koreańczycy zaproponowali coś zupełnie innego i to zadziałało – tłumaczy Jacoby.

Wytwórnie k-popowe od początku były nastawione na sukces na rynku europejskim i przede wszystkim tym najbogatszym, czyli amerykańskim.

Kimchi, czyli po naszemu kiszonki

Ale zanim była popkultura, była kuchnia. Tak też zaczęła się fascynacja Koreą u Basi Stareckiej, dziennikarki kulinarnej, kiedyś związanej z portalem Zwierciadło.pl i pismem Kukbuk, dziś pracującej z kilkoma różnymi redakcjami jako freelancerka. Starecka kilka lat temu trafiła na warsztaty z kuchni koreańskiej. Tam poznała szefową kuchni z Korei, z którą szybko się zaprzyjaźniła. Jej fascynacja Koreą już dawno wyszła poza sferę kulinariów.

– Pamiętam pierwsze kimchi w słoikach, które pojawiały się też w sklepach. To był 2015, może 2016 rok. Wtedy słoiczki można było znaleźć raczej w specjalistycznych sklepach z orientalną żywnością. Dziś to raczej norma, by kupić kimchi w Warszawie. Wystarczy skoczyć do pierwszego lepszego supermarketu – opowiada Starecka.

Starecka współpracuje z Centrum Kultury Koreańskiej działającym od 2010 r. przy Ambasadzie Korei. Misja instytucji to przybliżanie Polakom koreańskiego języka, tradycji i kultury. CKK organizuje festiwal Koreańska Jesień. Tegoroczna edycja, która oczywiście odbywała się głównie w sieci, oferowała ciekawy i rozmaity program: przegląd koreańskich filmów, kursy gotowania, dyskusje o modzie. Oprócz tego CKK organizuje choćby kursy języka koreańskiego, warsztaty z kulturą koreańską, kursy taekwondo czy tańca pod okiem ekspertów k-pop dance.

Telenowela po koreańsku

Agnieszka Klessa w Korei mieszka od 2013 r. Poleciała tam na zaproszenie koreańskiego rządu na stypendium i studia magisterskie. Na swoim youtubowym kanale "Pyra w Korei" opowiada o codziennym życiu w Azji, o koreańskim języku, widzowie znajdą tam także filmik z jej ślubu z Koreańczykiem Taejinem.

– Z koreańską kulturą spotkałam się po raz pierwszy pod koniec 2008 r. poprzez, a jakże, teledyski na YouTubie. Wtedy nikt w Polsce nie miał najmniejszego pojęcia o k-popie, a zespoły, które zna większość fanów dzisiaj, nawet nie istniały. Muzyka mnie zaintrygowała, ale jak na osobę z duszą filologa przystało, najbardziej zachwycił mnie język. Zaczęłam oglądać koreańskie dramy, a w październiku 2009 roku rozpoczęłam studia na kierunku filologia koreańska na poznańskim UAM-ie – mówi w rozmowie z nami youtuberka.

Wspomniane przez nią dramy, nazywane k-dramami, to nic innego jak koreańskie seriale. Kolejny ważny element w rozprzestrzenianiu się hallyu na świecie. Są trochę jak telenowele, tylko utrzymane w dla nas jednak nadal niecodziennym koreańskim klimacie. Od większości amerykańskich seriali różnią się chociażby tym, że dany serial tworzy jeden scenarzysta, a nie cały zespół. Dlatego poszczególne koreańskie dramy wyróżniają się na tle innych swoich własnym stylem dialogowym.

Niby niszowe i kiczowate, a jednak poszły w świat. Dziś na polskim Netfliksie można znaleźć kilkadziesiąt pozycji, w tym „Mr. Sunshine”, „Crash Landing on You”, „Białe noce”, „Stranger”, „Hologramowa miłość” czy „Męska rozgrywka”. Dla porównania, klasycznych latynoskich telenowel, które kiedyś były hitami telewizji i powodowały, że ulice w czasie ich nadawania pustoszały, jest ledwie kilka. 

K-telenowele jak wszystkie telenowele wabią przedramatyzowaną grą aktorską, zagmatwanymi pomysłami fabularnymi, a na deser oferują jeszcze azjatycką egzotykę. – Czasami można pomyśleć, że scenarzyście peron odjechał, a jednak... to działa. Seriale przyciągają miliony widzów na całym świecie. To kultura zupełnie odmienna od tego, do czego jesteśmy przyzwyczajeni w Europie. Muzyka, sposób gry aktorskiej, jedzenie, a nawet zachowania ludzi są po prostu inne. Wiele osób to fascynuje, niejako popycha do zgłębiania tematu, dalszego wnikania w niego – opowiada youtuberka. 

Smartfony i technologie

Zanim rozwinął się przemysł k-popowy, a k-drama wyszła z azjatyckiej niszy, Korea Południowa była biednym krajem kojarzącym się z bratobójczą wojną koreańską. Zmiana zaczęła się w latach 90., gdy to azjatyckie państwo na dobre wyszło z wojennych traum. Państwo miało w świecie swoje wielkie korporacje zwane czebolami, w których mieszał się biznes i polityka, ale większość z nich nie miała nic ciekawego do zaoferowania dla coraz bardziej cyfryzującej się gospodarki. To o tyle zaskakujące, że tymi czebolami były przecież Samsung, Daewoo, LG czy Hyundai – dziś będące symbolami koreańskiej myśli technologicznej i biznesowej zwinności.

Tyle że kilkadziesiąt lat temu ich siła wynikała głównie z tego, że były mocno powiązane z politykami i opierały się na wsparciu władzy. Dopiero azjatycki kryzys końca lat 90. zmusił zarządzających nimi do restrukturyzacji i skoncentrowania się na mniejszych, konkretniejszych obszarach działania. Szczególnie, że według wizji prezydenta Kim Dae-junga technologie informacyjne i popkultura miały stać się dwiema kluczowymi siłami napędzającymi koreańską gospodarkę.

Kto pamięta, że kilkanaście lat temu o produktach Samsunga mówiło się „szajsungi”? Dziś Koreańczycy są jedną z najważniejszych potęg globalnego rynku telekomunikacyjnego, a jeszcze pod koniec zeszłego byli liderem rynku smartfonów w Polsce. Owszem, dali się wygryźć przez chińskie dużo tańsze produkty Xiaomi, ale i tak wciąż pozostają jednym z kluczowych graczy, który rozdaje karty. 

Nieuchronny podbój świata po koreańsku 

Grzeczny k-pop, dramatyczne k-dramy, modne kimchi i jeszcze na deser wizerunek superscyfryzowanego społeczeństwa z jednymi z najnowocześniejszych firm techowych świata składa się na dobrze już znane i opisane zjawisko: hallyu, czyli koreańskiej fali. Fali, która ma pomóc Korei Południowej zapewnić sobie rozwój, dostatek i względne bezpieczeństwo mimo groźnego sąsiada na Północy.

Dlatego nawet – wydawać by się mogło – niewinne popowe teledyski z miliardami odsłon na YouTube nie są czysto naturalnym, oddolnym zjawiskiem. Ruchem, który przypadkowo trafił na podatny grunt i wypuścił mocne korzenie. Przeciwnie – to wynik szeregu zinstytucjonalizowanych, bardzo skutecznych działań państwa. Na początku zeszłego roku związana z rządem Koreańska Fundacja Międzynarodowej Wymiany Kulturalnej (Korea Foundation for International Cultural Exchange) podała, że liczba fanów hallyu na całym świecie przekroczyła 89 milionów w 113 krajach. Według Fundacji Hallyu w 2018 roku wniosło do koreańskiej gospodarki 9,5 mld dolarów amerykańskich.

Son Hoang Tran / Shutterstock.com

Dziś w strukturach koreańskiego Ministerstwa Kultury, Sportu i Turystyki działa The Popular Culture Industry Division odpowiedzialny za promocję koreańskiej popkultury na świecie i dysponujący ogromnym budżetem w wysokości 5,5 miliarda dolarów. Dla porównania – to tyle, ile w tym roku Międzynarodowy Fundusz Walutowy przekaże Ukrainie na pomoc z walce z COVID-19 i kryzysem po wojnie z Rosją.

Jakby tych środków na promocję Korei było mało, tamtejszy rząd sponsoruje także 20-30 proc. z wartego 1 mld dolarów specjalnego funduszu inwestycyjnego przeznaczonego na pielęgnowanie i eksport kultury popularnej. Te kwoty nie idą w pustkę – to realne, bardzo konkretne i mocne wsparcie finansowe dla popularyzacji koreańskiej popkultury.

W raporcie IFPI (Międzynarodowej Federacji Przemysłu Fonograficznego, organizacji reprezentującej interesy przemysłu muzycznego z całego świata) w globalnym zestawieniu największych artystów 2019 r., sumującym zarówno sprzedaż fizycznych nośników muzyki, jak i odtworzenia w streamingu czy sprzedaż singli, na 7. miejscu znajduje się koreański BTS. Zespół zajął też 3. miejsce w zestawieniu najlepiej sprzedających się płyt. 

Siedmioosobowy zespół to od kilku lat najpopularniejszy k-popowy boysband. Ich zasięgi już dawno zaczęły wykraczać poza rejony Azji. Oficjalnie działa od siedmiu lat, ale formować zaczął się już w 2010 r. jako jeden z tworów wytwórni Big Hit Entertainment. A ta jest naprawdę big, bo w 2019 r. osiągnęła niemal 500 mln dolarów przychodów i 84 mln zysku operacyjnego.

Fala idealna do surfowania

Basia Starecka szacuje, że większe zainteresowanie Koreą w naszym kraju rozpoczęło się jakieś 5-6 lat temu. Początek: oczywiście k-pop. A potem poszło już z górki. Ludzie chcą wszystkiego, co koreańskie. Drogerie opanowały koreańskie kosmetyki na czele z maseczkami w śmieszne, zwierzęce wzory. W kinach – póki działały – sukces za sukcesem zaczęło odnosić trudne koreańskie kino, w tym oscarowy „Parasite” Bonga Joon-ho.

Wszystko to padało na idealną glebę pokolenia Z, które wcale nie jest już przywiązane tylko do amerykańskiej popkultury. Internet i media społecznościowe równie szybko pozwalają wspólne wzorce kulturowe czerpać z bardziej egzotycznych kierunków. O ile są one odpowiednio przygotowane do masowej konsumpcji. 

– Koreańska kultura łączy ludzi. Fani poszczególnych grup łączą się w fandomy, na YT można zobaczyć dziesiątki tysięcy coverów piosenek i tańców, powstają całe społeczności. Można spotkać się na koncertach czy fanmeetingach, pójść razem do koreańskiej restauracji. Co ciekawsi zaczynają na własną rękę uczyć się koreańskiego albo zapisują się na kursy, które są już na szczęście dość łatwo dostępne w Polsce – podsumowuje fenomen Agnieszka Klessa.

G Torres / Shutterstock.com

Jak bardzo łączy ta kultura? Wystarczy zaobserwować, jak k-fandom potrafi łączyć w sprawach, które uzna za ważne. Gdy w ubiegłym roku ruszyła kolejna nagonka na społeczność LGBT, fani k-popu wzięli sobie za cel sondę w TVP Info i zaczęli masowo wysyłać odpowiedzi. W efekcie 57 proc. z 30 tys. uczestników głosowania poparło prawo par homoseksualnych do adopcji dzieci.

Podczas tegorocznej Koreańskiej Jesieni kilka ze spotkań było prowadzonych przez Piotra Brusia-Klepackiego, szefa kuchni, podróżnika, męża Stareckiej. W tym warsztaty kulinarne, na których pokazywano, jak przygotować chapaguri – koreański comfort food, danie znane na całym świecie właśnie dzięki dramatowi Bonga Joon-ho. 

Wystarczyło, że koreański film trafił do masowego widza, by nagle właściwie już tradycyjne, choć tak naprawdę jedzone dopiero od lat 80., makaronowe danie instant stało się globalnym hitem. 

Trzy dni po rozdaniu Oscarów firma Nongshim, potentat gotowego chapaguri zanotowała wzrost jego sprzedaży o ponad 120 proc., z czego ogromna część pochodziła oczywiście z zakupów on-line z najdalszych zakątków świata. 

I to oczywiste, że internet stoi też za sukcesem k-popu. Nie tylko dzięki miliardom odsłon na YouTube. Według raportu IFPI za 2019 r. na 20,2 mld dolarów globalnego przychodu przemysłu muzycznego ponad połowa (11,4 mld) pochodziła ze streamingu. Pokazuje to, jak kolosalnie istotny w tej grze jest internet. A od 2014 r. liczba słuchaczy k-popu na Spotify wzrosła o ponad 1000 proc. BTS udało się w kwietniu 2018 r. przekroczyć liczbę 5 miliardów streamów na Spotify – to był rekord dla artystów z Azji. Według szacunków zespół ten może rocznie dostawać z samego Spotify aż 23 miliony dolarów tantiem. 

K-poperki na rynku pracy

– Zdarzają się rozczarowania. Studenci myślą, że na studiach będą tłumaczyć piosenki k-popowe, na przykład przeboje BTS. Tymczasem zderzają się z rzeczywistością akademicką – opowiada doktor Paweł Kida z Instytutu Etnolingwistyki na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza.

To jednak raczej rzadsze przypadki. Kida jednocześnie szacuje, że ok. 95 proc. kandydatów i kandydatek już wcześniej uczyło się języka koreańskiego. Zainteresowanie kierunkiem zaczęło wzrastać w ciągu ostatnich kilku lat, widoczny skok nastąpił w okolicach 2016 r., czego przyczyną według Kidy jest oczywiście wzrost popularności k-popu.

Ale studenci nie zgłaszają się do nich tylko z powodu tej fascynacji. Przede wszystkim wierzą, że dzięki temu kierunkowi wzrośnie ich atrakcyjność na rynku pracy. Dla wielu z nich posada u wielkiego koreańskiego giganta, Samsunga, Hyundaia czy LG, to po prostu wyzwanie. Wyzwanie, dzięki któremu staną się ambasadorami Azji w Europie. I marzenie, które w ostatnich latach przestało już być tak odległe i orientalne.