1. Spider's Web
  2. plus
  3. SW+

Singapur przed wielką zmianą. COVID ma być tam jak zwykła grypa

Po 18 miesiącach od startu pandemii Singapurczycy są zmęczeni walką z koronawirusem. Tamtejsi politycy przekonują, że koronawirusy najpewniej nigdy nie odpuszczą, ale można z nimi żyć tak jak z grypą. Dlatego Singapur szykuje się na „nową normalność”.

09.07.2021
9:37
Singapur COVID

Karol Kopańko z Singapuru dla Magazynu Spider’s Web+

W pandemii trzy tysiące Singapurczyków znalazło nową pracę. Chodzą po ulicach parami w czerwonych lub białych koszulkach. Mają specjalne plakietki, środki dezynfekcyjne i misję rozpraszania większych skupisk ludzi. To ambasadorzy społecznego dystansu. Zależnie od dystryktu dozwolone są spotkania maksymalnie 2, a od najbliższego poniedziałku 5 osób. Pilnują więc, by zachowywać odpowiednie odległości.

W pięciomilionowym Singapurze jest ich w sumie 3 tysiące. Są w różnym wieku; często to dawni kierowcy Graba – tamtejszego odpowiednika Ubera – którzy wozili ludzi i jedzenie. Zarabiają 2,5 tys. dolarów singapurskich (ok. 7 tys. zł), co jest niecałą połową średniego miesięcznego wynagrodzenia w tym kraju.

Ambasadorzy to jeden z elementów państwowej strategii walki z pandemią, którą można streścić w dwóch słowach: COVID zero. Tę samą strategię przyjęły choćby Tajwan czy Australia. Gdy w Singapurze utrzymywał się poziom 5 przypadków zachorowań dziennie na milion osób, kraj zdecydował o powrocie do pełnego lockdownu. Zamknięto biura, kluby, a restauracje znów serwowały dania tylko na wynos. Dla przykładu: w tym samym czasie w USA dochodziło do 95 przypadków zachorowań na milion, a władze tego kraju właśnie podejmowały decyzję, by zaszczepieni mogli odpuścić sobie maseczki w miejscach publicznych.

Na początku pandemii Singapur był szkolnym prymusem, gdy inne kraje oblewały testy. Gdy teraz powinęła się noga, świat o Singapurze zapomniał, zwłaszcza że inni cudem awansowali do następnej klasy i zbierają gratulacje. Tak obywatele kraju określają sytuację na forum na Reddicie. Trudno odmówić im racji. Teraz wygląda więc na to, że Singapur zostanie nie prymusem, a pionierem. Bo ma zamiar wywrócić strategię walki z COVID-19 do góry nogami.

Żółta kartka od wyborców

Kraj stał się bowiem więźniem własnego sukcesu. Na początku maja wskoczył na czoło rankingu miejsc, które najlepiej radzą sobie z pandemią. Do dziś jest również wiceliderem pod kątem odsetka śmiertelnych przypadków koronawirusa. Pandemia pochłonęła tu jedynie 36 istnień dzięki świetnej służbie zdrowia, zdyscyplinowanej populacji i – jak zawsze – odrobinie szczęścia. Najwięcej zachorowań odnotowano przed rokiem w ośrodkach dla pracowników fizycznych z zagranicy, czyli wśród młodych, silnych ludzi, najczęściej bez chorób towarzyszących.

Mieszkańcy jak na dłoni zobaczyli wówczas jedną ze składowych sukcesu swojego kraju. Słabo opłacani imigranci zarobkowi po raz pierwszy w historii stali się tematem numer jeden. Żyją w kilkunastoosobowych pokojach, pracują od zmierzchu do świtu, a większość zarobionych pieniędzy wysyłają rodzinie. Egzystują obok Singapurczyków, którzy zwykle nie zauważają, kto buduje im drogi i zdumiewające rozmachem budynki.

Z czasem sytuacja zaczęła się jeszcze pogarszać. Klaster zachorowań rósł każdego dnia wśród pracowników lotniska singapurskiego (jego wnętrze na zdjęciu poniżej) – uznawanego powszechnie za najlepsze na świecie. Przechodzili przez nie przybysze z ościennych krajów, które z koronawirusem nie radziły sobie tak dobrze. Zawiodły procedury oddzielające podróżnych od pracowników lotniska. Nowe przypadki zaczęły pączkować w innych rejonach wyspy. Nagle Singapur ze wzoru stał się jednym z liderów pod względem liczby stwierdzonych przypadków, mając ich w lipcu 46 tys. na 1 milion osób.

 class="wp-image-25924"

Wyborcy wystawili żółtą kartkę rządzącym, którzy na sprawę migrantów przymykali wcześniej oko. W lipcu 2020 roku rządząca Singapurem Partia Akcji Ludowej postanowiła odnowić swój mandat, mimo że czas na zorganizowanie wyborów miała aż do kwietnia 2021. Eksperci twierdzili, że władza nie chce czekać na coraz poważniejsze konsekwencje pandemii. Co prawda odnotowała dużą przewagę, ale opozycyjna Partia Robotnicza wygrała w trzech okręgach wyborczych, zdobywając 10 mandatów – najwięcej w historii partii opozycyjnych (Singapurem od uzyskania niepodległości w 1965 r. rządzi Partia Akcji Ludowej).

Gdy w maju tego roku rząd ogłosił drugi lockdown trwający praktycznie do teraz, sfrustrowało to mieszkańców jeszcze bardziej. – Robimy wszystko, co w naszej mocy. Nosimy maseczki, śledzimy kontakty, szczepimy się, a mimo to przegrywamy z wirusem. Może zachorowanie na koronawirusa byłoby lepsze niż ciągła walka – mówi mi Jasmine, bizneswoman, która wcześniej każdy weekend spędzała w innym mieście Azji Południowo-Wschodniej. Obecnie po raz pierwszy w dorosłym życiu przebywa w Singapurze non stop dłużej niż rok.

Pusto, cicho i nerwowo

Dziś różnice widać nie tylko w wynikach wyborów i nastrojach obywateli. Przechadzając się uliczkami CBD (Central Business District – dzielnica biznesowa) przed pandemią, można było spotkać ludzi z dowolnego zakątka świata. Singapur stanowił tygiel mieszkańców całego regionu ASEAN. To tu swoje centrale zakładały największe korporacje tego świata, a inne planowały przeprowadzkę z ogarniętego konfliktem wewnętrznym Hongkongu. Aż przyszedł koronawirus.

– Spopularyzował współpracę zdalną, więc część pracowników nie będzie musiała opuszczać swoich krajów, aby wypełniać te same obowiązki, co wcześniej. Firmy będą musiały przemyśleć podejście do pracy hybrydowej. Wystawi to gospodarkę Singapuru na próbę i przemodeluje zarządzanie siłą roboczą z ościennych krajów – zauważa Patrick Tay z Kongresu Krajowego Związku Zawodowego w Singapurze.

W środowisku ekspatów dominuje rozczarowanie polityką podróży. 11 maja rząd zawiesił przyjmowanie wniosków o powrót do kraju od 5 lipca. Oznacza to, że kto wtedy wyjechał z Singapuru, przez prawie dwa miesiące ma nikłe szanse na powrót. – Według mnie to uderzy w zaufanie profesjonalistów z całego świata do Singapuru. Dlaczego mam wybierać pracę właśnie tam, kiedy czuję się prawie jak w więzieniu? Mogę zobaczyć się z rodziną w ojczyźnie, ale nie mogę już wrócić do pracy? – mówi mi Paweł, który do Singapuru przyjechał cztery lata temu na jeden projekt, a został na stałe. Dziś realizuje projekty związane z analityką danych w całym regionie ASEAN. Przed pandemią spotykaliśmy się w czasie polskich wieczorków networkingowych, teraz tylko na Zoomie.

 class="wp-image-25915"

A nawet gdyby komuś udało się jakimś cudem do Singapuru wrócić, mogłoby to mocno uszczuplić jego portfel. Kwarantannę można tu odbywać tylko w hotelu. A 21 dób hotelowych może kosztować nawet 10 tys. zł.

W ten sposób politycy próbują ratować upadający biznes hotelarski. Cała turystyka była zresztą ważnym elementem gospodarki w czasach przedcovidowych. Singapur plasował się w czołówce najpopularniejszych miast na świecie, dzięki czemu cały sektor zarobił 20 mld dol. w 2019 roku. To dwa razy więcej niż wydatki turystów w Polsce w tym samym czasie. Tymczasem tylko w 2021 roku w Singapurze odwołano już niezwykle popularne, nocne Grand Prix Formuły 1 i szczyt World Economic Forum, a prestiżowa impreza biznesowa Gastech 2021 – jedna z największych dla branż gazu, LNG i wodoru – została przeniesiona do Dubaju.

To wszystko skutki strategii COVID zero. – Singapur zawsze podkreślał swoją umiejętność zarządzania kryzysem. Kierownictwo partii ostrożnie podchodzi do pandemii, traktując ją jak papierek lakmusowy dla legitymizacji swojej władzy – mówi Eugene Tan, komentator polityczny i profesor z Singapurskiego Uniwersytetu Zarządzania (SMU).

Dlatego teraz rząd strategię zmienia.

Wirus jak każdy inny

Pod koniec czerwca kraj trafił ponownie na czołówki portali informacyjnych za sprawą strategii dla „nowej normalności”. Ministrowie handlu i przemysłu (Gan Kim Yong), finansów (Lawrence Wong) i zdrowia (Ong Ye Kung) przekazali Singapurczykom dwie wiadomości: dobrą i złą. „Covid-19 może nigdy nas nie opuścić, ale możemy z nim normalnie żyć” – pisali w artykule dla kontrolowanego przez państwo „The Straits Times”, porównując koronawirusa do grypy. „Wirus będzie mutował zupełnie jak grypa, na którą co roku choruje wielu z nas. Znaczna większość wygrywa z nią bez najmniejszego uszczerbku na zdrowiu. Niektórzy, zwłaszcza starsi lub z chorobami towarzyszącymi, mogą jednak zachorować bardzo poważnie, a nawet umrzeć” – pisali bez ogródek.

Przy pierwszych przypadkach koronawirusa w Singapurze rok temu najmniejsze podejrzenie zakażenia równało się przyjazdowi służb zakaźnych w kombinezonach obronnych. Miejsca odwiedzane przez chorych zamykano i odkażano, a ludziom z bezpośredniego otoczenia zabraniano opuszczania domów przez dwa tygodnie.

Teraz podejście ma się zmienić o 180 stopni. Koronawirusa będzie można przechorować w domu, za to wrócić mają wydarzenia sportowe i artystyczne z publicznością, a także upragnione podróże.

Aby zupełnie wyplenić wirusa, wcześniej rygorystycznie testowano grupy zawodowe: sprzedawców jedzenia czy kierowców taksówek. Teraz testy PCR zastąpią szybkie testy antygenowe – także takie, które można kupić w aptece i przeprowadzić samodzielnie. Wkrótce pojawią się również testy wyziewne, których przeprowadzenie zajmie maksymalnie dwie minuty. Być może w przyszłości zastąpią one kody QR, które obecnie trzeba skanować na każdym kroku, by udowodnić, że jest się szczepionym. Badanie oddechu może być codziennością przed wejściem np. do kina czy opery.

 class="wp-image-25912"

Wpłynie to również na śledzenie postępów choroby. „Nie będziemy już podawali liczby zakażeń każdego dnia. Skupimy się raczej na efektach: liczbie poważnych zachorowań, hospitalizacji czy intubacji” – piszą ministrowie. Właśnie w taki sposób monitoruje się rozwój grypy.

Sukces ma przyjść wraz ze szczepionkami. Jeśli na początku pandemii Szwecja starała się zbudować odporność stadną, to Singapur znalazł się na przeciwnym krańcu. Zaraziło się niewielu obywateli i rezydentów, więc o odporności można tu tak naprawdę mówić jedynie wśród zaszczepionych. A ich liczba nie rosła początkowo w szybkim tempie, co było zaskoczeniem, biorąc pod uwagę rozmiar wyspy i stopień zorganizowania służb publicznych. Na początku marca w pełni zaszczepionych było tylko 3,6 proc. mieszkańców. W tym samym czasie prawie dwa razy większy Izrael zaszczepił 40 proc. populacji. Ten poziom Singapur osiągnął dopiero na początku lipca. Cel jest jednak ambitny. To pełne zaszczepienie dwóch trzecich populacji przed narodowym świętem upamiętniającym powstanie Singapuru – 9 sierpnia.

Dało to mieszkańcom powód do radości, ale politycy nie omieszkali szybko ostudzić entuzjazmu. „Przed nami wieloletni program szczepień. Aby utrzymać odporność na nowe, zmutowane szczepy, możemy potrzebować zastrzyków przypominających (…). W międzyczasie nadal musimy zachować ostrożności, aby powstrzymać rozprzestrzenianie się wirusa” – podkreślili w komunikacie w gazecie.

Plan bez konkretnych dat

– Jeśli chcesz sprawić, aby ludzi byli szczęśliwi, musisz dać im jedną z dwóch rzeczy. Coś, co lepiej zaspokoi ich potrzeby, np. lepsze jedzenie, ubrania czy domy. Jeśli nie możesz tego zapewnić, zbuduj wizję przyszłości, w której to osiągniesz – powiedział w 1965 roku Lee Kuan Yew, pierwszy premier i faktyczny ojciec singapurskiej państwowości. Jego następcy na kierowniczych stanowiskach zdecydowanie wzięli sobie do serca radę starszego kolegi.

Plan ministrów jest wizją przyszłości, jednym z wariantów tego, jak może wyglądać „nowa normalność”. Choć brakuje w nim konkretów, to ma dawać nadzieję na lepsze jutro.

– Stan zawieszenia dobija wielu z nas i jest pożywką dla niepotwierdzonych plotek czy spekulacji. Plan daje ludziom sygnał, że na horyzoncie jest coś, na co warto czekać – ocenia bizneswoman Jasmine. Podkreśla też, że w ten sposób zarówno biznes, jak i inwestorzy mogą planować w dalszym horyzoncie, zamiast oczekiwać cotygodniowych aktualizacji. Choć czy i one znikną, trudno powiedzieć. Sceptycznie patrzą na to Singapurczycy z bakcylem podróżowania, którzy już kilkukrotnie wystawiani byli na próbę. Pierwsza bańka podróżna z Hongkongiem miała wystartować w grudniu, ale „pękła” na kilka dni przed startem samolotów. Drugie podejście również zakończyło się porażką, choć ludzie kupowali już bilety. Raz przeszkodą okazał się lockdown w Hongkongu, później w Singapurze.

Zmianie zapewne ulegną też terminy dostawy szczepionek, które z kolei mogą okazać się nieefektywne w stosunku do bardziej zaraźliwych wariantów wirusa. Jeśli będą się szybko rozprzestrzeniać, rządzący mogą wprowadzić kolejne restrykcje. I tak zamknie się kolejne koło, które właśnie zatoczyło pierwsze okrążenie: od wiosennego lockdownu w 2020 roku, po… wiosenny lockdown, z którego Singapur właśnie wychodzi.

Póki co pozostaje zakończyć ten artykuł, siedząc z obowiązkową maską na nosie w kawiarni, gdzie dwie osoby przy stoliku to maksymalny tłok. Muzyka nie leci z głośników, aby ludzie nie przekrzykiwali się w czasie rozmowy i tym samym nie rozprzestrzeniali zarazków. Zamykam laptopa, dezynfekuję dłonie żelem ze stolika i już mogę skanować kod QR, zaznaczając wyjście z lokalu. Teraz jeszcze tylko skanowanie przed wejściem do metra i już mogę oddać się wsłuchiwaniu w stukot kół po szynach. Nie zakłócają go rozmowy pasażerów. W końcu otwierając usta, mogą roznosić zarazki.

Karol Kopańko z Singapuru dla Magazynu Spider’s Web+
Zdjęcia:
Lotnisko w Singapurze - Shutterstock/DerekTeo
pozostałe zdjęcia - Karol Kopańko