Przesiadłam się z czteroletniego średniaka na flagowca. Opowiem, dlaczego nie było warto
Reklamy najdroższych i topowych smartfonów obiecują złote góry i gruszki na wierzbie. Po przesiadce ze średniopółkowego Samsunga Galaxy na tegoroczny model z najwyższej półki powiem jedno: średnia półka ma już srebrne góry i śliwki na wierzbie.

Choć moja codzienna praca kręci się wokół szeroko pojętych nowych technologii, a mój entuzjazm wykracza daleko poza działalność redakcyjną, to smartfon tego jakkolwiek nie odzwierciedlał. Był to czteroletni Galaxy A52s w najtańszym wariancie ze 6 GB RAM i 128 GB pamięci wewnętrznej - popularny model ze średniej półki. Mianem "średniaka" mogę określić właściwie wszystkie moje poprzednie telefony, bo mam mleko pod nosem i pierwsze pięć smartfonów kupili mi rodzice, dla których urządzenie było niemałym wydatkiem.
Szósty, czyli właśnie Galaxy A52s, był prezentem, ale już w moim dorosłym życiu. Był to smartfon, który będę wspominać ciepło i który w moim sercu będzie bardzo ciężko zdetronizować. Dobry czas pracy na baterii, całkiem dobry aparat, świetna wydajność w wielu zadaniach, samsungowe One UI, reprezentant ginącego gatunku smartfonów z kartą microSD. Jest mi trudno powiedzieć cokolwiek złego na ten telefon.
Decyzja, która nigdy nie jest łatwa. Zwłaszcza gdy pieniądze nie są czynnikiem decydującym
Ale jakkolwiek by dobry nie był, A52s dopadła starość. Samsung wydał już ostatnią aktualizację oprogramowania planowaną dla urządzenia, ja zaczęłam czuć, że bateria niedomaga, a Snapdragon 778G nie wyrabia tam, gdzie wcześniej nie miał problemów. I tak, po kilku miesiącach namysłów zdecydowałam, że powinnam kupić nowy smartfon. Wykładając na stół własne pieniądze, a także traktując zakup jako inwestycję w moje wieloletnie hobby, zdecydowałam: siódmy będzie flagowcem.

Trochę motywowały mnie w zakupie dawne wspomnienia chodzenia do salonów operatorów, przyglądania się drogim smartfonom pokroju Galaxy S4 czy iPhone'a 5 i mówieniu sobie "kiedyś taki też będę miała", trochę gratyfikacja samej siebie za bycie normalnie funkcjonującym członkiem społeczeństwa, a trochę FOMO - lub jak kto woli, "fear of missing out", "lęk przed wybiegnięciem z obiegu". To ostatnie nie tyle przez mój wianuszek kolegów z redakcji i znajomych, a bardziej przez ilość różnorodnych materiałów medialnych i reklamowych, z którymi obcuję każdego dnia. Kiedy każdy komunikat otaczający cię w prasie, na redakcyjnym komunikatorze, w skrzynce mailowej, a później także w reklamach podczas nieredakcyjnego korzystania z różnorakich mediów krzyczy "najnowszy", "najlepszy", "najwydajniejszy", mniej lub bardziej świadomie wpływa to na wybór.
Po wielu tygodniach czytania i oglądania recenzji, podpytywania tu i tam, wreszcie zdecydowałam się, że mój następny smartfon to Galaxy S25. Czynnikiem, który przeważył szalę była... jedna wiadomość Piotra Baryckiego podczas dyskusji, w której trochę niechcący zaangażowałam połowę redakcji. Nie mogę zacytować Barego słowo w słowo, ale wiadomość miała mniej-więcej taki wydźwięk:
"Niezależnie z jakiej półki smartfona bierzesz, musisz rozważyć te trzy kwestie: wygląd tyłu, preferencje akcesoriów i czy pasuje ci wygląd i działanie interfejsu. Poza nimi wszystkie smartfony w tej samej półce to mniej-więcej to samo"
Lubię stylistykę praktycznie wszystkich Samsungów Galaxy wydanych w ciągu ostatnich pięciu lat i poza nimi wizualnie podobają mi się właściwie tylko iPhone'y. Koreańczycy zdążyli mnie już uwiązać Galaxy Watchem - Apple Watch mnie nie przekonuje. Podobnie nie przekonują mnie nakładki na Androida wszystkich pozostałych producentów.
Trzy razy tak dla pana Galaxy S25.

Zachwyt trwał krócej niż myślałam
Za wyborem Galaxy S25 stała nie tylko chęć posiadania smartfona premium, ale i cecha nieobecna wśród tanich urządzeń: mały rozmiar. 6,5 cala w A52s na moje dłonie to zdecydowanie za dużo, a co dopiero 6,7 cala w S25 Plus czy 6,8 cala w S25 Ultra. Fajnie w końcu jest ponownie mieć smartfon, na którym mogę wpisywać tekst jedną dłonią.
Gdy po raz pierwszy wyjęłam Galaxy S25 z pudełka uderzyła mnie jakość wykonania. Jest naprawdę zachwycająca i stanowi dopieszczenie wszystkiego, za co pod tym względem lubiłam mojego Galaxy A52s. Aluminiowe ramki, szkło zarówno z tyłu i z przodu, subtelne, lecz zarazem wyraziste obiektywy na plecach, których układ jest maskotką wszystkich Galaxy.
A potem, po przeniesieniu kart SIM z jednego telefonu na drugi czar prysł i zachwycałam się już tylko mniejszym rozmiarem Galaxy S25. Bo z etui typu "plecki" każdy smartfon wygląda identycznie. Teoretycznie mogłabym nie zakładać etui i zachwycać się dalej, praktycznie, ale Mateusz Nowak pokazał nam wszystkim, dlaczego lepiej jednak nie próbować nosić nagiego smartfona.

Następnie przyszła pora na pierwsze uruchomienie i przeniesienie danych poprzez aplikację Smart Switch. Zajęło mi to około półtorej godziny, bo aplikacja skopiowała wszystko co miałam na poprzednim urządzeniu, ale warto było czekać. Po właściwym, kompletnym uruchomieniu S25 zorientowałam się, że praktycznie nic się nie zmieniło. Zarówno Galaxy A52s, jak i Galaxy S25 działają pod kontrolą tej samej nakładki One UI - tylko w innych wersjach.
Ta sama stylistyka, zestaw domyślnych aplikacji, widgety, układy menu. Dodatkowo wrażenie "przesiadki na ten sam telefon" potęgował fakt, że Smart Switch skopiował wszystkie zmiany, jakich dokonałam z użyciem modułów aplikacji Good Lock, w tym niuanse pokroju czułości gestów nawigacji w NavStar. Całkowicie zdaję sobie sprawę, że mówię tu o pewnym przywileju wynikającym z przesiadki w obrębie jednej marki smartfonów, ale nie można jej nie zauważyć: nisko-, średnio- i wysoko- półkowe urządzenia po prostu działają pod kontrolą tego samego systemu z tą samą nakładką, różni się tylko liczba funkcji.
Funkcji, wśród których w s25 wyróżniają się oczywiście funkcje Galaxy AI. Których szczerze powiedziawszy nie używam. Już na moim Galaxy A52s wystarczało mi to, co rynek czatbotów i innych generatywnych cudów na kiju miał do zaoferowania poprzez sklep Google Play i przeglądarkę, a obecnie moje użycie szeroko promowanych przez Samsunga funkcji AI ogranicza się do czatów z Gemini na temat losowych problemów dnia codziennego ("czy ten znak znaczy, że mogę wsadzić kubek to zmywarki") czy stanu moich roślin na balkonie oraz do używania Zakreśl, aby wyszukać. To pierwsze byłam w stanie osiągnąć już na poprzednim telefonie, to drugie (podobnie jak garść innych funkcji AI) trafiło już do średniopółkowych Galaxy A56.
Pozostaje jeszcze kwestia wydajności, jednak nie jestem entuzjastką gier mobilnych ani prób zastąpienia komputera i laptopa podczas pracy, dlatego trudno mi się wypowiedzieć na temat możliwości smartfona klasy premium poza prozaicznym "jest szybki i działa". Jednocześnie biorąc pod uwagę, że przesiadam się z czteroletniego średniaka, prawdopodobnie odczułabym różnicę w wydajności po przesiadce na większość smartfonów.
Przepaść pomiędzy półką premium a "przeciętnym smartfonem" widoczna jest jednak w przypadku aparatów, które są po prostu lepsze - tak pod względem samej jakości obiektywów, jak i bogactwa opcji aplikacji. Aby nie robić z tego drugiej recenzji Galaxy S25, wrzucę tylko kilka zdjęć, które pokazują różnicę - różnicę moim zdaniem wartą pieniędzy. W przypadku mojego porównania Galaxy S25 robi wyraźniejsze zdjęcia, lepiej oddające rzeczywiste kolory i detale. A to tylko wycinek z mojej galerii.



Smartfony dzielą także choćby takie możliwości i funkcje jak ładowanie bezprzewodowe czy eSIM, aczkolwiek uzyskane kosztem braku slotu microSD czy wejścia słuchawkowego. W moim przypadku nie jestem pewna czy ta wymiana miała sens, bo jej skutków jeszcze nie udało mi się odczuć.
Czy kupowanie drogiego smartfona ma sens? Tak, ale lista gwiazdek i zastrzeżeń jest niebotycznie długa
Z zakupu Galaxy S25 cieszę się niezmiernie i uważam, że podjęłam najlepszą decyzję z możliwych, zarówno z perspektywy wyboru urządzenia wyższej klasy, jak i samej marki i modelu. Jednak czy poradziłabym komuś kupić sztandarowy smartfon? Nie. Przynajmniej nie w ciemno.
Obecnie różnice pomiędzy średniopółkowymi a topowymi smartfonami są bardzo zatarte i bardziej niż w specyfikacji doszukiwałabym się różnic w samym docelowym użytkowniku. Ktoś, kto nie robi aktywnie zdjęć i nie zajmuje się ich edycją na poziomie profesjonalnym lub półprofesjonalnym, prawdopodobnie obejdzie się bez najlepszego na rynku zestawu aparatów. Wydajność procesora blednie, gdy najcięższym zastosowaniem smartfona jest szybkie przełączenie się z Mojej Biedronki na Messengera, by wysłać zdjęcie promocji, a potem i tak wrócić do scrollowania Instagrama. A wygląd smartfona i tak de facto sprowadza się do tego jak brzydka (lub nie) jest wyspa aparatów - bo całą resztę zasłania etui, które wyznacza także, jak dobrze telefon leży w dłoni i ile upadków przeżyje.
Większość doświadczenia ze smartfonem płynie jednak z oprogramowania, które jest po prostu takie samo zarówno na najtańszych, jak i najdroższych modelach. Różnice wychodzą dopiero gdy zmieniamy producenta, który na tę samą wersję Androida dorzuca autorską nakładkę. Albo w ogóle przenosimy się na iPhone'a, ale to materiał na osobny artykuł i kolejną bezsensowną ustawkę bojówek internetowych w komentarzach na Facebooku.
Przy podejmowaniu dedycji "średniak czy smartfon z wyższej półki" bardziej niż czymkolwiek powinno się kierować odpowiedzią na pytania "czy ja w ogóle jestem w stanie wykorzystać moc, którą kupuję"? Tak jak kupowanie nowego BMW X5 ma średnio sens gdy jeździsz tylko po zakupy do najbliższego Lidla i do biura 7 kilometrów dalej, tak średnio sens ma kupienie Xiaomi 15 Ultra gdy szczytem twojego wykorzystania są nagrania Filemona chodzącego po parapecie i dwie godziny tygodniowo w PUBG.
Jest jeszcze kwestia, która przeważyła u mnie: postrzeganie zakupu droższego urządzenia jako inwestycję w hobby. O ile możemy obiektywnie wartościować podzespoły urządzenia, szkło na froncie, aluminium na obudowie i siedem lat aktualizacji, to sama wartość urządzenia dla jego właściciela jest zmienna. Dla mnie to symbol i sposób na realizację pasji, dla kogoś innego to symbol statusu, dla jeszcze kogoś innego to gadżet "który w sumie jest trochę zbyt drogi", a dla jeszcze innej osoby to trwonienie pieniędzy poparte argumentami "starych Nokii".
Dlatego wartość każdego flagowca powinna być najpierw oceniana przez pryzmat specyfikacji, a dopiero potem filtrowana przez pryzmat indywidualnych preferencji użytkownika. Bo może się okazać, że twój własny "topowy" smartfon jest w rzeczywistości o ponad 1000 złotych tańszy.